Mowa Konstytucji jest krótka: „Prezydent Rzeczypospolitej stosuje prawo łaski. Prawa łaski nie stosuje się do osób skazanych przez Trybunał Stanu”. Koniec kropka. Nie ma tu pola do interpretacji, nawet Sąd Najwyższy może się wypchać ze swoimi interpretacjami w tej materii.
Prezydent Andrzej Duda miał więc solidne podstawy, żeby ułaskawić ministra Mariusza Kamińskiego skazanego na polityczne zamówienie przez upolitycznionego sędziego. Tym bardziej miał takie prawo prezydent, że wyrok na Kamińskiego był nieprawomocny – skoro można zastosować prawo łaski do wyroku prawomocnego, który jest przecież aktem bardziej dolegliwym w sensie kary. Tu nie ma dwóch zdań, a brednie środowiska „Gazety Wyborczej” należy potraktować tak jak rzekomą apolityczność sędziego Łączewskiego, który skazał Kamińskiego, czyli jako polityczne zaangażowanie.
Podobnie dzieje się, gdy chodzi o zmianę ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Kiedy Platforma dokonała skoku na Trybunał, przeprowadzając wybór sędziów przed końcem ich kadencji, to czcigodny prof. Zoll zaledwie bąknął nieśmiało, że:
można mieć pewne wątpliwości co do zapewnienia sobie przez rządzącą koalicję obsadzenia wszystkich pięciu zwalniających się w tym roku miejsc w Trybunale.
Natomiast gdy PiS usiłuje odkręcić oczywistą próbę zawładnięcia Trybunałem Konstytucyjnym przez Platformę, to czcigodny profesor Zoll mówi o:
przerażającej drodze śladami Białorusi, Kazachstanu czy Azerbejdżanu.
Jeśli to nie są podwójne standardy w wykonaniu Zolla, to już nic nie jest.
Zupełnie analogicznie jest z kwestią ostatnich wyborów samorządowych, co do których rzetelności prezydent Duda przedstawił swoje wątpliwości przy okazji zaprzysiężenia posłów. Prawnicy, politycy oraz dziennikarze z okolic PO i GW argumentują, że prezydent nie powinien:
suflować takiej szkodliwej dla demokracji opinii, skoro nikt nie przedstawił dowodów na sfałszowanie wyborów.
Nikt z nich jednak nie zadał pytania, dlaczego żadna władza – sądy, prokuratura, policja – nie pokwapiła się do sprawdzenia kart do głosowania, które przecież po to są po wyborach składowane.
Czy to znamienne zaniechanie nie jest szkodliwe dla demokracji? Czy nie bylibyśmy w znacznie lepszej sytuacji jako demokracja, gdyby te wątpliwości były dzisiaj rozstrzygnięte w najbardziej naturalny sposób – przez naoczne potwierdzenie prawdziwości lub nieprawdziwości tezy o sfałszowaniu wyborów? Dlaczego prof. Zoll nie nalegał publicznie, żeby dokonać takiej kontroli? A gdzie był prof. Zoll, gdy na skinienie byłego prezydenta Komorowskiego zlatywali się prezesi najwyższych instancji sądowniczych w Polsce i to jeszcze przed końcem wyborczej procedury, żeby potulnie przyklasnąć tezie Komorowskiego, że „kwestionowanie rzetelności wyborów to odmęty szaleństwa”? Czy czcigodny prof. Zoll nie czuł wstydu na widok swoich czcigodnych kolegów z trzeciej władzy płaszczących się uniżenie przed prezydentem? Czy to nie przypominało mu Azerbejdżanu?
A gdzie byli profesorowie Zoll, Stępień, Gersdorf, Rzepliński i inni, gdy kibic siedział trzy lata w areszcie bez postawienia zarzutów? Dlaczego nie mówią o Białorusi, gdy w sfingowanym przez państwowe służby specjalne postępowaniu od kilku lat już siedzi w więzieniu rzekomy zamachowiec na parlament? Kto tworzył takie zbójeckie prawo, a co najmniej patronował, jeśli nie czcigodni profesorowie? Dlaczego profesor Zoll nie wypowiada się na temat procederu prezesa TK Rzeplińskiego, który antyszambrował w Sejmie w sprawie ustawy o TK? To jest wołający o pomstę do nieba konflikt interesów? A kto jeśli nie Sąd Najwyższy zdecydował o umorzeniu postępowania w sprawie korupcji we własnych szeregach? Czemu czcigodni profesorowie nie nabzdyczą się groźnie na prawo, które pozwala latami więzić obywateli nie tylko bez wyroków, lecz i bez zarzutów? To pytanie retoryczne, ale odpowiedź jest mimo wszystko - oni to zbójeckie prawo tworzyli i tolerowali.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/272219-gdzie-byl-prof-zoll-i-inni-nabzdyczeni-straznicy-demokracji-gdy-lamano-elementarne-standardy-demokracji-na-zlecenie-poprzedniej-wladzy