Nie chodzi o Mateusza Morawieckiego, a o sukces lub klęskę wartego ponad bilion złotych planu modernizacji

Fot. YouTube
Fot. YouTube

Śmieszą mnie dziennikarze i komentatorzy pouczający Jarosława Kaczyńskiego i Beatę Szydło, kogo powinni wybrać do rządu, w tym na stanowisko wicepremiera ds. rozwoju. To nie jest takie proste.

Czy prezes BZ WBK Mateusz Morawiecki może i powinien być w rządze PiS, czy jest to z jakichś powodów szkodliwe, a nawet wykluczone? - zastanawiają się liczni komentatorzy i politycy.To pytanie jest ostro stawiane, choć o udziale Morawieckiego w przyszłym rządzie na razie nic pewnego nie wiadomo. O Mateuszu Morawieckim i szerzej o problemach, które taka nominacja lub jej brak wywołują gorąco dyskutowali także na naszym portalu Bronisław Wildstein, Maciej Pawlicki, Janusz Szewczak, Andrzej R. Potocki, Wiktor Świetlik czy Krzysztof Kunert. Nie zamierzam być kadrowym rządu Beaty Szydło i uzurpować sobie prawo do mianowania ministrów bądź dyskwalifikowania kandydatów na szefów resortów, bo byłoby to śmieszne i cokolwiek groteskowe. Dyskusja wokół Mateusza Morawieckiego zahacza jednak o rzecz dla przyszłego rządu PiS fundamentalną.

Propozycje programowe PiS oraz liczne wystąpienia Beaty Szydło i Jarosława Kaczyńskiego mówią jasno: PiS chce przyspieszyć wzrost, konsekwentnie i szybko modernizować polską gospodarkę oraz uruchomić wielki program inwestycyjny. Jarosław Kaczyński mówi o wykorzystaniu ok. 1,4 bln zł na szeroko rozumianą modernizację. Oznaczałoby to zwiększenie nakładów na inwestycje o 60-70 proc. I zwiększenie o ok. 50-60 pkt. proc. stopy inwestycji (w stosunku do PKB) - z obecnych ok. 20 proc. do 30-35 proc. Jarosław Kaczyński i politycy PiS przedstawili też zamiar stworzenia Towarzystw Funduszy Inwestycyjnych wokół spółek z udziałem skarbu państwa. Jeśli te spółki przeznaczyłyby na nowe TFI 20-25 proc. swoich zysków, w latach 2015-2020 byłoby to ok. 50 mld zł, a te środki zostałyby jeszcze wsparte „lewarowaniem” finansowym (kredyty, obligacje, gwarancje itp.), co oznaczałoby nawet potrojenie pierwotnego kapitału spółek skarbu państwa.

Wielkie projekty modernizacyjne i inwestycyjne rządu PiS oznaczają, że potrzeba na nie dużo pieniędzy, a te w dużej części można tylko pożyczyć w bankach, w tym głównie zagranicznych. Na razie projekty inwestycyjne PiS są całkiem dobrze oceniane przez finansistów. Jest czymś oczywistym, że na tak wielką skalę jak to przedstawia Jarosław Kaczyński nie mogą one zostać zrealizowane bez przychylności banków i innych instytucji finansowych. Te projekty w rządzie PiS ma koordynować wicepremier ds. rozwoju, któremu w jakimś stopniu będą podporządkowane i finanse, i gospodarka. I na to stanowisko wielu przymierzało Mateusza Morawieckiego. Niezależnie od tego, czy i na ile jest to kandydatura realna, wicepremier ds. rozwoju, ktokolwiek by nim był, na bieżąco będzie miał do czynienia z bankowcami i światem finansów. Taką osobą może być albo ktoś tylko z wizją modernizacji (np. polityk), ale nie wywodzący się ze świata finansów, albo finansista (bankier), albo ktoś łączący oba te światy.

