Prof. Markowski na łamach GW: "Kaczyński i Orbán uważają, że władzę bierze się po to, by zniszczyć wszystko, co zostało zbudowane przez poprzedników". Powiało grozą, ale tylko ... na Czerskiej

fot.wikipedia.org/ PAP/Grzegorz Momot
fot.wikipedia.org/ PAP/Grzegorz Momot

Gazeta Wyborcza, solidarnie z Platformą Obywatelską, uczestniczy w akcji straszenia PiS-em. Tym razem katastroficzne wizje jakie mają się ziścić za rządów nienawistnego Jarosława Kaczyńskiego rozpościera prof. Radosław Markowski. A wszystko przez analogię do tego co dzieje się na Węgrzech.

Wzywanie przez Kaczyńskiego wzorem Orbána, by mobilizować tłumy do wyjścia na ulice, może być bardzo niebezpieczne, jeśli okaże się, że PiS w wyborach nie dostał 40 proc.

– wieszczy złowróżbnie socjolog.

Kaczyński i Orbán uważają, że władzę bierze się po to, by zniszczyć wszystko, co zostało zbudowane przez poprzedników. Żaden z nich nie uwzględnia tego, że w demokracji istnieją mniejszości, które należy szanować. Ani tego, że w demokracji opozycja jest instytucją kontrolującą władzę

— diagnozuje rozmówca GW.

Markowski nie przesądza czy PiS doprowadzi do zmiany Konstytucji, ale bierze pod uwagę taką możliwość.

Będzie to trudne. Ale nie wiemy też dzisiaj, jaki PiS osiągnie wynik. Będzie zależało to z pewnością od tego, ile głosów zdobędzie PSL na wsi. Nie wiemy, jaka jest siła tej partii - czy będzie miała bliżej 22 proc., jak w wyborach samorządowych, czy 1,6 proc., jak w prezydenckich.

– zauważa. 

Zdaniem Markowskiego idea budowania Budapesztu w Warszawie jest zupełnie nielogiczna, a możliwa tylko dlatego, że:

PiS udało się narzucić narrację, jakoby lata 2005-07 nad Wisłą to był czas jakiegoś cudu gospodarczego. Otóż nic bardziej nieprawdziwego

—oburza się, przekonując, że za rządów PiS Polska wlokła się w ogonie Europy, a dopiero za rządów PO – rozkwitła.

Majstersztykiem PiS było zatem przekonanie zadowolonych ze swojego życia Polaków - czyli według „Diagnozy społecznej” ok. 80 proc. społeczeństwa - że wiedzie im się źle. Ta grupa społeczna dostrzega, co prawda, że jej się polepszyło, ale w jakiś magiczny sposób wierzy narracji PiS, że wszystkim innym i abstrakcyjnemu państwu się pogorszyło

– stwierdza Markowski.

Oczywiście jest wiele do poprawy, ale teza o kraju w ruinie nie ma żadnych podstaw, a w Europie jest traktowana przez ekspertów jako niewyrafinowany dowcip. A więc podłoża ekonomicznego nie ma. Jest za to narracja symboliczno-narodowa, że oto wielki naród został skrzywdzony i powinien więcej domagać się od Zachodu

– dodaje. Markowski uważa też, że zapowiadane przez PiS zmiany – jak opodatkowanie zagranicznych banków i wielkich firm nie przyniosą zapowiadanych efektów. Bo tak jego zdaniem stało się właśnie na Węgrzech.

Banki natychmiast przerzuciły koszty na klientów, wiele firm wycofało się z inwestycji na Węgrzech. I nie ma się co do tego kraju porównywać. Tam dopiero w ubiegłym roku nastąpiło odbicie gospodarcze, a Polska jest na ścieżce nieustannego wzrostu.

– mówi socjolog. 

Na Węgrzech bezrobocie co prawda spadło do 7 proc., ale tak się - początkowo - dzieje wszędzie, gdzie wprowadza się niemal przymusowe roboty publiczne

– zastrzega.

To już nie model państwa dobrobytu welfare [opiekuńczego], ale pracy workfare [troszczącego się tylko o to, by wszyscy pracowali niezależnie od jakości tej pracy i płacy]

– ocenia. Według niego:

Z dziesięciomilionowego kraju wciąż emigrują najlepiej wykształceni - w ostatnich pięciu latach 400 tys. osób. Na przestrzeni ostatniego 25-lecia wyjazdy Węgrów były nieliczne, a ostatnia wielka imigracja wydarzyła się po 1956 roku i wyniosła niespełna 200 tys. 

Przechodząc na grunt Polski dostrzega natomiast następujące zagrożenia.

Dewastacja społeczna spowodowana tym, że młode pokolenie dorastało w atmosferze, gdy o prezydencie Polski i premierze mówiło się per „zdrajca”, „pachołek Ruskich”, oraz powtarzanie, że kraj jest niemiecko-ruskim kondominium, będzie stratą nie do odrobienia przez lata. To pokolenie nie będzie miało żadnego szacunku do państwa ani do polityki

— przewiduje. Markowskiego przerażają jednak najbardziej zapowiedzi organizowania wieców poparcia

To wzywanie przez Jarosława Kaczyńskiego na wiecach, by mobilizować tłumy, które wyjdą na ulice wzorem Orbána, może być bardzo niebezpieczne. Nietrudno wyobrazić sobie protesty, jeśli okaże się, że w wyborach nie dostali blisko 40 proc., jak przedstawiają niektóre nieliczne sondaże

– mówi.

Takie uprawianie polityki może wymknąć się z ręki; ktoś kogoś w końcu pobije albo dźgnie nożem

– prognozuje złowróżbnie.

Ale to najwyraźniej za mało. Socjolog sięga więc po argumenty „mafijne”.

Orbán udzielił kiedyś wywiadu pewnej gazecie, w której tłumaczył, dlaczego biznes będzie płacił dokładnie tyle na rzecz państwa, ile rządzący chcą: „My tych biznesmenów do niczego nie zmuszamy. My ich tylko prosimy uprzejmie, a jak nie chcą zrobić tego, o co prosi rząd węgierski, to muszą ponieść konsekwencje”. Na Węgrzech tak się właśnie narodziło bezprawie i państwo mafijne.

– orzeka. I dodaje:

Na Węgrzech wzbogaciła się garstka osób lojalnych wobec Orbána. Powoli oligarchowie mają dość tej sytuacji i wypowiadają premierowi posłuszeństwo. Polski biznes sądzi, że u nas nie jest to możliwe. Wypada wierzyć, że polski biznes ma dobre rozeznanie.

Z całego tego wywodu przebija słynna filozofia Kalego. Demokracja jest dobra ale tylko pod warunkiem, że ludzie głosują zgodnie wskazówkami Wyborczej. Inaczej to już demokratura i „państwo mafijne”. Tyle, że takie straszaki przerażają już chyba tylko redakcję na Czerskiej…

ansa/GW

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.