1 sierpnia Polacy dowodzą, że komunizm i pookrągłostołowy kapitalizm nie zabiły polskości i patriotyzmu

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

O godzinie 17.00 1 sierpnia, gdy włączą się syreny, znowu zatrzymają się już nie tylko mieszkańcy Warszawy, ale i wielu innych miast w Polsce. Poprzez Internet ten gest stał się też sławny w świecie i wywołuje fascynację cudzoziemców. Bo wtedy na minutę zatrzymuje się, a właściwie cofa czas. I otwiera się okno do innego świata, do innej Polski.

Ten moment ma tak wielką siłę oddziaływania, bo to czas katharsis, oczyszczenia. Polacy na chwilę się zatrzymują i czują tęsknotę za światem prostych i fundamentalnych wartości: honoru, godności, patriotyzmu, odwagi, wierności, obowiązku, przyjaźni, odpowiedzialności, wspólnoty, dumy. Powstanie Warszawskie ma swoje polityczne, wojskowe i moralne uwikłania, ale 1 sierpnia o 17.00 one się nie liczą. Liczy się poczucie wspólnoty i wartości. I liczy się poczucie straty. Zagłady świata, który był daleki od ideału, ale gdyby trwał, Polska byłaby dziś innym państwem, a Polacy byliby lepsi, mieliby znacznie więcej powodów do dumy. I nie mieliby za sobą okresu moralnego poniżenia, a dla wielu złamania, a nawet spaskudzenia, czyli czasów komunizmu.

To, co najbardziej wstrząsa współczesnymi Polakami 1 sierpnia, to wstyd z powodu obywatelskiej niedojrzałości wielu z nas, mimo często bardzo dojrzałego wieku. Wielu uświadamia sobie, że bohaterami tamtego czasu są przede wszystkim - z dzisiejszej perspektywy - „dzieciaki”, czyli osoby w wieku 16-25 lat. I tamte „dzieciaki” były tak dojrzałe, miały wpojone tak wysokie standardy moralne, takie poczucie odpowiedzialności i obowiązku, że to współczesnych „rozwala”. „Dzieciaki” z 1944 r. wydają się o pokolenie dojrzalsze. I są wyrzutem sumienia dla licznych apologetów filozofii wyśpiewanej kilka lat temu przez Marię Peszek w piosence „Sorry Polsko”:

Gdyby była wojna, byłabym spokojna. (…) Nie musiałabym wybierać ani myśleć jak tu żyć. Tylko być, tylko być. Po kanałach z karabinem nie biegałabym. Nie oddałabym ci Polsko ani jednej kropli krwi.

A obok takich apologetów hedonizmu jak Maria Peszek są „realiści”, twierdzący, że to wszystko jest niepotrzebne. Nie ma powodu, by dziś „dzieciaki” były tak dojrzałe, bo polityczni macherzy wszystko załatwią przy zielonym stoliku, a jak trzeba, to i pod stołem. Czyli liczy się albo siła, albo szacher-macher. Tamtym „dzieciakom” tego typu filozofie nie mieściły się w głowach. Bo byłyby zaprzeczeniem tego wszystkiego, w czym dorastali, o czym rozmawiali między sobą, z rodzicami i dziadkami oraz z nauczycielami.

Kiedy 1 sierpnia Polacy słyszą syreny, zastanawiają się, czy byłoby ich stać na to, co zrobiły tamte „dzieciaki”. Zastanawiają się nad tym, jak zostali wychowani, jak wychowują własne dzieci. I wnioski nie są budujące. Stąd u wielu poczucie wstydu, a z drugiej strony podziw dla tamtych „dzieciaków”. Jest znamienne, że dopiero ponad dwie dekady po 1989 r. i tylko częściowo 16-25-latkowie dorastają do poczucia, że byłoby ich stać na takie zachowania i takie wybory, przed jakimi stanęło pokolenie urodzone w latach 20. XX wieku. Ale jest budujące, że to się dzieje, bo przecież współczesne pokolenie 16-25-latków jest poddawane bardzo konsekwentnemu wypłukiwaniu z tego wszystkiego, co wymaga dojrzałości i odwagi. Ma to być starodawne, głupie i sentymentalne. A przede wszystkim niepraktyczne, a liczy się przecież głównie antyheroiczny pragmatyzm. Ciarki przechodzą po plecach na myśl o tym, że najbardziej pożądaną postawą mogłaby być kolaboracja, czyli ochocze i masowe podpisywanie współczesnych odpowiedników jakichś volkslist.

Ciąg dalszy na kolejnej stronie

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych