Prof. Szeremietiew: Zbudujmy obronę terytorialną. Nasz potencjał odstraszania będzie znacznie wyższy. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski
Fot. PAP/Bartłomiej Zborowski

Od pewnego czasu współpracy z MON już nie ma. Pan minister się na mnie obraził, gdy skrytykowałem przetarg na śmigłowce. Jak widać Caracale zbombardowały koncepcję obrony terytorialnej

— mówi portalowi wPolityce.pl prof. Romuald Szeremietiew.

wPolityce.pl: Promował Pan w Sejmie kolejny raz pomysł budowy w Polsce obrony terytorialnej. To ostatnio zrobiło się modne hasło, które jest prezentowane jako „lek na całe zło”.

Prof. Romuald Szeremietiew: Rzeczywiście to stało się modne. Źle jednak się dzieje, jeśli obrona terytorialna jest jedynie hasłem. Dziś rzeczywiście niestety tak jest. Hasło obrona terytorialna jest powtarzana i odmieniania przez wszystkie przypadki, ale niewiele z tego wynika. Jestem przekonany, że wiele osób bezmyślnie powtarza to hasło, albo nie wie, czym de facto obrona terytorialna jest. Dla jednych to ma być jakiś pomocnik wojska zawodowego, który ma się żywić skrawkami z pańskiego stołu. Jak coś zostanie starego w magazynach, to właśnie ma trafiać do OT. Słyszy się od innych, że obrona ma być również jakąś formą kontynuacji partyzantki.

Pan jest w której grupie? Jak w Pana ocenie OT powinna wyglądać?

Trzeba stworzyć wojsko, strukturę militarną, która będzie inaczej zbudowana niż dotychczasowa. Chodzi o to, by ludzie sami się do niej zgłaszali, o wolę obywateli, a nie przymus, czy kontrakt. Jeśli uda się przygotować tego typu strukturę w całym kraju, moim zdaniem potwierdzą się słowa prof. Luttwaka, że Polska będzie nie do zwyciężenia.

Czym to jednak miałoby się różnić od tego, co już mamy? Przecież i dziś są oddziały, które możemy wysłać na wojnę, mamy oddziały policyjne, które mogą zaprowadzić porządek…

Jeśli grozi nam agresja wojskowa, nieprzyjaciel będzie kalkulował zagrożenie i swoje szanse. Przed decyzją o agresji będzie analizował stan obrony kraju, który chce napaść. Jeśli on wie, że na polskiej ziemi jest około 100 tys. żołnierzy zawodowych, których być może uzupełni się o kolejne 100 tysięcy żołnierzy w razie potrzeby, a poza tym są nieliczne formacje policyjne, to wie, że Polska jest przeciwnikiem łatwym do pokonania. Musi jedynie zgromadzić dwa czy trzy razy większą siłę niż Polska.

Dlaczego OT miałaby coś tu zmienić?

Jeśli agresor wie, że w każdej miejscowości są uzbrojeni ludzie, którzy będą bronić swoich domów, to pojawi się dla niego poważny kłopot, jak zająć nasz teren. Tu już nie wystarczy pokonać tych tysięcy żołnierzy, czy zlikwidować jakieś policyjne grupy antyterrorystyczne. Agresor wie, że opór będzie powszechny. Polsce potrzebna jest właśnie demonstracja, że Polska jest w stanie stawić powszechny opór. A wtedy nieprzyjaciel odstąpi od agresji.

Wojna to dziś bardzo specjalistyczny sprzęt i wysoko wyszkoleni żołnierze. Jaką wartość w takich czasach mają żołnierze „dochodzący”, amatorzy z obywatelskiego zaciągu?

Ci ludzie mają ogromną wartość. Pamiętajmy, że opór, który stawia obrońca działający w sposób nieregularny, w XX wieku okazał się bardzo skuteczną formą stawiania oporu. Z takim oporem nie dają sobie armie wielkich mocarstw. Takie przekonanie i doświadczenie jest w sztabach wszystkich armii. Armie wiedzą, że taki przeciwnik to straszny kłopot. Polacy są uznawani za specjalistów od działań nieregularnych. Jeśli więc pokażemy, że jesteśmy na to przygotowani, że każdy, kto nas napadnie będzie musiał się z tym mierzyć, to potencjał odstraszający jest bardzo silny. Chciałbym, żebyśmy nie musieli prowadzić wojny, więc powinniśmy działać wedle zasady: „chcesz pokoju, szykuj się do wojny”. W tym przypadku wojny partyzanckiej.

Ciąg dalszy na kolejnej stronie

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych