Prof. Andrzej Zoll zachowuje się jak Zenon Laskowik z kabaretu Tey tłumaczący Rudiemu Schubertowi, że traktor się nie zepsuł, bo zepsuło się tylko jedno koło, a trzy są dobre.
Od dzisiaj Polska nie jest demokratycznym państwem prawnym
— obwieścił były prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Zoll. Demokracja została w Polsce „zdemontowana” i nastała „władza monopartii”, „w swoich założeniach bardzo podobna do rządu totalitarnego. Znany prawnik , kiedyś rzecznik praw obywatelskich i szef Państwowej Komisji Wyborczej, robi na raz kilka rzeczy, które profesorowi prawa i „autorytetowi” nie przystoją. Opowieści o politycznej neutralności TK w dotychczasowym składzie (w poprzednich zresztą tak samo), jego ideologicznej czystości i kierowaniu się wyłącznie konstytucją spokojnie można włożyć między bajki.
W skład TK przed zmianami przeprowadzonymi przez PO, PSL i SLD wchodziło czterech sędziów kojarzonych z PiS, sześciu z PO, jeden wiązany z PSL i jeden z Samoobroną oraz LPR. Po zmianach przeprowadzonych pod koniec poprzedniej kadencji Sejmu miało do nich dołączyć trzech sędziów wskazanych przez PO i dwóch przez PSL i SLD. Jeśli to jest niepolityczny skład, spełniający hiperdemokratyczne kryteria prof. Zolla, to wszyscy jesteśmy kosmitami. Podobnie było zresztą także wtedy, gdy to Andrzej Zoll był prezesem trybunału. Nie wydziwiam z tego powodu, bo TK nie jest instytucją boską, tylko całkiem ziemską i normalną. Sądzę, że wręcz nie sposób wybrać takiego składu trybunału, którego sędziowie jakoś by się nie kojarzyli politycznie oraz nie wyznawali określonego światopoglądu. Nie jest to zresztą żadna polska specyfika, bo także na przykład Sąd Najwyższy USA nosi polityczne piętno.
Mianujący sędziów prezydenci USA nie wybierali przypadkowych osób, lecz takie, które im politycznie, ideowo i światopoglądowo odpowiadały. Obecnie w Sądzie Najwyższym USA mamy dwóch nominatów Ronalda Reagana, dwóch George’a W. Busha, dwóch Billa Clintona, dwóch Baracka Obamy i jednego - George’a Busha. Zawsze, gdy jest vacat, prezydenci USA powoływali niejako „swoich” sędziów i nikt z tego powodu jakoś specjalnie nie wydziwiał. W USA zasady działania Sądu Najwyższego Kongres przyjął już w 1789 r. i nieznacznie zmienił w 1869 r. - od tej daty SN składa się z dziewięciu sędziów. Ale nawet w USA prezydenci próbowali wpływać na Sąd Najwyższy nie tylko poprzez konkretne nominacje, np. Franklin D. Roosevelt bez powodzenia starał się w 1937 r. powiększyć liczbę sędziów. I także w USA sędziowie SN są podatni na mody, ideologie czy nowinki obyczajowe, choć tam Sąd Najwyższy zajmuje się właściwie tylko konkretnymi rozstrzygnięciami sądowymi. W Polsce Trybunał Konstytucyjny nigdy nie uciekał od bieżącej polityki, o czym świadczy choćby jego wykładnia ustawy lustracyjnej z 2006 r. czy uzasadnienie w sprawie dotyczącej przejęcia przez państwo ponad 150 mld zł z OFE. W pierwszym wypadku TK wyraźnie opowiedział się politycznie w kwestii odcięcia się od komunistycznej przeszłości, w drugim wziął pod uwagę sytuację finansów państwa. Choćby te orzeczenia TK wyraźnie świadczą o jego uwikłaniu w bieżącą politykę i żadne prawnicze łamańce w uzasadnieniach tego nie zmienią.
Nowelizacja ustawy o Trybunale Konstytucyjnym w wersji zarówno PO, jak i PiS może budzić różne obiekcje, ale nie to decyduje o statusie trybunału i jego politycznym uwikłaniu. O tym decyduje przede wszystkim jak najbardziej polityczny sposób wybierania sędziów. I kiedy prof. Andrzej Zoll twierdzi, że teraz demokracja w Polsce przestaje istnieć, bo zmieniono zasady powołania pięciu nowych sędziów TK, to po prostu się ośmiesza. W takim razie powinien grzmieć, alarmować i ogłaszać koniec demokracji także wtedy, gdy niedawno PO i PSL wybierały pięciu nowych sędziów. Prof. Zoll uważa natomiast, że to był tylko błąd, i to twierdzi tak po fakcie. Gdyby być szczególarzem, to prof. Andrzej Zoll powinien ostrzegać przed końcem demokracji także wtedy, gdy sam kierował trybunałem, którego sędziowie zostali wybrani wedle bardzo konkretnych politycznych sympatii i afiliacji. „To nie było w porządku. Ale wybór trzech sędziów odbył się zgodnie z prawem” - powiada prof. Zoll. To bardzo ciekawe podejście jak na profesora prawa i byłego prezesa TK. Bo jeśli wybrano pięciu sędziów wedle tej samej znowelizowanej ustawy, to nawet dla studenta prawa jest jasne, że cały ten wybór jest albo wadliwy, albo nie. Inaczej mamy do czynienia z przypadkiem z kabaretu Tey, gdy Zenon Laskowik tłumaczył Rudiemu Schubertowi, że traktor się nie zepsuł, bo zepsuło się tylko jedno koło, a trzy są dobre.
Wybieranie sędziów TK jest politycznie uwikłane i uwarunkowane, ale to nie znaczy, że są oni marionetkami w rękach polityków. Ogromna większość to profesorowie prawa, mający swój dorobek, godność i dbający o dobre imię. Nigdy nie jest więc tak, że politycy mogą im wydawać dyspozycje, które oni bez szemrania będą wykonywać. Jeśli prof. Andrzej Zoll uważa, że po dodaniu nowych pięciu sędziów demokracja się w Polsce skończy, to po prostu obraża swoich kolegów prawników i profesorów prawa. Sposób ich wybierania nie decyduje przecież o tym, że będą dyspozycyjni. To samo musiałby przecież powiedzieć o sobie i tych sędziach TK, którzy razem z nim wchodzili w skład trybunału. I także o tych sędziach z obecnego składu, którzy zostali wybrani przed 2015 r. Zatem i w tym wypadku prof. Zoll się ośmiesza, bo przecież nikomu w twarz tego nie powie, choć takie są konsekwencje jego słów o końcu demokracji. Nie powie przede wszystkim dlatego, że to nieprawda. Można mieć zastrzeżenia do zmian w ustawie o TK, ale nie można zakładać, że jacyś sędziwie, a tym bardziej profesorowie prawa będą się, za przeproszeniem, „szmacić”, bo wybrano ich w taki, a nie inny sposób. To bzdura i grube nadużycie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/272518-prof-zoll-sie-osmiesza-twierdzac-ze-zmiana-ustawy-o-trybunale-konstytucyjnym-to-koniec-demokracji