Girzyński: "Strasząc Macierewiczem Platforma mobilizuje swój elektorat. Nie pomagajmy jej. Zaostrzenie retoryki nie służy PiS". NASZ WYWIAD

fot. ansa
fot. ansa

wPolityce.pl: Odkręciła pan już swoją tabliczkę z ławy poselskiej?

Zbigniew Girzyński, kandydat na senatora z Torunia: W tym roku nie, bo Kancelaria prosiła byśmy tego nie robili. Mają nam przysłać pocztą. Gdy posłowie robili to sami – pilnikami i śrubokrętami – podobno ławki były potem porysowane…

To która to już będzie?

Trzecia. Dwie poprzednie odkręcałem sam. Leżą w szufladzie.

Kończą się cztery lata burzliwej kadencji. Jeśli będzie pan ją wspominał, to które wydarzenie nasunie się na myśl jako najważniejsze?

Z całą pewnością były dwa takie momenty zwrotne. Pierwszym było odejście Donalda Tuska. Bo to przemeblowało scenę polityczną. I choć układ polityczny się nie zmienił – ta sama koalicja, ten sam de facto rząd – z drobnymi korektami, to jednak z punktu widzenia istoty przywództwa  w obozie władzy to była duża zmiana. Drugi taki momentem był wybór prezydenta Andrzeja Dudy i realna zmiana w państwie. Nowe otwarcie – przejście na emeryturę prezydenta Bronisława Komorowskiego i ten dynamizm, który do życia politycznego wprowadził Andrzej Duda.

A afera taśmowa? Wiele osób mówi, że to ona była takim punktem zwrotnym…

Przez 8 lat rządów PO wybuchło już tyle afer i tyle bomb, że przyzwyczailiśmy się do nich jak pewnie mieszkańcy stolicy do wybuchów w czasie Powstania Warszawskiego. Bo coś co zdarza się raz na kadencję powoduje, że człowiek się tym ekscytuje. Ale tu afery wybuchały ciągle. I zawsze załatwiano je w ten sam sposób. Zamiatano je pod dywan, przy pomocy zaprzyjaźnionych i kontrolowanych przez siebie mediów. Dawno więc przestałem się nimi ekscytować. Jak i niestety Polacy. To znaczy jesteśmy zbulwersowani, że one miały miejsce, ale podobnie jak dziurami w drodze. Wkurza nas to, że są, ale podróżujemy dalej bo nie mamy wyjścia, a w końcu przestajemy na to zwracać uwagę.

Czemu, pana zdaniem, ma służyć ostanie zaostrzenie języka kampanii ze strony PO? – mam na myśli to straszenie „fanatyzmem” Antoniego Macierewicza? Cały dzień wczoraj upłynął pod tym hasłem…

Platforma Obywatelska przeanalizowała sytuację wyborczą i zauważyła, że ma najmniej zmobilizowany elektorat. Bo cała rzecz nie polega nieraz na tym, by zachęcić tych, którzy głosują by przeszli od jednej partii do drugiej, ale na mobilizowaniu własnego elektoratu. Wybory prezydencie Andrzej Duda wygrał między innymi dlatego, że po raz pierwszy w historii frekwencja na wschodzie, gdzie wygrywa zazwyczaj prawica była wyższa niż na zachodzie. Mając tę świadomość PO próbuje zmotywować swój elektorat. Używa do tego starej metody: straszenia Prawem i Sprawiedliwością.

No właśnie. To już było w kampanii Komorowskiego i nie zadziałało…

Owszem było. Ale niestety zawsze się ktoś znajdzie  po prawej stronie kto jest w stanie im w tym pomóc.

Antoni Macierewicz stał się tym „straszakiem” niechcący? Został nadinterpretowany? Czy świadomie powiedział coś ostrzejszego?

