Lichocka: "Pomyślałam sobie, że to jest moment, kiedy trzeba zaangażować się w polskie sprawy bardziej bezpośrednio." NASZ WYWIAD

fot. Blogpress.pl
fot. Blogpress.pl

Jarosław Kaczyński zaproponował mi zaangażowanie się w politykę, zaproponował mi miejsce na liście w Kaliszu. Przyjęłam tę propozycję

— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Joanna Lichocka, dziennikarka.

CZYTAJ WIĘCEJ: Joanna Lichocka kandydatką PiS do Sejmu. Dziennikarka wystartuje z pierwszego miejsca w Kaliszu

wPolityce.pl: Po pierwsze chcę prosić o potwierdzenie: startuje pani z list PiS do Sejmu?

Joanna Lichocka: Tak, to prawda. Prawdą też jest, że to Jarosław Kaczyński zaproponował mi zaangażowanie się w politykę, zaproponował mi miejsce na liście w Kaliszu. Przyjęłam tę propozycję, ale oficjalne ogłoszenie listy Prawa i Sprawiedliwości ma nastąpić dopiero w przyszłym tygodniu. Więc do tego czasu wszelkie mówienie „na twardo”, że będę na liście, jest przedwczesne.

No ale zarówno pani, jak i ja wiemy, że gdy „Jarosław Kaczyński locuta, causa finita”. Sprawa jest przesądzona.

Jednak wydaje mi się, że powinniśmy zaczekać z ostatecznym komentowaniem do oficjalnego ogłoszenia.

Dlaczego zdecydowała się wejść do polityki? To „bilet w jedną stronę”.

Tak, jest to droga w jedną stronę. A dlatego się na to zdecydowałam, bo wydaje mi się, że teraz bardzo aktualne są słowa Lecha Kaczyńskiego z jego przemówienia podczas jego zaprzysiężenia w 2005 r. Powiedział wówczas: „Zwracam się do was Rodacy, abyście mimo wszystkich zawodów raz jeszcze uwierzyli. Mamy zmienić Polskę, ale bez was jej nie zmienimy. Zmienić ją koniecznie trzeba.” Teraz właśnie mamy taki czas nadziei na zmianę Polski i nie bardzo można być obojętnym. Oczywiście jako dziennikarka od wielu lat odpowiadam się za zmianą systemu III RP, za zmianą rządu PO. Ale teraz pomyślałam sobie, że teraz jest taki moment, kiedy trzeba zaangażować się w polskie sprawy bardziej bezpośrednio. Chciałabym wesprzeć te zmiany.

Porozmawiajmy teraz o zarzutach pod pani adresem. Co by pani odpowiedziała krytykom tej decyzji?

Że dziennikarz ma prawa obywatelskie, a jednym z nich jest wolność angażowania się w życie publiczne. Oczywiście sytuacja jest jasna i gdy gdzieś będę pisała, a nie zamierzam przestać, to będzie wyraźnie zaznaczone, że autor zaangażowany jest bezpośrednio w walkę polityczną. Natomiast ja nie słyszałam wielkiego oburzenia tych wszystkich krytyków, gdy Witold Gadomski odbył odwrotną drogę: z polityka, posła KLD, stał się dziennikarzem „Gazety Wyborczej”. Nie przypominam sobie, aby coś wypominano Grzegorzowi Miecugowowi, który był rzecznikiem Macieja Płażyńskiego, Marszałka Sejmu. To samo z Mirosławem Czechem, byłym działaczem Unii Demokratycznej, potem Wolności, dziś jest komentatorem w „GW”. Chciałabym przy okazji zadeklarować, że w Sejmie reprezentowałbym całe środowisko dziennikarskie. Nie tylko bliskie mi ze SDP, z zasiadania w zarządzie którego wczoraj zrezygnowałam i wysłałam pismo do prezesa okręgu warszawskiego Marcina Wolskiego. Chciałaby także reprezentować inne środowiska dziennikarskie, np. Press Club. Wśród dziennikarzy jest mnóstwo polityków, ale wśród polityków nie ma wcale dziennikarzy. Nie ma nikogo, kto by reprezentował interesy wolności słowa i to do tego stopnia, że cały czas obowiązuje u nas prawo prasowe rodem ze stanu wojennego. Sejm jest miejsce do zmiany tego.

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.