Końcówka rządów Kopacz to wciąganie Polski w czarną dziurę. W klimacie głupoty i zdziecinnienia

Fot. PAP/Pietruszka
Fot. PAP/Pietruszka

Ostatnie tygodnie rządów PO i PSL to faza ewidentnie rozpaczliwa i tragiczna. Widowisko jest bardzo śmieszne, ale wcale nie skłania do śmiechu.

Bo nie jest śmieszne, lecz żałosne, gdy premier i p.o. przewodniczącej PO nie potrafi zrozumieć, a potem streścić podobno własnej koncepcji „rewolucji” podatkowej. Nie potrafi jej wytłumaczyć także „mózg” tej koncepcji Janusz Lewandowski. A rzeczniczka sztabu wyborczego PO Joanna Mucha bezpretensjonalnie oświadcza, że to:

bardzo innowacyjny system podatkowy. Będzie on dramatycznie prosty dla użytkownika i dla pracodawcy, i dla pracownika. Natomiast jest on dość skomplikowany, by wyjaśnić, o co w nim chodzi”. Przekładając to na polski, system jest tak dramatycznie prosty, bo jest tak dramatycznie skomplikowany, iż nie sposób go niedramatycznie wyjaśnić.

Na konwencji wyborczej PO jej działacze wpadli w stupor, bo nie mieli pojęcia, o czym mówi szefowa ich partii. I nie byli w stanie rozstrzygnąć, czy to Ewa Kopacz nic nie rozumie, czy oni nie mają czego rozumieć. Tym bardziej że nikt im nie powiedział, co się święci, a Janusz Lewandowski utwierdził w przekonaniu, że nikt nic nie wie. Ale to oczywiście tylko folklor, choć wiele mówiący o kondycji intelektualnej, moralnej i organizacyjnej rządu Ewy Kopacz.**

Folklorem, choć wyjątkowo żałosnym, jest funkcjonowanie w rządzie Ewy Kopacz „Tereni” Piotrowskiej. Szczególnie żałosne jest to w czasie kryzysu z tzw. uchodźcami. Dobra wiadomość jest taka, że sama pani premier i jej „Terenia” zorientowały się, iż nie wolno wysłać szefowej MSW na posiedzenie Rady Unii Europejskiej, bo jej koledzy z resortów spraw wewnętrznych oraz brukselscy urzędnicy zorientowaliby się, z kim mają do czynienia. I mogliby się zastanawiać, czy nie uczestniczą w widowisku z cyklu „ukryta kamera” albo nie wkręcają ich John Cleese bądź Eric Idle z grupy Monty Pythona, bo ostatnio akurat znowu występują. Zła wiadomość jest taka, że pani „Terenia” jest wciąż ministrem i żeby ukryć powód swej nieobecności w Brukseli prowadziła jakąś groteskową inspekcję polskich granic, która kosztuje, choć nie ma nawet cienia sensu, przynajmniej w takim wykonaniu. Kiedy na wyjazdowym występie Rady Ministrów w Białymstoku pani minister „Terenia” z uporem godnym lepszej sprawy mówiła o tajemniczym „statucie” uchodźcy (powinno być „statusie”), siedzący obok Grzegorz Schetyna to zasypiał, to wpadał w skrajne zdumienie, co malowniczo objawiało się na jego twarzy.

**Występy wesołej trupy Ewy Kopacz byłyby tylko folklorem, gdyby nie infantylizm i emocjonalna niedojrzałość jej członków. Bo te cechy sprawiają, że Ewa Kopacz i wielu jej ministrów funkcjonuje niczym bohaterowie filmu Sylwestra Chęcińskiego „Sami swoi”: Kazimierz Pawlak i Władysław Kargul.W filmie to jest śmieszne, w praktyce rządzenia – tragiczne. Ewa Kopacz nieustannie „podchodzi do płota” i tłucze jakieś garnki albo obcina rękawy koszul. Ale ponieważ to nie film, obecna premier totalnie degeneruje kulturę polityczną, a konstytucyjne zasady podziału władz czyni farsą. Gdy o Andrzeju Dudzie przebywającym w Londynie mówi, że „prezydent na pewno wróci, bo ma posadę całkiem niezłą” i ustawia głowę państwa niczym Pawlak Kargula przy płocie, przy okazji podcierając się konstytucją, wcale nie jest to śmieszne. To nie magiel, w którym opowiada się wszystko, co ślina na język przyniesie. Takie sprawowanie funkcji szefa rządu ośmiesza urząd i pozbawia go elementarnej powagi. To nie jest swojskie, tylko tragiczne, że premier nie potrafi powściągać emocji, nie stosuje elementarnej logiki, nie używa inteligencji (powodów nie chcę dociekać), właściwie niczego nie rozumie, nie przestrzega standardów, a nawet nie jest w sanie nauczyć się kilku elementów tworzących urzędniczą rutynę. I jeszcze posługuje się dziwacznym żargonem zamiast poprawnej polszczyzny. Obywatele nie widzą rządu, tylko kompanię swawolnych dyziów, paplających jakieś niedorzeczności w stylu Joanny Muchy czy rzecznika rządu Cezarego Tomczyka. A główną paplającą te niedorzeczności jest pani premier, co musi budzić trwogę.

Obywatele nie są wstanie szanować władzy, która uczestniczy w niekończących się igrzyskach bezsensu. I wcale nie wesołych, lecz wyjątkowo ponurych. Postkomuniści mieli swoje liczne wady, ale nie wystawiali państwa na śmieszność, nie zachowywali się wiejski głupek „Pepiku Skocz No” z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”. Patrząc na działania szefowej MSW „Tereni” w sprawie tzw. uchodźców, mającej pełne poparcie i błogosławieństwo Ewy Kopacz, można wpaść w panikę i przerażenie. Niczego z tym rządem nie można być pewnym, nie daje on najmniejszego poczucia bezpieczeństwa, za to każdego dnia dowodzi, że jest skrajnie niebezpieczny. Nawet nie z powodu złych intencji, tylko zdziecinnienia, niefrasobliwości i ulegania najprymitywniejszym instynktom. To już nie jest pojedynek na miny w stylu Miętusa i Syfona z „Ferdydurke” Gombrowicza, tylko zabawa dziecka z naładowaną bronią, i to maszynową.

Cóż z tego, że wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi ta ekipa odejdzie w niebyt po 25 października 2015 r., skoro wciąż trwa, a sytuacja wokół Polski wymaga wyjątkowej odpowiedzialności władzy. I jej mądrości. Trwa też kompromitacja i destrukcja normalnej, poważnej polityki. Coraz więcej Polaków odwraca się od polityki uprawianej przez błaznów i głupców, co dla żadnej przyszłej władzy nie jest dobre. I nie służy pozytywnej selekcji, tylko przyciąga do polityki kolejnych egzotów, ludzi niezrównoważonych, niemądrych bądź całkiem szalonych. Rok rządów Ewy Kopacz to czarna dziura w historii III RP, najbardziej destrukcyjny okres w polskiej polityce po 1989 r. Czarna dziura, która wciąga wszystko i przemienia w jakąś nieokreśloną, niebezpieczną ciemną materię. Nawet sobie nie zdajemy sprawy, jak długo będziemy odczuwać fatalne skutki rocznego eksperymentu w polskiej politycepod nazwą rząd Ewy Kopacz.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych