Zamachy w Paryżu. To jest otwarta wojna. Wojna tutaj, u nas, na naszym kontynencie, nie na Bliskim Wschodzie

Fot. PAP/EPA/CHRISTOPHE PETIT TESSON
Fot. PAP/EPA/CHRISTOPHE PETIT TESSON

Jeśli jakiekolwiek wydarzenie miałoby się kwalifikować jako europejski odpowiednik 11 września, to byłyby to paryskie zamachy z mijającej nocy. Reakcja na nie pokaże, czy duża część Europejczyków jest gotowa iść jak barany na rzeź, czy jednak Stary Kontynent zachował instynkt samoobrony.

To jest otwarta wojna – co do tego nie może być wątpliwości. Wojna tutaj, u nas, na naszym kontynencie, nie na Bliskim Wschodzie. Państwo Islamskie wkracza do Europy całkiem już otwarcie. Jako wojenną deklarację należy traktować sam sposób zorganizowania zamachów, do których wstępem była już masakra w redakcji „Charlie Hebdo”. Czy dla zamachowców byłoby jakimkolwiek problemem zdetonowanie pokaźnego ładunku wybuchowego w jednym z najbardziej uczęszczanych miejsc Paryża? Niemal na pewno nie – nocna tragedia pokazała, że francuskie i europejskie służby nie mają żadnej kontroli nad krążącymi po Europie dżihadystami (z których zapewne część okaże się rodowitymi Francuzami). Ofiar byłoby tyle samo albo więcej.

Jednak nie o to chodziło. Owszem, samobójcy wysadzili się w powietrze w sali koncertowej Bataclan, zabierając z sobą ogromną liczbę ofiar, ale dodatkowo około 30 osób zginęło w potwornym pokazie siły, który miał dowieść, jak swobodnie czują się islamscy bojownicy w samym sercu Europy i jak kruche jest bezpieczeństwo Europejczyków. Trudno wyobrazić sobie sytuację bardziej przerażającą niż podjeżdżający pod kawiarnię samochód i wysiadający z niego morderca z bronią automatyczną, który zaczyna strzelać do oniemiałych, przypadkowych ofiar. To samo wydarza się jednocześnie w kilku miejscach w mieście i znacznie mocniej działa na wyobraźnię niż pojedyncza eksplozja. Komunikat morderców z Państwa Islamskiego (które prawdopodobnie stoi za zamachami) brzmi: nigdzie nie jesteście bezpieczni, wasze służby zawiodły, możemy was zabijać w dowolnym miejscu i czasie, to jest wojna!

Nie ma wątpliwości, że liberalne media sięgną teraz prawą ręką za lewe ucho, żeby dowieść, że to niczego nie dowodzi. Że zamachy nie mają nic wspólnego z falą imigrantów. Że to kolejny, 1473. odosobniony przypadek, z którego nie można wyciągać żadnych ogólnych wniosków, a islam nie jest tu źródłem problemu. Że większość muzułmanów żyje sobie spokojnie, a Rada Kultu Muzułmańskiego zamachy potępiła. Gazeta.pl już pisze o skutkach zamachów: „Czy powtórzą się masowe manifestacje protestu przeciwko terroryzmowi i solidarności z ofiarami, jak po zamachach ze stycznia tego roku – czy też rozsadzi to definitywnie porządek społeczny, który pozwalał żyć w miarę harmonijnie rozmaitym społecznościom wyznaniowym i etnicznym [podkr. moje], z jakich skomponowana jest Francja?”. To „w miarę harmonijne” współżycie symbolizują najlepiej obrazki płonących islamskich przedmieść. Oczywiście lewica od razu zacznie argumentować, że przedmieścia płoną z przyczyn socjalnych, nie religijnych, ale tak się składa, że jedno jest z drugim mocno powiązane. Wynikający z różnic kulturowych i religijnych brak chęci do integracji z europejskim ładem powoduje bezrobocie i marazm – nie odwrotnie.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.