Finansiści, szczególnie ci najpoważniejsi, są o wiele bardziej odporni na polityczną propagandę niż politycy i dziennikarze, bo analizują wskaźniki i trendy, a nie wypowiedzi, przestrogi i straszenie. I na nich opowieści o okropnym PiS nie robią wielkiego wrażenia, mimo że jest ich dużo, i to zanim jeszcze partia Jarosława Kaczyńskiego utworzyła rząd. Ale jest oczywiste, że wielki program modernizacyjny i inwestycyjny wymaga przynajmniej poprawnych stosunków z bankierami i szerzej finansistami. Można na stanowisko wicepremiera ds. rozwoju powołać polityka - silnego, inteligentnego i dobrze rozumiejącego modernizacyjne projekty. I można liczyć na to, że przełamie on lody w relacjach ze światem finansów. Można też uczynić wicepremierem ds. rozwoju finansistę o szerokich horyzontach, jeśli chodzi o plany modernizacji. Każda taka decyzja jest politycznym wyborem o różnych i poważnych konsekwencjach. Stąd ostra debata o Mateuszu Morawieckim: dla jednych kandydacie właściwym, otwierającym na świat finansów i niwelującym ewentualne kłopoty (nie tylko komunikacyjne i wizerunkowe), a dla innych osobie, która będzie reprezentować interesy banków i wielkiej finansjery.

Decyzja o tym, kto będzie wicepremierem ds. rozwoju ma znaczenie nie tylko w relacjach z finansjerą, która ma uczestniczyć w wielkiej modernizacji. Będzie to najważniejsza po premierze osoba w rządzie, zarządzająca olbrzymimi środkami i w praktyce w wielkim stopniu decydująca o tym, czy rząd odniesie sukces, czy nie - przede wszystkim pozyskując potrzebne finansowanie, ale także wizerunkowo. Każdy wybór niesie ryzyko. Bardzo dobry polityk, świetnie rozumiejący plan modernizacji i skoku inwestycyjnego, może sobie nie poradzić z finansistami i „gębą” przyprawioną PiS w zachodnich mediach oraz wśród lewicowo-liberalnych polityków, niezależnie od tego, że te strachy są absolutnie bezpodstawne. Z kolei bardzo dobry finansista może sobie nie poradzić z polityką, która na każdy, nawet najlepszy plan nakłada bardzo konkretne i praktyczne ograniczenia. Poza tym finansiści mają ogromny kłopot z wytłumaczeniem opinii publicznej tego, co i po co robią, najczęściej prędzej czy później wpadając w aroganckie tony. A to nie jest dobre dla żadnego rządu. Polityk może trafić na mur imposybilizmu, finansista na ścianę zbudowaną z własnej ekonomicznej ortodoksji i arogancji. ((Mało kto z osób zaangażowanych w spór o Mateusza Morawieckiego zdaje sobie sprawę, że nie chodzi tu o kwestię ściśle personalną, tylko o strategię i trafne oszacowanie trudności w realizacji planu wielkiej modernizacji.**

Osoby decydujące o personalnym kształcie nowego rządu PiS, a szczególnie Jarosław Kaczyński, nie są naiwne i dobrze wiedzą, co oznacza każdy wariant personalny w wypadku wicepremiera ds. rozwoju. Sądzę, że całkowicie na chłodno szacują atuty i zagrożenia. Nie jest to więc ani konkurs piękności, ani licytacja na zasługi czy spodziewane efekty wizerunkowe. Chodzi o bardzo konkretny bilans zysków i strat w związku z celem nadrzędnym, czyli wielkim planem modernizacji. Śmieszą mnie dziennikarze i komentatorzy, którzy pouczają Jarosława Kaczyńskiego i Beatę Szydło, kogo powinni wybrać do rządu, w tym na stanowisko wicepremiera ds. rozwoju. To nie jest takie proste, jak się komentującym i publicystom wydaje. Poważni politycy są mimo wszystko bardziej doświadczeni od komentatorów polityki w przewidywaniu skutków, bo lepiej się po prostu znają na praktycznej polityce i mają już za sobą wiele prób i błędów. Co ciekawe, ideologiczne zacietrzewienie po stronie komentatorów jest znacznie większe niż w wypadku polityków. Byłbym skłonny przyznać jednak rację politykom, bo to oni, a nie komentatorzy, niczym przecież nieryzykujący, będą odpowiadać za sukces lub klęskę planu wielkiej modernizacji i za to samo w rządzeniu przez całą kadencję. A właściwy wybór wicepremiera ds. rozwoju w znacznym stopniu o tym zdecyduje.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.