Ja zakładam, że działał w dobrej wierze. Zawsze zakładam, że politycy nie chcą źle dla swojego ugrupowania. Ale powinien mieć świadomość, że w takim momencie kampanii wyborczej – na dwa i pół tygodnia przed wyborami, gdzie każde słowo się liczy, gdzie wszyscy na niego polują, a przecież jest to człowiek mający wieloletnie doświadczenie polityczne – więc wie, że każda taka rzecz może zostać wykorzystana przeciwko niemu. W jakiejś nieczystej rozgrywce. A więc wszyscy, którym zależy na sukcesie projektu politycznego, jakim jest rząd Beaty Szydło – powinniśmy pomagać. Czasem wystarczy roznosić plakaty, ulotki i organizować spotkania, ale czasem po prostu lepiej poczekać dwa tygodnie w domu…

Antoni Macierewicz milczał długo. Zresztą  z tego też był czyniony PiS-owi zarzut, że go ukrywa. Podobnie zresztą jak prezesa. Ale trudno oczekiwać od polityka, który kandyduje, by nie zabierał głosu…

Oczywiście, że powinien zabierać. Ale nie w określonych momentach. Nie w momentach newralgicznych, gdzie cała rzecz rozgrywa się na poziomie niezorientowanego, czy nie przywiązanego do głosowania „środka” elektoratu. Elektorat prawicowy jest maksymalnie zmobilizowany. Jego już mobilizować nie trzeba. Nie pomagajmy mobilizować elektoratu PO. Bo oni tylko na to czekają.

Do aktywności wrócił też sam prezes Jarosław Kaczyński. Jego wystąpienia też są wyraziste. Znacznie bardziej niż te Beaty Szydło.

Ale komunikaty które wysyła Jarosław Kaczyński – nie są takimi, których można użyć przeciw PiS-owi.

Czyli to dobrze,że prezes się włącza na „ostatniej prostej”?

Tak.

Czy można zatem mówić o pewnej dwutorowości kampanii PiS-u? Tej z Beatą Szydło i tej z Jarosławem Kaczyńskim?

Gdybym ja mógł doradzić, to doradzałbym maksymalne akcentowanie dziś Beaty Szydło. I tylko Beaty Szydło. Bo na tym można zbudować ogromną rzeszę ludzi, którzy zagłosują na PiS, a nie zagłosowaliby gdyby to ktoś inny stał na czele tej kampanii. Zaostrzenie retoryki na tym etapie kampanii nie jest nam potrzebne. Ludzie chcą słuchać o miejscach pracy, o kwestiach gospodarczych, o tym, że środki unijne będą wreszcie uczciwie wykorzystywane. O tym , że wymiar sprawiedliwości będzie działał sprawnie i nieopieszale. Tego oczekuje przeciętny człowiek, który jeszcze nie wie na kogo zagłosować. Jeżeli będziemy bombardować go komunikatami dotyczącymi likwidacji WSI , czy kwestii takich bądź innych skandalicznych skądinąd zachowań które ma za sobą PO , to on może skusić się na te hasła, które są na plakatach z Ewą Kopacz. Nie pomagajmy im. Akcentujmy swoje pomysły. Po wyborach – jeśli odniesiemy sukces będzie można zrobić porządek również w tych sferach, które mniej interesują Polaków, choć też są ważne.

Na  ile groźny jest scenariusz powołania „koalicji strachu’? Czyli zawiązania porozumienia wszystkich partii przeciw PiS-owi, tak, żeby ten nie mógł rządzić, nawet jeśli wygra?

Tak raz już było. W roku 91 najwięcej mandatów zdobyła Unia Demokratyczna. A powstał rząd Olszewskiego. Krótko to trwało, bo to buduje zarazem duża niestabilność. To byłby fatalny scenariusz. Do tej pory PiSowi szło nieźle. Była i wciąż jeszcze jest szansa na samodzielną większość tylko nie można jej zaprzepaścić. Dzisiaj wszystkie ręce powinny być na pokładzie, by pomagać Beacie Szydło. Niestety tego nie ma. Wiele tych rąk zostało odtrąconych…

Mówi pan o sobie?

