Opowiem Wam o Platformie Obywatelskiej. Kupa śmiechu czy kamieni? Że też im nie jest, tak po ludzku, wstyd?

PAP/Marcin Obara/Radek Pietruszka
PAP/Marcin Obara/Radek Pietruszka

Opowiem Wam o Platformie Obywatelskiej. Była kiedyś taka partia, ale umarła jesienią 2015 roku. Zadławiła się własną pustką. Patriotyzm bowiem oznaczał dla tych ludzi kłanianie się w pas sąsiadom, tak by jednocześnie drugim się nadstawiać na klapsy. Platformerski prezydent raz podlizywał się tym ze Wschodu i zapraszał ich dawnego, krwawego namiestnika na zebrania Rady Bezpieczeństwa Narodowego, a potem tym z Zachodu i czcił nazistę, który pluł na Polaków, uznawał ich za podludzi, akceptując przy okazji Holokaust i parę innych niemieckich wynalazków. Platformerski minister spraw zagranicznych także składał hołdy raz Niemcom, raz Rosjanom, ale żeby miało to jakikolwiek dobry wpływ na polską rację stanu? A po co? W końcu minister sam przyznawał, że „nie będzie tak, iż Polska coś powie, a inne kraje będą słuchać”, czy jakoś podobnie, nie chce mi się nawet tej żenady sprawdzać. Podobnie jak inni ministrowie – w czterech literach miał bowiem wszystko poza sobą i swoimi krewnymi, a Polskę, Polki, Polaków – najgłębiej, na metr w głąb nawet, że przywołam słowa ówczesnej premier.

A ona sama? O, ta szybko została mistrzynią ciągnięcia na dno swojej partii matki, która wespół z komunistycznym ZSL uczynił ze skromnej lekarki pogotowia w Chlewiskach dzisiejszy postrach pociągów, zbiórek harcerskich, jednostek policji, kierowców, lekarzy i Bóg wie, kogo jeszcze. W zasadzie całej Polski.

Chociaż nie, przepraszam, były ze dwie, trzy osoby, dla których - mimo tego, że śmiano się z niej już od Bałtyku po Tatry – wciąż pozostawała idealną kandydatką na szefa rządu. Pierwszą z nich była Joanna Mucha, była minister sportu i miss Platformy, mały Niesiołowski w spódnicy, latający od konferencji do konferencji i powtarzający bzdety, które naprędce sklecili jej na kartce „ekonomiczni eksperci” partii rządzącej. Kobieta, która nie miała zielonego pojęcia o sporcie innym niż truchtanie po chodniku, a która przyjęła stanowisko ministra sportu, miała bowiem czelność kłamać jak najęta, a przy okazji używać słów „odpowiedzialność”, „kompetencje”, „klasa”, „rozsądek”. Nic dziwnego, że premier na nią właśnie postawiła, bo to rzeczywiście była przyszłość Platformy – taniec z gwiazdami i skoki do wody.

Drugą postacią wierzącą w „przekaz” Ewy Kopacz w lipcu 2015 roku był Misiek Kamiński, biedak ledwo dyszący od nadmiaru genialnych pomysłów, które jednakowoż przekładały się na coraz gorsze notowania jego nowych panów. Trzecią postacią był… Nie, nie Roman Giertych, bo to żadna postać (to już prędzej posiedzieć i popukać się w grzywę), ale człowiek podobnie jak „szalony Koń” polskiej polityki, wysokością zbliżony do brzozy, mądrością zaś dokładnie tak, jak to w przysłowiu o brzozie leciało. Nie pamiętam, czy nazywał się Rudnicki czy Rutnicki, był jednak człowiekiem tak bardzo pozbawionym kultury i klasy, że podając prawdziwe dane musiałbym skrzywdzić jego najbliższych. Więc może po prostu – pan Burak z Platformy. Więcej fanów premier Kopacz już wtedy nie miała.   Opowiedziałem Wam o Platformie Obywatelskiej. Była kiedyś taka partia, ale umarła jesienią 2015 roku. Kłamstwa bowiem przechodziły jej przez gardło leciutko jak żółć, ale pustka w połączeniu z cynizmem okazały się śmiertelne. Wszystko dobre, co się dobrze kończy.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych