Komu przeszkadzał Mastalerek?

Fot. TVN24/wPolityce.pl
Fot. TVN24/wPolityce.pl

„Nikt nie może być pewny swojego miejsca na listach wyborczych, gdy za ich układanie zabiera się lider partii” – można by rzec, parafrazując moje ulubione powiedzenie Marka Twaina o obradach parlamentu. Tym razem w PiS padło na Marcina Mastalerka.

Taka sytuacja to również skutek obowiązującej ordynacji wyborczej. W naszym wariancie ordynacji proporcjonalnej lider partii ma w zasadzie nieograniczone możliwości żonglowania nazwiskami i okręgami, gdzie dany polityk ma startować. Między innymi dlatego jestem zwolennikiem zmiany w kierunku jednomandatowych okręgów wyborczych, które w znacznym stopniu tę dowolność znoszą. Ale to oczywiście temat na inny tekst.

Według pojawiających się informacji, przyczyną usunięcia Mastalerka miał być jego sprzeciw wobec pomysłów zaostrzenia kampanii wyborczej Andrzeja Dudy i spór toczony wokół tego z Jackiem Kurskim. Na zdrowy rozum wydaje się to tak absurdalne, że trudno w tę przyczynę uwierzyć, ale też w żadnym momencie nie było sygnałów, aby byłemu rzecznikowi PiS można było postawić jakiekolwiek poważne zarzuty, uzasadniające usunięcie go z list wyborczych. Tak drastyczne środki stosuje się zwykle albo w przypadku wyjątkowej nielojalności, albo ewidentnych przekrętów. Nic nie wiadomo, aby Marcin Mastalerek dopuścił się jednego lub drugiego. A można spokojnie założyć, że gdyby się tak stało, niechętne opozycji media szybko by na to wpadły.

Usunięcie Mastalerka robi wrażenie fatalne. Z powodów oficjalnie nieznanych wyborcom z list znika człowiek, który bez wątpliwości przyczynił się do wygranej Andrzeja Dudy. W jakim stopniu – pozostaje sprawą oceny. Jak to zwykle bywa przy wyborach, każdy jest gotowy przypisywać sobie zasługi, o ile kampania zakończyła się wygraną. Nie ma jednak wątpliwości, że Mastalerek faktycznie był w wielu sytuacjach czynnikiem tonującym zapędy do rezygnacji ze względnie umiarkowanej linii, która wyróżniała kampanię Dudy i z pewnością była jednym z głównych czynników wygranej.

Wewnątrzpartyjna rywalizacja jest w takich sytuacjach oczywista i nie ma wątpliwości, że doły pod byłym rzecznikiem partii kopało co najmniej kilka wpływowych osób. Jeśli to jest rezultat ich pracy, to mamy do czynienia z typowym przykładem postawienia personalnych ambicji ponad interesem organizacji. Można też niestety założyć, że w grę wchodziły klasyczne przedwyborcze motywacje: chęć przeczołgania za „nadmierne” ambicje albo ukarania za forsowanie własnego, choćby najsłuszniejszego, zdania. Słowem – na listach tylko lojalni towarzysze. Z tego punktu widzenia faktycznie mniej szkodliwa jest zachowująca się jak słoń w składzie porcelany prof. Pawłowicz, pozbawiona własnych partyjnych ambicji, niż energiczny młody polityk z planami. Bo Mastalerka nie ma, ale właśnie wyjątkowo szkodliwa Krystyna Pawłowicz – osoba, która powinna być od parlamentu trzymana jak najdalej, bo jako poseł wyrządziła partii Kaczyńskiego gigantyczne szkody wizerunkowe, zarazem merytorycznie nie wnosząc niczego.

Tej okazji nie przepuszczą, rzecz jasna, media niechętne PiS, wytykając – powiedzmy szczerze, nie całkiem bezzasadnie – prezesowi apodyktyczność i kasowanie mających własne zdanie.

Idąca do wyborów partia przekonuje do siebie wyborców na różne sposoby, z których jednym jest kształt list. W tym wypadku przekonywanie idzie raczej marnie.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.