Pamiętam, jak w latach 2002-2010 wielokrotnie bywałem na Węgrzech. Słyszałem wtedy zmartwione głosy moich rozmówców, że lewica przejęła wszystkie instytucje w kraju, że proreżimowe media niepodzielnie sprawują władzę nad umysłami, że prawica już nigdy nie dojdzie do rządów, a Węgrzy wyrzekli się patriotyzmu i przestają być świadomym narodem, a stają się bezwolną masą.
W mediach można było usłyszeć ciągłe straszenie Fideszem, że sprowadzi kraj w otchłań średniowiecza, zniszczy demokrację, wywoła wojnę z sąsiadami i zostawi po sobie jedynie zgliszcza. Viktora Orbana przedstawiano jako zbankrutowanego polityka, który nie potrafi wygrywać, o czym świadczy osiem lat w opozycji. Radzono mu, by się usunął w cień i ustąpił miejsca innym.
I nagle, po ośmiu latach, coś się odmieniło. Fidesz, ku zdumieniu wszystkich obserwatorów, zdobył samodzielnie większość konstytucyjną. Moi węgierscy przyjaciele opowiadają, że od tego czasu jakby się wyprostowali, wstąpiła w nich nadzieja, nabrali wiary w siebie, zupełnie inaczej spoglądają w przyszłość.
Coś mi ten scenariusz przypomina… Czy spełni się jednak jego ciąg dalszy?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/269685-a-jednak-budapeszt-w-warszawie-cos-mi-ten-scenariusz-przypomina-czy-spelni-sie-jednak-jego-ciag-dalszy