Kopacz i Kamiński tak zaciekle walczą z fanatyzmem, że pracują na miano pierwszych fanatyków III RP

Fot. PAP/Kamiński
Fot. PAP/Kamiński

W końcówce kampanii wyborczej jedynym wyrazistym elementem programu PO i jej szefowej Ewy Kopacz wydaje się nienawiść do PiS, Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza.

Ewa Kopacz i jej główny guru oraz powiernik Michał Kamiński nie chcą Polski rządzonej przez „fanatyków”. Nie chce tego pani premier, która od wielu tygodni nie miała publicznego wystąpienia, w którym nie wskazywałaby jakichś śmiertelnych wrogów, nie oskarżała opozycji z PiS o największe polityczne (i nie tylko) zbrodnie, nie straszyła i nie obrażała. Te elementy pojawiają się nawet wtedy, gdy Ewa Kopacz przecina jakąś wstęgę czy spotyka się z przedstawicielami konkretnej grupy zawodowej. 12 października Ewa Kopacz oświadczyła, że jeśli wygra PiS, nie da się zatrzymać w Polsce takich ludzi jak jej córka. Nawiązała w ten sposób do tego, co Katarzyna Kopacz-Petranyuk powiedziała „Super Expressowi”: „Boję się rządów PiS, Kaczyńskiego i Macierewicza. Jeśli oni wygrają, to wyjedziemy do Kanady”. Nawet się nie chce oceniać tego wybuchu patriotyzmu córki pani premier i komentarza jej matki. Można odnieść wrażenie, że Ewa Kopacz (i jak się okazuje, nie tylko ona) jest wręcz opętana walką z „fanatykami”, co może być i jest odbierane w kategoriach fanatyzmu właśnie. Podkreślają to podniesiony głos pani premier przechodzący w melodeklamację, gdy wprowadza się w antyfanatyczny trans. Podkreśla to jej mimika i wymachiwanie rękami - jakby odganiała jakieś złe moce.

To samo, co szefowa rządu robi Michał Kamiński, człowiek, który przez lata był wodzirejem imprez wyborczych PiS i o którego konferansjerce ważni politycy tej partii mówili wtedy, że nic im tak nie szkodzi jak „fanatyczne” wystąpienia obecnego sekretarza stanu w KPRM. Ten sam Kamiński - co w programie „Kawa na ławę” wytknął mu Marcin Mastalerek - homoseksualistów nazywał „pedałami” i mówił o nich wyłącznie pogardliwie. Wziął też udział w hołdowniczej wyprawie do chilijskiego dyktatora Augusto Pinocheta (nieważne, jak go ocenia historia), przebywającego wówczas w londyńskim szpitalu. Ówcześni przeciwnicy Kamińskiego z niego właśnie robili wzorzec z Sevres „fanatyka”. Kamiński zmienił partyjne barwy, lecz nie swoje przyzwyczajenia. I teraz z kolei wielu polityków PO uważa, że nic tak nie szkodzi ich partii jak „fanatyzm” neofity Kamińskiego.

Gdy prześledzić publiczne wystąpienia premier Ewy Kopacz oraz telewizyjne Michała Kamińskiego, Stefana Niesiołowskiego, Marcina Kierwińskiego, Joanny Muchy, Jakuba Rutnickiego czy Mariusza Witczaka, rzuca się w oczy antypisowski „fanatyzm”. W końcówce kampanii wyborczej jedynym wyrazistym elementem programu PO i jej szefowej Ewy Kopacz wydaje się nienawiść do PiS, Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza. Pół biedy, jeśli taki program głoszą posłowie. Problem zaczyna się wtedy, gdy robi to pani premier oraz urzędnicy państwowi wysokiego szczebla. Bo przecież nienawidzić PiS powinni za własne, a nie za publiczne pieniądze. Nie za to się im płaci (także w trakcie kampanii, bo tych ról często nie sposób rozdzielić), by publicznie pokazywali, jak bardzo nie cierpią konkurentów do władzy. Co to zresztą za program partyjny, w którym nie ma odniesienia do rzeczywistości, lecz do jakiegoś wyimaginowanego wielkiego strachu rodem z horrorów Stephena Kinga.

