„To było polowanie na Zbigniewa Ziobrę”. Poseł Smoliński ujawnia skandaliczne kulisy pracy sejmowej komisji

fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

W głosowaniu, które miało zadecydować o postawieniu Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu koalicji PO-PSL zabrakło pięciu głosów. Tak przynajmniej brzmi oficjalna narracja przygotowana w mediach głównego nurtu. Po głosowaniu Zbigniew Ziobro mówił, że większość rządowa kolejny raz okazała się nieudacznikiem, bo i tej sprawy nie potrafiła doprowadzić do końca. Były minister sprawiedliwości przyznawał też, że inicjatywa posłów PO, którzy chcieli postawić go przed Trybunałem Stanu od początku skazana była na porażkę i powtarzał, że nigdy nie złamał prawa, a całą sprawa jest tylko polityczną zemstą. Po głosowaniu mainstream bardzo szybko zaczął żyć innymi sprawami i zapomniał o głosowaniu dotyczącym byłego ministra sprawiedliwości. Nikt nie zapytał o co tak naprawdę chodziło i dlaczego do licha zabrakło pięciu szabel, skoro to było tak ważne dla PO głosowanie? A może wcale nie zabrakło, tylko wszystko od początku do końca miało właśnie tak wyglądać?

Cała sprawa zaczęła się wraz z wnioskiem o postawienie Zbigniewa Ziobry i Jarosława Kaczyńskiego przed Trybunał Stanu, który w 2012 roku złożył klub Platformy Obywatelskiej. Ziobrze zarzucano wówczas naruszenie konstytucji, ustawy o Radzie Ministrów i ustawy o działach administracji rządowej. W uzasadnieniach wniosków była też mowa o działaniach nakierowanych na „walkę z układem”. PO powoływała się m.in. na materiały dowodowe dwóch komisji śledczych: ds. śmierci Barbary Blidy oraz ds. nacisków.

Pod koniec czerwca br. sejmowa komisja odpowiedzialności konstytucyjnej przyjęła sprawozdanie z przeprowadzonego postępowania wraz z wstępnym wnioskiem o postawienie byłego ministra sprawiedliwości przed Trybunałem Stanu. Postępowanie dotyczące Jarosława Kaczyńskiego postanowiono przenieść na następną kadencję sejmu. W sprawie dotyczącej Ziobry komisja uznała za zasadne 6 z 8 zarzutów stawianych przez wnioskodawców. Dotyczyły one m.in. przekroczenia uprawnień i nieuprawnionego nacisku na prokuratorów oraz złamania prawa przy kierowaniu dwoma rządowymi zespołami powołanymi do zwalczania przestępczości.

Sam zainteresowany, podobnie jak Jarosław Kaczyński, powtarzał wielokrotnie, że nie ma żadnych podstaw do tego, aby postawić go przed Trybunałem Stanu.

Wniosek o podanie Zbigniewa Ziobry przed Trybunał Stanu pojawił się w 2012 roku, komisja zaś zaczęła się nim zajmować w 2013 roku, czyli 6 lat po tym, kiedy Platforma objęła władzę w Polsce. Początkowo przewodniczącym był Andrzej Halicki, później na nowego szefa komisji mianowano Roberta Kropiwnickiego (Andrzej Halicki został ministrem administracji i cyfryzacji). Wraz z nowym szefem prace komisji przyspieszyły, ale posiedzenia wciąż odbywały się najczęściej tylko raz w miesiącu i nie było widać przesadnie dużej determinacji. Przewodniczący Kropiwnicki często łamał regulamin, co oburzało nawet wiceprzewodniczącego komisji Józefa Zycha (PSL). Pisałem w tej sprawie do marszałka Sejmu, którym był wówczas Radosław Sikorski, ale nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. To postępowanie było akceptowane przez władze PO. Tymczasem w rzeczywistości spotkania komisji przypominały farsę. Jakiekolwiek zastrzeżenia, czy próby debaty były z góry odrzucane, wszak posłowie koalicji mieli większość w komisji. I choć powszechna praktyką we wszystkich sejmowych komisjach było niedopuszczanie opozycji do głosu, to tutaj przewodniczący Kropiwnicki przekraczał wszelkie możliwe normy. Postępowanie toczyło się do lutego 2015 roku. W lutym zakończono przesłuchiwania świadków zgłoszonych przez wnioskodawców, głównie pochodzących od Platformy – opowiada dziś Kazimierz Smoliński, poseł Prawa i Sprawiedliwości i członek sejmowej komisji odpowiedzialności konstytucyjnej

A co ze świadkami drugiej strony?

Ja zgłosiłem wniosek o przesłuchanie pięciu świadków drugiej strony, co zostało odrzucone bez specjalnej dyskusji. Poseł Kropiwnicki powiedział jedynie, że wypowiedzi świadków są już w aktach i nie przeszkadzało mu to, że były to wypowiedzi dotyczące zupełnie innej sprawy. Nie przesłuchano żadnych świadków drugiej strony. W lutym złożyłem wniosek, który został odrzucony. Później podobny wniosek złożył wiceprzewodniczący Arkadiusz Mularczyk i ten też odrzucono głosami PO i PSL-u. W maju wniosek o przesłuchanie świadków złożył obrońca Zbigniewa Ziobry, to wówczas przewodniczący Kropiwnicki uznał, że jest już za późno na przesłuchiwanie świadków. Żadnego świadka obrony nie przesłuchano. Zadowolono się tylko tymi, których powołali wnioskodawcy. Oburzony postępowaniem posła Kropiwnickiego był nawet poseł Zych, który przyznawał, że będzie nakłaniał posłów PSL-u do głosowania o odrzucenie wniosku. Nagminnie łamany był regulamin sejmu i nic z tym nie robiono. Oczywiście później, kiedy konferencję zorganizował poseł Kropiwnicki, przyszli na nią dziennikarze wszystkich niemal mediów. Na drugiej, którą organizowałem wspólnie z posłem Mularczykiem, nie pojawił się już prawie nikt

— mówi poseł Smoliński. Jak tę całą hucpę znosił taki doświadczony parlamentarzysta, jak Józef Zych?

Był oburzony. Mówił, że będzie namawiał PSL do głosowania przeciwko wnioskowi. Później się okazało, że w czasie debaty posłowi Zychowi nie pozwolono występować, a w imieniu Polskiego Stronnictwa Ludowego wypowiadał się poseł Dębski, były członek Ruchu Palikota

— dodaje członek PiS.

Mimo tych wszystkich zabiegów w ostatecznym głosowaniu Platformie zabrakło 5 szabel. Dlaczego? Być może posłom koalicji nie zależało na tym, żeby ten wniosek ostatecznie trafił przed Trybunał Stanu? Wszak dziś to mocno niewładny do wydawania decyzji organ. Przykładem jest choćby jedna sprawa, którą to ciało się zajmuje. I to od 10 lat. Sprawa dotyczy Emila Wąsacza, który przed Trybunał trafił w 2005 roku. Od tego czasu nie udało się wydać wyroku. W listopadzie 2006 roku odbyło się jedno postępowanie, później umorzono je z powodu uchybień formalnych w akcje oskarżenia i skierowano do ponownego rozpatrzenia. Sprawa toczy się do dziś.

Jeszcze inny trop możliwej narracji podsunął Rafał Grupiński, który w jednym z programów emitowanych w TVP Info powiedział:

Jest nam potrzebne ostrzeżenie wszystkich polityków, żeby nie odważyli się łamać konstytucji w taki sposób, w jaki robili to Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro.

Jednocześnie dodał, że nie widzi powodów, dla których przed Trybunał Stanu należałoby postawić Krzysztofa Kwiatkowskiego, prezesa Najwyższej Izby Kontroli, bo jego winą są jedynie „drobne uchybienia urzędnicze”.

Być może Platforma, mając świadomość długotrwałej i skazanej z góry na niepowodzenie sprawy prowadzonej przed Trybunałem Stanu, nie chciała pozbywać się wyborczego paliwa? Bo przecież teraz wciąż może straszyć Ziobrą i Kaczyńskim. Co z tego, że nikomu niczego nie udowodniono? Co z tego, że całą sprawę na komisji sejmowej prowadzono w sposób skandaliczny i urągający standardom demokratycznego państwa prawa? Przecież to nikogo nie obchodzi. Liczy się tylko to, aby było z czego nakręcać przedwyborczy propagandowy spin.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.