Wyjście z narożnika. "Potrzebne są stalowe nerwy, gorące serca i zimna krew"

Fot. PAP/Turczyk
Fot. PAP/Turczyk

Ze znanego filmu Agnieszki Holland pt. „Zabić księdza” (premiera w 1989 r.) najlepiej zapamiętałem scenę, w której esbek, wracając nad ranem z pracy, rysuje kredą szubienicę na drzwiach swojego mieszkania w bloku. Kiedy jego żona wychodzi chwilę później po zakupy, widząc rysunek szubienicy, wpada w histerię. Jest przekonana, że wykonała go „solidarnościowa ekstrema” (być może sąsiedzi). Esbek osiąga tu kilka celów naraz: Przypisując „Solidarności” krwiożercze instynkty, pobudza u żony nienawiść do przeciwnika i zaufanie do siebie, jako ostoi bezpieczeństwa. Jednocześnie tworzy sobie alibi dla własnego, nikczemnego fachu.

Strategię zohydzania stosowano przez cały okres „karnawału Solidarności” i przez stan wojenny, aż do końca lat 80. Po 1990 roku prymitywne ataki reżimowych funkcjonariuszy zastąpione zostały przez wyrafinowane doniesienia mediów głównego nurtu. Cel pozostawał ten sam. Metody niewiele się zmieniły: Napastnik (dziennikarz lub polityk) przypisywał działaczom niepodległościowym możliwie najgorsze cechy i motywy postępowania. Po zdefiniowaniu jako „potworów”, ustawiał ich w narożniku ringu, oślepiał blaskiem reflektorów, a potem walił na odlew. Publiczność otrzymywała jasny przekaz: Walczymy z Potworem, przyłączcie się! A któż by nie chciał wziąć udziału w takiej wojence, samemu pozostając „czystym”? Ataki na prawicę niepodległościową nabierały zatem charakteru obywatelskiej konieczności, stawały się czynami moralnie słusznymi i społecznie pożądanymi.

Działania oparte na przypisywaniu przeciwnikowi własnych, nieczystych intencji psychologia określa słowem „projekcja”. Jako typowy jej przykład posłużyć może słynna prowokacja zainscenizowana po debacie telewizyjnej poprzedzającej drugą turę wyborów prezydenckich (23.05.2015.). Główną rolę zagrał w niej – jak pamiętamy – popularny podżegacz „Andrzejek” Hadacz. Jeszcze brzmią mi w uszach jego słowa wykrzyczane do sympatyków przyszłego Prezydenta Polski: „Jesteście chorzy, krymi-naliści! Pod Trybunał Stanu!” Hadacz – wyraźnie pobudzony emocjonalnie przez swoich mocodawców – miotał się i warczał na grupę spokojnych obywateli, wyzywając ich od „PiS-owskiej wścieklizny”.

Projekcja prawie zawsze opiera się na inwersji, czyli na taktyce odwracania znaczeń i faktów. Świat, który medialnie został „postawiony na głowie”, wydaje się trudniejszy do zracjonalizowania, niż rzeczywistość „zaledwie” zdeformowana przez „proste” kłamstwo. „Zwykłą” deformację dość łatwo rozszyfrować: wystarczy znaleźć jej słabe punkty. Tymczasem świat „odwrócony do góry nogami” prawie nie różni się od tego, który znamy z codziennego doświadczenia: Wszystkie jego części składowe – re-kwizyty, motywacje, język – pozostają dla odbiorcy znajome i czytelne. Tylko sfera wartości i konsekwencje ludzkich działań są perwersyjnie odwrócone.


Metody ataku, używane przeciw niepodległościowej prawicy, nabierają gwałtowności, gdy tylko zdobywa ona przewagę. Na przykład – w ciągu kilku dni po ostatnich wyborach radykalnie zmieniła się ocena ministrów obecnego rządu, odpowiedzialnych za gospodarkę. Mateusz Morawiecki i Paweł Szałamacha, z początku bardzo chwaleni (jako „bodaj jedyni sensowni ludzie w tym gronie”), nagle popadli w nie-łaskę i z niemal „liberałów gospodarczych” stali się autorami jakiejś marnotrawczej, socjalistycznej utopii, na którą (jakżeby inaczej!) „państwa nie stać”!

Wytrawny lewicowiec, Sławomir Sierakowski, skomentował program gospodarczy rządu słowami:

Niczego takiego nie było w historii świata. Należałoby go przybić na drzwiach sejmu!

