W Petersburgu kogoś obchodzimy… Kilka refleksji po powrocie z dawnej stolicy Rosji

Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Kilka ostatnich dni spędziłem w Sankt Petersburgu, na konferencji zorganizowanej przez działający w tym mieście Instytutu Polski wraz z tamtejszym Związkiem Dziennikarzy. Postanowiłem napisać o tym parę zdań, było to bowiem moje pierwsze zetknięcie z „drugą stolicą” Rosji. Podczas gdy tę pierwszą – Moskwę – trochę znam. Z dobrych i złych stron.

Różnice między nią a „Pitrem” (jak zdrobniale nazywają swoje miasto jego mieszkańcy) są częstym tematem rozważań rosyjskich inteligentów, od 19 wieku co najmniej. Dorzuciłbym do tego specyficznie polską obserwację. Otóż w Moskwie nie obchodzimy obecnie nikogo. Kiedyś było inaczej, kiedyś (za Sojuza) dla całego Związku byliśmy oknem na Zachód. Przedtem, za cara, też byliśmy jakoś tam dla Rosjan ważni. Po 1991 roku zmieniło się to radykalnie. Jeśli teraz ta sytuacja ulega kolejnej zmianie, to raczej na gorsze. Bo o ile dla większości nadal nie znaczymy nic, o tyle mniejszość zaczęła nas szczerze nie lubić, jako „amerykańskich najmitów, pomagających Jankesom w dziele podbijania odwiecznie rosyjskiej Ukrainy”.

Rzecz w tym, że nad Newą jest, jeśli na podstawie kilku dni można pokusić się o sformułowanie jakichś tez, inaczej. My, polscy dziennikarze, budziliśmy tam ciekawość. Życzliwą ciekawość. Zainteresowanie rozmówców budził też nasz kraj. I nie chodzi tu o to, że rozmówcy byli antyputinowscy. W Moskwie też są opozycjoniści, ale Polska jest ostatnią rzeczą, która ich interesuje. Ich koledzy znad Newy są pod tym względem odmienni.

Są też bardzo inteligenccy. To w „północnej stolicy” można znaleźć żywe (i aktywne), a do tego wciąż spore relikty dawnej rosyjskiej inteligencji. Oczywiście najpierw stalinizm, a potem mordercza niemiecka blokada zdziesiątkowała rdzennych petersburżan. Ale po pierwsze – jednak Moskwa zmieniała się jeszcze bardziej, bo tam nie tylko zabijano i wysiedlano, ale też osiedlano przez dziesięciolecia miliony plebsu z prowincji. A po drugie – klimat nad Newą jakoś sprzyja reprodukcji inteligencji, już taki geniusz tego miejsca…

No i w Petersburgu opozycja zdołała znaleźć się w Dumie miejskiej. Jest tam zdecydowaną mniejszością, ale aktywną. I na różne rzeczy wywierającą wpływ. A wniosek z tego wszystkiego jest krótki. Jeśli państwo polskie ma inwestować swoje ograniczone środki w próby budowania jakiejś pozycji w Rosji, to mimo iż Moskwa dominuje nad życiem tego kraju w stopniu wręcz przygniatającym, lepiej inwestować je nad Newą. Po prostu dlatego, że tam jest szansa cokolwiek zbudować.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych