Przypadki Radosława Sikorskiego dowodzą, że w bajkach tkwi ogromna mądrość i nie warto zwartych tam przesłań wkładać między bajki. Pyszałkowatość, buta, niepohamowana żądzą brylowania, zachłyśnięcie się pozornym blichtrem tego świata zostają w opowieściach z morałem ukarane. Czasem, jak to w tym przypadku niezwykle boleśnie. Los wynosi człowieka na piedestał, by potem bezwzględnie strącić go w nicość. Z możnowładcy, któremu czapkują podwładni, nagle zostaje się petentem uwieszonym u klamek drzwi. Tych samych, które niedawno stały otworem, a teraz tkwią nieruchomo jak wrota sezamu.
Jeszcze niedawno Radosław Sikorski starał się o funkcję szefa NATO na Europę, czy innej równie prestiżowej posady, był pewnym siebie ministrem spraw zagranicznych, a teraz drży czy dostanie od Platformy „jedynkę” w Bydgoszczy w najbliższych wyborach parlamentarnych. A i to mogą się okazać za wysokie progi, bo ktoś tak zblamowany, może być tylko obciążeniem, a nie lokomotywą. Nie chodzi o to, żeby pastwić i napawać czyimś upadkiem. Jednak tutaj mamy do czynienia z kimś, kto frymarczył podobnie jak cała te przebrzydła ekipa, do której przystał, powagą i bezpieczeństwem III Rzeczypospolitej. W takim przypadku kryteria się samoistnie zaostrzają.
Z jednej strony można patrzeć na karierę odwołanego już marszałka sejmu z podziwem, bo niezaprzeczalnie doszedł do wielkich splendorów. Jest absolwentem legendarnego Oxfordu, kuźni kadr na najwyższym światowym poziomie, dorobił się dworu w Chobielinie i wreszcie ożenił z wybitną amerykańską dziennikarką Anne Appelbaum. Sam zasłynął jako korespondent z ogarniętego wojną Afganistanu, zajmował wiele lukratywnych stanowisk w odradzającej się po 1989 r. Polsce. Tylko pozazdrościć.
Jednocześnie jednak nie raz dawał powód, by mieć go za kogoś o wyjątkowo marnym charakterze. Będąc ministrem obrony w rządach PiS, gdy przeszedł na druga stronę sceny politycznej do PO, zasłynął buńczucznym stwierdzeniem o „dorzynaniu watahy”. Chciał się pewnie wkupić w łaski nowych mocodawców, ale było to wystąpienie niezwykle prostackie i nie licujące z kimś kto uchodzić za angielskiego dżentelmena.
Świat obiegło jego zdanie wypowiedziane do przedstawiciela ukraińskiej opozycji, gdy odbywały się jeszcze pertraktacje z Janukowyczem: „Podpiszcie porozumienie albo będziecie martwi”.
Czy tak może się odezwać wytrawny dyplomata? To raczej język jakiegoś podrzędnego rzezimieszka z zakazanej dzielnicy wielkiego miasta. Cała polityka zagraniczna, której twarzą był ostatnimi laty Radosław Sikorski poniosła spektakularna klęskę. Zostaliśmy zmarginalizowani w regionie, w którym powinniśmy być dużym graczem. Decyzje dotyczące spraw ukraińskich zaczęły zapadać ponad naszym głowami. Idea resetu w stosunkach z Rosją i łaszenia się do Putina, okazała się dziejową pomyłką. A w kontekście zamachu smoleńskiego wręcz działalnością na poziomie zdrady narodowej.
Małość personalna Radosława Sikorskiego przejawia się choćby w naciąganiu budżetu państwa na „kilo metrówkach”, czy wykłócaniu się po aferze „taśmowej”, że on może uiścić wyłącznie za wino, które zmawiał w „Sowa&Przyjaciele”. Jak to się dzieje, że ludzie którzy powinni wyznaczać standardy zachowania, okazują się drobnymi wydrwigroszami. Cwaniaczkami, którzy zarabiając dziesiątki tysięcy jeszcze zeżrą w knajpie pozornie za darmo. Nie wiedzą, że za „każdą miskę ryżu ktoś płaci”?
Zresztą po ujawnieniu tych taśm, każdy kto ma odrobinę przyzwoitości podał by się do dymisji. To jednak nie są ludzie tego pokroju. Dla niech liczy się jedynie władza za wszelką cenę.
Gdy sie patrzy teraz na upadek Radosława Sikorskiego trudno zebrać się na współczucie. Jeszcze niedawno w sposób podły i złośliwy wygasił mandat europosła Andrzejowi Dudzie. Nie musiał się tak śpieszyć. Mógł to zrobić nawet w lipcu. To że pozbawił Andrzeja Dudę dochodów, to tylko małość, ale to, że z dnia na dzień pozbawił pracy jego współpracowników, to działanie wyjątkowo karygodne.
I los Radosława Sikorskiego pokarał. Gdy ogłaszał wymuszoną rezygnację z funkcji marszałka sejmu przepraszał swoją rodzinę. Nie przeprasza się chyba rodziny, za to, że się jest zdymisjonowanym. Ot, bywa. Wyraźnie jest jeszcze coś pikantnego czego się Radosław Sikorski lęka. Wygląda na to, że Opatrzność wzięła sprawy w swoje ręce. Najpierw wystawiła rachunek Bronisławowi Komorowskiemu, teraz Radosławowi Sikorskiemu. Miejmy nadzieję, że wszyscy rozbestwieni bezkarnością politycy obecnej ekipy dostaną to na co zasługują. Najwyższy już czas.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/256124-a-jeszcze-niedawno-radoslaw-sikorski-wygaszal-mandat-europoslowi-andrzejowi-dudzie-w-ramach-dorzynania-watahy-ach-ten-los-ironista