Okazuje się, że sam zamiar opodatkowania hipermarketów stanowi my-ślozbrodnię, że kapitalistyczne hipermarkety są w Polsce „świętymi krowami” pod ochroną lewaków. Że finanse są „psute” wówczas, gdy Polakom zachce się lepiej zarabiać. Natomiast są one „zdrowe”, gdy właściciele supermarketów wysyłają z Polski miliardy złotych, ale płace w nich stanowią mały odsetek zarobków kasjerek niemieckich. Oczywiście – w świecie podległym inwersji – powyższe oceny to „populistyczne zaklinanie rzeczywistości” i „myślenie życzeniowe”.


Skrajna przesada stała się w minionych latach ulubioną figurą retoryczną polityków PO oraz zaprzyjaźnionych dziennikarzy. Ewa Kopacz o sprawie Mariusza Kamińskiego wypowiedziała się w te słowa:

Wszyscy skazani powinni teraz złożyć wniosek o ułaskawienie. Sprawdźmy pana prezydenta!

Od razu widać, że pilnie studiowała broszurkę Schopenhauera o sztuce prowadzenia sporów. W podobnie przesadnym duchu utrzymana była ocena eksperta z Uniwersytetu im. Kardynała Wyszyńskiego:

Oczywiście pan Prezydent miał prawo Kamińskiego ułaskawić, ale teraz każdy już będzie mógł robić co chce, bo będzie liczył na ułaskawienie.

Szczególną wymowę mają tu słowa: „każdy” i „co chce”. „Każdy będzie mógł robić co chce” – oczywiście pod warunkiem, że jest „kolegą pana prezydenta” – jak skwapliwie uzupełnili diagnozę eksperta z UKSW inni znawcy prawa łaski. Wszystkie te „naukowe ekspertyzy” stały się podbudową pod kolejne zaciekłe ataki na Prezydenta, jak ten przeprowadzony ostatnio przez środowisko UJ.

Wspomniane wyżej „metody polemiczne” (inwersja, projekcja, przesada, perfidia) stają się często – w ręku napastnika – mieczem obosiecznym. Na dłuższą metę mogą trwale zakłócić racjonalną ocenę rzeczywistości. Stają się wehikułem zaślepionego „chciejstwa”, narzucającego skrzywiony (lub wyidealizowany) obraz świata (w tym także – samoocenę), co potem skutkuje błędnymi (niekiedy samobójczymi) decyzjami. Albo ośmieszeniem.

Jakże inaczej, jak prosto – na tle stronniczej argumentacji „ekspertów” – brzmi argumentacja Prezydenta, który jedną decyzją przekreślił trwające od miesięcy „polo-wanie na człowieka” i zdjął z Kamińskiego narzuconą mu brutalnie infamię.


Zewnątrz-sterowna osobowość współczesnego człowieka chwiejna jest i kapryśna. Wyborca o takiej psychice uczy się dość wolno, ale za to potrzebuje szybkich spełnień i uniesień. Napompowany pi-arem staje się łatwowiernym i bezradnym łupem manipulatorów. Nie zauważa ich perfidii. Często „zakochuje się” w swoich politycznych faworytach i równie często się odkochuje. Wielu wyborców – karmionych przez minione lata relatywizmem, kulturową transgresją i straszonych „PiS-owskimi siepaczami” – powtarza nadal jak stado papug, że przywracanie elementarnego ładu moralnego w kulturze to „powrót cenzury”, a demokracja polega na tym, żeby było przyjemnie i „tak jak dotąd”. Rządzić mogą tylko „nasi”.

Już w parę dni po wyborach okazało się, że przezwyciężanie wdrukowanych stereotypów będzie szło jak po grudzie. Doświadczył tego boleśnie wicepremier i minister kultury Piotr Gliński. Upominając się o najbardziej fundamentalne wartości europejskiej kultury, doznał natychmiast barbarzyńskiego ataku ze strony telewizyjnych harpii, choć Polacy powinni mu gratulować odwagi i przenikliwości. Tu osobista uwaga: W najgorętszym okresie sporów wokół wrocławskiego „spektaklu” w Teatrze Polskim, wziąłem udział w dyskusji (w łódzkiej telewizji kablowej TOYA), której uczestnicy raczej zgodnie twierdzili, że minister miał rację, miał prawo interweniować, a pornografia w miejscu publicznym jest czynnikiem niszczącym. Jednak poprzedzająca dyskusję sonda, nagrana na ulicach Łodzi, pokazała, że w umysłach „zwykłych ludzi” nadal dobrze się ma wdrukowana „postępowa” paplanina, zbudowana na fałszywym (odwróconym) rozumieniu pojęć: „tolerancja”, „wolność słowa”, „demokracja”.

12
następna strona »

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.