Mam poczucie deja vu. Gdy po wyborach prezydenckich pisałem, że Andrzej Duda wygrał dlatego, że w swojej kampanii wyszedł ku umiarkowanym wyborcom, a machina partyjna PiS tej strategii nie utrudniała, napadli na mnie zwolennicy twardego kursu, twierdząc, że to nieprawda.
Teraz powtarza się ten sam schemat: choć PiS wygrał wybory właśnie dzięki temu, że przesunął się do centrum i przestał drażnić umiarkowanych wyborców, zwolennicy twardego kursu, całkowicie wbrew faktom, twierdzą, że było inaczej. Pokpiwają przy tym z publicystów, którzy wielokrotnie twierdzili, że PiS przegrywa, ponieważ zraża do siebie centrum. Te kpiny sprawiają szczególnie groteskowe wrażenie w kontekście faktów.
A te mają się jak następuje. Andrzej Duda nie należał nigdy do politycznych jastrzębi. Miał wizerunek polityka stanowczego, ale przy tym umiarkowanego i nieszukającego zwady za wszelką cenę. W jego kampanii nieobecne były te postaci z PiS, które budzą największą niechęć, a przesłanie było jednoznacznie niekonfrontacyjne, co znakomicie się sprawdziło w starciu z coraz bardziej nerwową kampanią Bronisława Komorowskiego.
W kampanii parlamentarnej przekaz był bardziej zniuansowany, co całkowicie naturalne, ale też wyraźny. Na pierwszym planie były oferty dla małych i średnich przedsiębiorców oraz propozycje socjalne, a nie zapowiedzi „łapania złodziei” czy wypalenia korupcji albo rozprawiania się z usłużnymi wobec władzy dziennikarzami w mediach publicznych. Niemal nie było też mowy o Smoleńsku. Wszystkie te wątki, charakterystyczne dla radykalnej części zwolenników PiS, pozostawały na marginesie.
Na marginesie pozostawały też najbardziej kontrowersyjne postaci partii. Wbrew temu, co twierdzili niektórzy publicyści, świadomie przyjętą przez PiS taktyką było chowanie Antoniego Macierewicza, którego wystąpienie w USA zostało przez część członków ugrupowania przyjęte nie tylko z niechęcią, ale wręcz z obawą o możliwe negatywne skutki dla wyborczego wyniku partii. Mało tego - na wycofanie się w początkowej fazie kampanii zdecydował się sam Jarosław Kaczyński, zdając sobie sprawę ze swojego znacznego negatywnego elektoratu. Wrócił, gdy prawdopodobieństwo, że będzie to źle wpływać na rezultat PiS, znacząco zmalało. Wynikało to między innymi z przegrzania wątku „straszliwego PiS” i „faszysty Kaczora” przez przychylne Platformie media. Pod tym względem ogromne zasługi dla wygranej partii Kaczyńskiego mają Adam Michnik i jego gazeta oraz powiązany z nią portal, Jakub Władysław Wojewódzki czy TVN. Odbiorcy zostali po prostu immunizowani na grubymi nićmi szytą propagandę - było jej zbyt dużo. W tym przypadku ilość nie przeszła w jakość.
Owszem, słusznie niektórzy wskazują, że sama baza wyborców PiS nie powiększyła się znacząco w stosunku do poprzednich wyborów. Jednak przesunięcie do centrum i złagodzenie przekazu miało skutek w postaci demobilizacji wyborców PO, którzy albo zrezygnowali w ogóle z głosowania, albo nie zaakceptowali narracji, że tylko Platforma jest siłą, mogącą powstrzymać PiS. Uznali, że partia Kaczyńskiego nie jest aż takim zagrożeniem, aby trzeba ją było powstrzmywać kosztem oddawania głosów na ugrupowanie rządzące nieudolnie od ośmiu lat. I o to chodziło.
Teraz, gdy to PiS staje się partią władzy, coraz głośniej odzywają się ci, którzy nie lubią bawić się w subtelności. „Po całości!” - wrzeszczą. - „Wywalać, zamiatać, karać, do pierdla, nie obcyndalać się!” - domagają się. Owszem, każdy, kto miał do czynienia z technologią sprawowania władzy, wie, że jeśli zmiany w jakiejś instytucji mają mieć charakter personalny (czasami jest to warunek późniejszych zmian instytucjonalnych), trzeba je przeprowadzić stanowczo i szybko. Nie ma też wątpliwości, że w wielu instytucjach państwa sytuacja jest fatalna, wyglądają one jak stajnia Augiasza i naprawdę potrzebny jest tam Herakles.
Jednak we wspomnianych apelach nie chodzi o to, żeby oczyszczać państwo tam, gdzie są do tego przesłanki - także w przypadku poszczególnych osób. Chodzi o to, żeby nie zagłębiać się w szczegóły, żeby nie liczyć się z wrażeniem, jakie na wyborcach - zwłaszcza tych bardziej umiarkowanych - zrobią działania nowej władzy, żeby nie wnikać w detale, ale zastosować coś na kształt odpowiedzialności zbiorowej. A kto wskazuje, że to błędna strategia - ten uznawany jest za niepewnego, a może nawet zdrajcę.
Nie wiadomo jeszcze, jaką drogę obierze PiS. Jeżeli jednak posłucha radykałów, szybko może skończyć jak w roku 2007, gdy mimo autentycznego oczyszczenia państwa i niezłych wyników gospodarczych partię Kaczyńskiego pogrążyła absurdalnie chwilami radykalna retoryka i momentami zbyt pochopne działania. Jest jednak nadzieja, że tak się nie stanie. Dają ją dwa czynniki. Pierwszy to obecność w obozie władzy osób równoważących radykalne tendencje, takich jak Jarosław Sellin, Kazimierz Ujazdowski czy Jarosław Gowin, którzy wszyscy mają szansę znaleźć się w rządzie. Drugi to obie kampanie wyborcze, które dowodzą, że PiS swoją lekcję odrobił. Zaś Jarosław Kaczyński ma z pewnością ambicje wybiegające poza jedną kadencję.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/269942-nie-dac-sie-szantazowac-radykalom-choc-pis-wygral-wybory-dzieki-temu-ze-przesunal-sie-do-centrum-zwolennicy-twardego-kursu-calkowicie-wbrew-faktom-twierdza-ze-bylo-inaczej