To, co się rzuca w oczy i na uszy w końcówce kampanii, to zafiksowanie polityków PO na tym, że bronią jakiejś ostatniej reduty, są otoczeni przez wrogów i dlatego muszą się zachowywać niczym Komitet Ocalenia Publicznego podczas rewolucji francuskiej. Członkowie tego rewolucyjnego superrządu byli opętani myślą o oblężonej twierdzy i ostatniej reducie, co zresztą świetnie pokazują sztuka Stanisławy Przybyszewskiej „Danton” oraz zrealizowany na jej podstawie film Andrzeja Wajdy. Widać, że antyfanatyczny fanatyzm prezentowany przez Ewę Kopacz i Michała Kamińskiego przypominają zachowania jakobinów i Robespierre’a. Nie muszę przypominać, jak to się wszystko skończyło w 1794 r. Jest też bardziej współczesna analogia - do Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka w grudniu 1981 r. To też była oblężona twierdza i ostatnia reduta. Zarówno Comité de Salut Public, jak i Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego okazały się twierdzami czegoś, co było nie do obrony. I wchodzenie w ich buty (przy zachowaniu wszelkich proporcji) przez Ewę Kopacz, Michała Kamińskiego czy Stefana Niesiołowskiego (on akurat dobrze zna historię rewolucji francuskiej - w przeciwieństwie do Ewy Kopacz czy Kamińskiego) jest czymś absolutnie zdumiewającym. To można wytłumaczyć tylko w kategoriach fanatyzmu.

W groteskowej wersji antyfanatyczny fanatyzm liderów PO powiela Janusz Piechociński, wicepremier, minister gospodarki i prezes PSL. Piechociński nie straszy na zasadzie Stephena Kinga, lecz wieszczy różne kataklizmy, choćby w gospodarce, jeśli PiS dojdzie do władzy. I poucza, np. Jarosława Kaczyńskiego w kwestiach ekonomii, chociaż to on sam powinien się jej nauczyć, i to od podstaw. Od wielu lat nie było tak fatalnie funkcjonującego Ministerstwa Gospodarki jak pod kierownictwem Piechocińskiego. Szczególnie, gdy chodzi o politykę energetyczną. A już popisem nieudolności „ekonomisty” Piechocińskiego jest to, co się dzieje z górnictwem oraz z polskim programem energetyki jądrowej. Zresztą najdosadniej resort „ekonomisty”, szerzej znanego chyba tylko z zamiłowania do zbierania grzybów, pod wodzą Piechocińskiego zrecenzowała była wicepremier Elżbieta Bieńkowska (w restauracji „Sowa i Przyjaciele”). „Ministerstwo Gospodarki, generalnie w dupie miało całe górnictwo przez całe siedem lat. Były pieniądze, a oni, wiesz, pili, lulki palili, swoich ludzi poobstawiali” - mówiła Bieńkowska szefowi CBA Pawłowi Wojtunikowi. A sam „ekonomista” Piechociński jest określany jako „głupi” i „debil jeden”. Oczywiście Bieńkowska sama ma wiele „za uszami”, ale jej recenzja kompetencji obecnego prezesa PSL wydaje się warta odnotowania.

Końcówka kampanii wyborczej w wydaniu PO i PSL to obrona oblężonej twierdzy i przypisywanie rywalom własnych cech. A wszystko to obficie podlane sosem fanatyzmu, choć w założeniu miało być walką z fanatyzmem. A wręcz powstaje warzenie, że fanatyzm w szeregach partii koalicji rządowej jest wszystkim, na co je stać. Intelektualnie jest to łatwe, bo wystarczy się odpowiednio nastroić i wygadywać te wszystkie apokaliptyczne brednie, jakie leją się codziennie z prorządowych mediów. A ponieważ jest to tak łatwe, że aż za łatwe, coraz częściej pojawiają się już nie tylko strzały w kolano, ale i w klatkę piersiową oraz w głowę. Tak jest np. z ogłaszanymi w mediach wyborami życiowymi córki Ewy Kopacz, komentowanymi przez panią premier. Opinia „ludu” jest mniej więcej taka: „A jedźcie sobie, gdzie pieprz rośnie i przestańcie nam zawracać głowy sobą, swoimi strachami, swoim fanatyzmem i urojeniami”. Co tylko pokazuje, że partie rządzącej obecnie w Polsce koalicji doszły mniej więcej do tego etapu, w jakim Komitet Ocalenia Publicznego znalazł się 9 thermidora roku II, czyli 27 lipca 1794 r. W Polsce mamy to oczywiście w wersji groteskowej i farsowej, czyli bez cienia gilotyny.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.