Z Ewą Kopacz nie chcą się już pokazywać nawet urzędnicy mianowani przez PO. Wiedzą, że jest przegrana

Fot. PAP/Radek Pietruszka
Fot. PAP/Radek Pietruszka

Dlaczego na spotkania z Ewą Kopacz przychodzi coraz mniej ludzi? - można spytać obserwując podróże pani premier „z Kolbergiem po kraju”. Nawet lokalni urzędnicy nie bardzo chcą się pokazywać w towarzystwie szefowej rządu. Odpowiedź jest prosta. Badania dowodzą, że coraz więcej Polaków jest przekonanych (więcej niż w sondażach popiera PiS), iż Platforma Obywatelska przegra wybory. A to oznacza, że w ich mniemaniu Ewa Kopacz nie będzie już w polskiej polityce ważną postacią. A z kimś takim ludzie nawet nie chcą się fotografować. Po pierwsze dlatego, że z przegranymi nie lubimy się fotografować, żeby ich „niefart” nie przeszedł na nas. Po drugie, działa tu kalkulacja. Urzędnicy, ale i przeciętni ludzie zastanawiają się, co im da fotka z Ewą Kopacz czy znalezienie się w jej tle w telewizyjnej relacji. I dochodzą do wniosku, że skoro PiS przejmie władzę, lepiej się nie kojarzyć z tymi, którzy władzę tracą. I tak myślą nawet ci, którzy swoje stanowiska zawdzięczają PO.

Pustoszenie tła wokół takich postaci jak Ewa Kopacz jest zjawiskiem znanym z historii. Szczególnie w systemach totalitarnych ludzie tracący wpływy i znaczenie nagle zostawali sami, dawni przyjaciele ich nie poznawali albo unikali kontaktów, nikt nie chciał się z nimi pokazywać, znikali interesanci. Nieprzypadkowo napisałem o systemach totalitarnych, bo PO wprowadziła znaną z tych systemów praktykę stygmatyzowania tych, którzy jej nie popierali czy ją krytykowali. A to przenosiło się często na bojkot towarzyski, na cichą, a czasem całkiem otwartą dyskryminację w pracy, co wywoływało agresję słowną i poniżanie, i to nawet w takich miejscach jak uniwersytety. PO wdrukowała wielu ludziom przekonanie, że polityczni przeciwnicy są swego rodzaju „nietykalnymi”, których należy towarzysko i pod innymi względami izolować czy bojkotować. Teraz ta strategia mści się na Platformie i wraca do niej rykoszetem, bo ci sami ludzie, którzy stosowali bojkot, udają, że z odchodzącą władzą właściwie nie mieli nic wspólnego. Sądzą ponadto, że dyskryminacyjna strategia PO to standard, więc dla bezpieczeństwa trzeba się podlizywać tym, których uważa się za nowych panów. A przynajmniej nie warto się pokazywać ze słabnącymi i odchodzącymi.

Sami politycy PO demotywują tych, którzy przez ostatnie lata wiernie służyli ich partii. Jeśli w podlizujących się i wysługujących obecnej władzy mediach obserwują, że Ewę Kopacz i innych ważnych polityków PO nic nie interesuje poza PiS, a szczególnie Jarosławem Kaczyńskim i Antonim Macierewiczem, słusznie wnioskują, że ich idole już uznali się za pokonanych i niczego się tak nie obawiają jak rozliczenia. To, czy nowa władza będzie ich rzeczywiście rozliczała nie ma znaczenia. Ewa Kopacz i jej zaplecze wysyłają komunikat, że proszą swoich zwolenników o litość i zrozumienie, bo na nic innego już nie liczą. Z puntu widzenia strategii wyborczej to absolutna katastrofa. Jeśli Ewa Kopacz i inni ważni politycy PO codziennie dają do zrozumienia, że nie walczą o wygraną, tylko o honorową porażkę i łagodne rozliczenie, kompletnie odstręczają od siebie wyborców. Tym bardziej odstręczają własną klientelę, dlatego nawet urzędnicy mianowani przez PO nie chcą przychodzić na wyborcze wiece i spotkania jej szefowej.

Sądzę, że spory wpływ na strategię PO wprost prowadzącą tę partię do klęski, a na razie skutkującą pustoszeniem tła wokół Ewy Kopacz, mają doświadczenia Michała Kamińskiego, teraz prawej ręki pani premier. Kamiński nosi w sobie kompleks porażek, do jakich się przyczynił jako polityk PiS i PJN. I zapewne uważa, że jeśli skupi się na waleniu w PiS, w Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza, to zrekompensuje sobie tamte porażki i zrzuci z siebie winę za nie. Przy okazji wychodzi na jaw, co mogło być przyczyną tamtych przegranych. A było nią (i wciąż jest) opętanie obecnego sekretarza stanu w KPRM manicheizmem, czyli wyobrażeniem, że toczy się jakaś śmiertelna walka światła (dobra) z ciemnością (złem). I im bardziej Kamiński wierzy w to, że jest po stronie światła, tym bardziej służy ciemności. Prawdę mówiąc to, co robi obecnie Michał Kamiński ociera się o jakąś demonologię (jak w trzeciej części „Demonologii” Jakuba I Stuarta, króla Szkocji i Anglii żyjącego na przełomie XVI i XVII wieku), bo jego metody walki z pisowską ciemnością wyglądają na praktyki magiczne (czary i nekromancję). I stąd zapewne - jak donoszą media - bierze się używanie przez niego różnych eliksirów, ale to już temat na zupełnie inną opowieść.

Ciąg dalszy na kolejnej stronie

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.