Bezradność władzy wobec merytoryczności konwencji programowej Prawa i Sprawiedliwości

fot.PAP/Radek Pietruszka
fot.PAP/Radek Pietruszka

Merytoryczność toczącej się właśnie konwencji programowej PiS jest dla obecnej władzy i skupionego wokół niej establishmentu, także medialnego, na pewno niezwykle bolesna.

Tak długo liczono na fajerwerki politycznej bieżączki i potknięcia polityków PiS do wykorzystania, że teraz antypisowskim frontowcom zabrakło riposty, a mówiąc zwyczajnie języków w gębach. Stać ich tylko na rutynowe żałosne mamrotanie, że za wszystkim, włącznie z programami, całą drużyną Szydło i Dudy, a nawet za społecznym żądaniem zmiany kryje się Jarosław Kaczyński. Takiej studziennej wiary w geniusz przywódcy PiS nie mają nawet członkowie tej partii. No i jeszcze stać ich na dyżurnych rachmistrzów, którzy w dwie minuty po przemówieniu Beaty Szydło wyliczyli, że w przedstawionym programie brakuje kilkudziesięciu miliardów.

Istnieje jednak okoliczność jeszcze bardziej bolesna dla wyżej wymienionych, a mianowicie brak adekwatnej odpowiedzi władzy na wspomnianą merytoryczność partii Kaczyńskiego. Odpowiedzią ze strony rządzących jest bowiem wyłącznie straszenie opozycją i coraz bardziej infantylny piar w wykonaniu premier Ewy Kopacz. #KolejNaEwę – ten przeciwskuteczny hashtag wymyślony przez piarowców Kopacz przejdzie do annałów politologii jako przykład bezradności władzy wynikającej z braku merytorycznych argumentów.

No bo skąd wziąć dobre argumenty, skoro przez osiem lat cała para rządu i prezydenta poszła w gwizdek propagandy sukcesu? Jak tu grać w obszarze meritum polityki, jeśli przez dwie kadencje to meritum się wyśmiewało i deprecjonowało? Dość przypomnieć błazeńskie hasła Donalda Tuska:

Nie róbmy polityki…

albo:

jesienna ofensywa legislacyjna

czy”

polityka miłości.

Po takich wieloletnich doświadczeniach z rządem Platformy nikt poważny nie uwierzy, że oni mogą zrobić na poważnie cokolwiek dobrego dla Polski.

To jest dopiero ból głowy tłustych misiów oraz pudelków władzy zwanych celebrytami, futrowanych przez rządy PO-PSL  z publicznej kasy na tyle obficie, że naprawdę mają czego żałować i o co walczyć. Przy czym nie chodzi wyłącznie o miliardera, który specjalizuje się w interesach z tym rządem i jemu podobnych. Ani o tych, którym zatarły się już w pamięci pierwsze ukradzione miliony, a dzisiaj upozowali się na altruistycznych pracodawców, niemal dobroczyńców społeczeństwa. Dotyczy to także mediów spasionych na rządowych reklamach i ogłoszeniach, szemranych beneficjentów ustawionych przetargów, czy choćby tych koncesjonariuszy autostradowych upasionych na krzywdzie podwykonawców, słusznie do tej pory liczących na pobłażliwość „niezależnych” prokuratorów i „niezawisłych” sędziów. Teraz mają o co się martwić.

Powody do obaw mają również beneficjenci humbugu zwanego „tarczą antykorupcyjną”, która powinna raczej nazywać się tarczą korupcyjną, gdyż ośmieliła legiony hochsztaplerów i malwersantów. Oni wszyscy muszą cierpieć widząc niemoc Platformy wobec merytorycznej ofensywy PiS, to bowiem zwiastuje klęskę wyborczą partii mającej aferałów w herbie, a co za tym idzie koniec przyjaźni ze skarbem państwa. Tak, te typy mają do stracenia w zasadzie wszystko.

Do Katowic za PiS-em podążyło wiele prominentnych osobistości z biznesu, nauki, polityki, których nawet wybitny tandem redaktorski Kublikowa-Czuchnowski nie byłby w stanie powiązać z PiS. Najogólniej mówiąc, ci ludzie mają dość niszczącego wyścigu szczurów do żłobu, z którego politycy PO-PSL czerpią i rozdają przywileje i wszelkie dobra wedle swego upodobania. Ci ludzie reprezentują środowiska, które zatęskniły za jasnymi regułami, za spokojną pewnością swojej wartości, pomysłów i racji, za sprawiedliwością po prostu. Pragmatyczni do bólu, doszli do wniosku, że w ostatecznym rozrachunku opłaca się przejrzysta gra.

Powoli, lecz wyraźnie tracą wiarygodność sztucznie wykreowane antypisowskie kalki, co oznacza utratę wiarygodności ich twórców. Od konsekwencji takiego obrotu spraw zaś już głowy mogą pękać tłustym misiom i rządowym pudelkom zgrupowanym karnie wokół koryta zwanego Platformą Obywatelską. Okaże się bowiem, że ci wszyscy „ludzie z biografiami”, autorytety moralne z nadania własnych środowisk, te giganty moralne z lewym pozwoleniem na broń i z prawkiem odebranym za jazdę po pijaku, że oni wszyscy wciskali nam ciemnotę, bo im za to płacono. W różnej monecie: grantami, zamówieniami, przetargami, koncesjami, dotacjami, ogłoszeniami, kontraktami, reklamami, umorzeniami. Długo by wymieniać.

Tymczasem, w zderzeniu z ewentualnym zwycięstwem PiS i równie ewentualnym powodzeniem w realizacji programu Beaty Szydło, stanie się oczywiste, iż ci wszyscy najmici platformiani ochoczo wpierali nam pustkę, kompletną próżnię merytoryczną i programową, jaką okazała się być Platforma. Robili to zaś, bo mieli w tym swój prywatny interes, który można przeliczyć na brzęczącą monetę. Ta motywacja posiada najwyższy stopień prawdopodobieństwa, gdyż w przeciwnym wypadku musielibyśmy uznać ich za idiotów.

Dlatego zwycięstwo PiS jawi się misiom i pudelkom władzy jako koszmar na miarę spotkania Titanica z górą lodową. I w tym miejscu trzeba im przyznać, że ta intuicja jest absolutnie trafna. Dlatego patrzą z rozpaczą w sercach na wygłupy premier Kopacz w pociągach, zdając sobie sprawę z pokraczności tych usiłowań wobec bolesnej nie do wytrzymania merytoryczności Kaczyńskiego. Oni już wiedzą, że spektakularnej katastrofy, jaką szykuje im Platforma nie powstydziłby się nawet filmowy Grek Zorba.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.