Witold Waszczykowski: "Nasza armia nie byłaby nawet w stanie obronić granicy z Obwodem kaliningradzkim". NASZ WYWIAD

fot. wPolityce.pl/Ansa
fot. wPolityce.pl/Ansa

wPolityce.pl: W weekendowym wydaniu „Naszego Dziennika” ukazał sie artykuł na temat fatalnej sytuacji polskiej armii. Autor, Piotr Falkowski, w oparciu o opinie ekspertów udowadnia, że polska armia nie jest przygotowana do obrony terytorium państwa. Czy zgadza się Pan z taką tezą?

CZYTAJ WIĘCEJ: Alarmujące dane: Polska armia jest w stanie ochronić 3 procent terytorium! Gen. Pacek: „to bzdury”

Witold Waszczykowski: Od lat wielu ekspertów twierdzi, że komponent lądowy naszej armii mógłby rozwinąć linię obrony na co najwyżej 100-120 kilometrów. W takiej sytuacji nawet nasza granica z Obwodem Kaliningradzkim nie byłaby broniona ponieważ liczy ok. 200 km. Prawdopodobnie poza Luksemburgiem mamy najniższy w Europie wskaźnik zdolności mobilizacyjnej. Mimo tego, że od lat Bronisław Komorowski mówił, że trzeba zerwać z polityką ekspedycyjności, to niczego w tym kierunku nie zrobił. W dalszym ciągu mamy armię, która jest gotowa tylko do działań ekspedycyjnych, działań patrolowych i manewrowych, a nie do obrony kraju.

Z czego taki stan wynika? To efekt stworzenia armii zawodowej, czy tego w jaki sposób ten proces przeprowadzono?

To wynik złej koncepcji przyjętej przez ten rząd i ministra Klicha na samym początku. Koncepcji zakładającej, że można stworzyć armię zawodową w tak krótkim czasie. Wynika to też z błędnej oceny zagrożeń międzynarodowych. Przez wiele lat oceniano, że nikt na nas nie czyha i wystarczy obecność w NATO i Unii Europejskiej, bo żadnych zagrożeń wojskowych nie ma. Zakładano, że grozi nam co najwyżej wojna cybernetyczna, ataki hackerskie. Pomimo tego, że w 2008 roku mieliśmy przykład klasycznej wojny lądowej, kiedy to Rosja zaatakowała Gruzję, nie przewidywano, że może dojść do powtórzenia tego typu działań wobec nas, bądź dookoła naszych granic.

Czy fakt stworzenia armii zawodowej ma na to wpływ?

Projekt stworzenia armii zawodowej został wprowadzony tylko w połowie. Uzawodowiono żołnierzy, ale nie dano im profesjonalnego sprzętu w takiej ilości aby mogli wykonywać zadania obronne dla Polski. Dopiero od 2012 roku myśli się o wielkich zakupach dla armii. Wciąż to jednak jest przed nami. Mówi się o zakupie śmigłowców, programie obrony powietrznej, o nowych okrętach wojskowych. Nadal jest to w fazie dyskusji, ewentualnie wstępnych decyzji.

Można powiedzieć, że pierwszym krokiem do unormowania sytuacji jest doprowadzenie uzawodowienia armii do końca?

Po pierwsze należy przyznać, że założenie, iż 100 tysięczna armia wystarczy, jest błędne. Prezydent Lech Kaczyński twierdził, że polska armia powinna liczyć co najmniej 150 tysięcy żołnierzy i nie zgadzał się z koncepcją stworzenia mniejszej armii zawodowej. Armia powinna mieć też znaczącą rezerwę mobilizacyjną na wypadek konfliktu. Nie zatroszczono się o te rezerwy. Oddalamy się od roczników po przeszkoleniu wojskowym. Jeżeli nie podejmiemy istotnych kroków, które to bądź przez system wolontariatu, lub jakiegoś rodzaju poboru, wzmocnią armię, to będziemy w dalszym ciągu bezbronni.

Narodowe Siły Rezerwy nie spełniają swojej roli?

To jest za mało. W planach było ponad 20 tysięcy żołnierzy NSR. Teraz mamy tylko kilkanaście. Do tego dochodzi sprawa zwolnień z armii. Aby nie płacić za emerytury wojskowe, zwalnia się przedwcześnie oficerów, podoficerów i szeregowych. Są to ciągle ludzie relatywnie młodzi, którzy wciąż powinni służyć. Wybrano drogę oszczędnościową zakładając, że nikt nam nie zagraża.

Rozmawiał Tomasz Karpowicz


Zapraszamy do naszej księgarni internetowej „wSklepiku.pl”! Znajdziesz tam najlepsze tytuły  w najlepszych cenach!

Gwarantujemy pewną i szybką wysyłkę!

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.