Dużo teraz słyszę komentarzy, że cofnęliśmy się do średniowiecza. Cieszy mnie to, bo dobrze wróży książce, którą oddaję teraz do druku – drugi tom Dziejów Polski, obejmujący właśnie czas fascynującej prężności ludzi tej epoki, czas wychodzenia Polski z rozbicia ku zjednoczonemu, dumnemu państwu Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego.
Słyszę także komentarze, że cofnęliśmy 25 października zegarek nie o godzinę tylko, ale o 30 lat. To cieszyłoby mnie jeszcze bardziej, bowiem miałbym znowu 25 lat, a to piękny wiek. Cofnęlibyśmy się do czasów, kiedy – owszem, generał Jaruzelski był u szczytu swej władzy, raczkował już pod jego patronatem Jurek Owsiak, ale za to nikt nie słyszał jeszcze o Tomaszu Lisie, Kubie Wojewódzkim, Januszu Palikocie, mecenasie Giertychu, ba – nie było nawet „Gazety Wyborczej” i TVN, a w kłamstwa ówczesnych mediów nikt uczciwy nie wierzył.
Poszukującym innych efektownych określeń dla oddania skali zmiany, jaka jest dziś w Polsce możliwa, pozwolę sobie podsunąć z mojego zawodowego podwórka jeszcze jedną propozycję. Data tego przełomu to 25 października.
Tak jest, to data rewolucji październikowej – tej z Rosji, dokonanej przez Lenina i innych wielbicieli Marksa. Można tę datę odczytać na dwa sposoby. Można nadal podkreślać to, że wygrali „bolszewicy” z PiS, jak to zauważa od dawna nieco schizofreniczna pod tym względem „Gazeta”, ostrzegająca przed „bolszewikami” od Jarosława i jednocześnie wielbiąca tradycje prawdziwych i wiernych spadkobierców Lenina w Polsce, tych z KPP. Ale można też – w zestawie „optymistycznym” – uznać, że pierwszy raz od niepamiętnych czasu jawni, ideowi zwolennicy Karola Marksa, ideologa klasowego ludobójstwa, zdobyli poparcie kilkuset tysięcy obywateli Polski. Mam tu na myśli oczywiście sukces partii pana Adriana Zandberga.
„Wali się front, wali się tron, to siedemnasty rok” – pisał poeta. Jakże trafnie. Trzeba tylko zamienić słowo „siedemnasty” (1917), na „piętnasty” (2015). Front nienawiści do Polski, do jej tradycji, do nas, czyli do wielu milionów obywateli „tego kraju” – zawalił się. Walą się medialne i polityczne trony tych, którym zdawało się, jak kiedyś parweniuszowskiej dynastii Romanów w Rosji, że będą „w tym kraju” rządzić wiecznie. Tyle, że teraz zwycięża nie rewolucja totalitarnej sekty, ale wygrywa demokratyczny głos wyborców. Zmęczonych bijącą już wszelkie rekordy arogancją władzy, wyprowadzonych ze snu, w jakim próbowały utrzymywać ich (czyli nas) służące wiernie tej władzy media. Sen się kończy, zaczyna się rzeczywistość.
Musimy się w niej odnaleźć. Nie w średniowieczu, nie w roku 1985, nie w 1917, ale w roku 2015, wobec tych wyzwań, które przed Polską i Europą dzisiaj stoją (nie stoją, ale jedne biegną, a inne maszerują). Nie pozwólmy tylko wypchnąć się z tej rzeczywistości, choćby najtrudniejszej, w opary zatrutego snu.
Odbudujmy publiczne, służące dobru wspólnemu, media, które będą rzeczywistość opisywać, a nie tworzyć szklaną nierzeczywistość. To pierwsze zadanie, które jak najszybciej trzeba wykonać. Od tego musimy zacząć naprawę polskiego domu: od otwarcia okien na rzeczywistość.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/269688-wali-sie-front-wali-sie-tron-front-nienawisci-do-polski-do-jej-tradycji-do-nas-czyli-do-wielu-milionow-obywateli-tego-kraju-zawalil-sie