Nie, to nie chodzi o mnie. Ja jak mogę pomagam, choć startuję do Senatu jako kandydat niezależny. Ale z wiadomym życiorysem. Niestety gdzieś tam, w okręgach pogubiono wielu ludzi, którzy byli dobrymi parlamentarzystami, a dziś albo nie startują, albo muszą coś tworzyć konkurencyjnie. To był błąd. Ale jego konsekwencje mogą być nieduże. Gorszym byłaby pomoc w budowaniu owej koalicji strachu. Teraz, w końcówce kampanii.

Czyli, pana zdaniem, zaostrzenie retoryki – PiSowi nie służy?

Nie. Czy zaostrzono retorykę w końcówce kampanii Dudy? Nie. I wygrał. Idźmy tym tropem. Skorzystajmy z czegoś co było sukcesem.

A nie obawia się pan wyniku debaty Ewy Kopacz z Beatą Szydło? Jednak Ewa Kopacz była przez rok u władzy i ma jakąś wiedzę o funkcjonowaniu państwa. Czy Beata Szydło nie stoi tu na gorszej pozycji?

Beata Szydło jest parlamentarzystką od 10 lat. Ma doświadczenie samorządowe. Zawsze interesowała się sprawami gospodarczymi, współtworzyła program gospodarczy PiS. Ma szeroką wiedzę., choć może mniejsze doświadczenie. Ale oczywiście wszyscy, którzy chcą by to starcie zakończyło się jej sukcesem powinni pomóc się jej przygotować. Mamy doświadczenia z dwóch debat Andrzeja Dudy. Obie dobre. Ale w pierwszej kandydat PiS wyrwany z kampanii – zmęczony – doprowadził do remisu. Życzliwi mówili: Duda, ci co popierali Komorowskiego mówili: – Komorowski. Ale to szło na punkty. Za to druga debata to był nokaut. Duda był świeży, wyspany, przygotowany. A prezydent Komorowski uspokojony tym, że wyszedł z narożnika – popełniał mnóstwo błędów. Pamiętajmy też o doświadczeniach z debaty Kaczyński – Tusk w 2007 r. Zmęczony prezes Kaczyński, przywieziony do studia gdzieś spod Tarnowa w ostatniej chwili, i Tusk, który przez kilka dni siedział i przygotowywał te 3 – 4 ciosy które miał zadać. Plus publiczność, która była po jego stronie. To odwróciło losy kampanii. Ta będzie kluczowa również. Trzeba wyciągnąć wnioski z tamtych i nie można dziś zaprzątać głowy Beaty Szydło jakimiś drobiazgami. Trzeba sprawić by ona przypieczętowała samodzielny wynik PiS. Trzeba skorzystać z doświadczeń tych polityków i specjalistów od wizerunku, którzy są w kręgu PiS. Od dziś nie powinni zajmować się niczym innym tylko tym przygotowaniem kandydatki na premiera. To będzie moment, który zaważy na najbliższe 4 lata o obliczu Polski. Jeśli  to zostanie przegrane, jeśli nie pomożemy Beacie Szydło – będziemy mieli koalicję strachu zbudowana na niechęci do obozu prezydenckiego i PiS, a Polska będzie nadal dryfowała.

To może, żeby nie kończyć tak minorowo: będzie pan oglądać dzisiejszy mecz?

Oczywiście. Prezes Boniek mówi, że mamy dwie piłki meczowe w tych eliminacjach. Dziś i w niedzielę. Ale mam nadzieję, że zakończymy je na szkockiej ziemi. Tam jest dużo Polaków. I wiem, że oni wszyscy niezależnie, czy są za PiS, PO czy za niezależnym kandydatem na senatora z Torunia – będą kibicowali naszej drużynie.

Rozmawiała Anna Sarzyńska

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.