Centrum Hejtingu Ustanowione Rozporządzeniem Ewy Kopacz (CHUREK) ma już gotową Radę Nadzorczą

fot. wPolityce.pl
fot. wPolityce.pl

Wychodząc naprzeciw słusznej idei premier Ewy Kopacz, iż tylko zmasowany atak nienawiści do PiS może pomóc Platformie Obywatelskiej, przy czym różniąc się z nią w poglądach - cóż „pomoc” ta może dziś dla PO oznaczać (dla Kopacz – słupki w górę, dla mnie – wyprowadzenie sztandaru), pragnę podzielić się z nowym narybkiem partii rządzącej (już niedługo) swoimi spostrzeżeniami w temacie „hejtu” - owego złotego środka na utratę zaufania przez władzę.

Otóż, drodzy nowi hejterzy, wszyscy ci, których objął słynny już program „hejtingu”, zwany „Pracą dla młodych”, musicie uczyć się od mistrzów. Tak, tak, wiem, że wielu z was marszczy czoła z niedowierzaniem – jak to, to i w nienawiści można być „mistrzem”? Oczywiście, że tak. Mało tego – prawdziwy ekspert w hejtingu hejtuje przez cały czas: w internecie, w telewizji, w radiu, w prasie, w rozmowach zawodowych i prywatnych, w monologach wewnętrznych i osobistych refleksjach, przy czym to ostatnio słowo użyte tu zostało nieco na wyrost. Proponuję wam zatem, dziewczęta, chłopcy i byli ormowcy, mój osobisty ranking największych nienawistników polskiej polityki i okolic, ich czołową ósemkę, od pozycji ostatniej do pierwszej. W nowym ciele politycznym, jaki stało się Centrum Hejtingu Ustanowione Rozporządzeniem Ewy Kopacz (CHUREK), to oni powinni być waszymi duchowymi przewodnikami, waszymi idolami i ikonami. Zdjęć nie zaszkodziłoby zresztą rozwiesić nad łóżkiem - by dobrze się potem hejtowało. By nienawidziło się lepiej! A zatem:

Cezary Michalski – kiedyś katolik, bardzo gorliwy, wielu twierdziło, że nadgorliwy, ale udowodnił, iż byli w błędzie. Bo nadgorliwy jest dopiero teraz, gdy nie przebiera w słowach ani w myślach, w czym wielu widzi efekt jego pożycia ze znaną z wulgaryzmów pisarką, która miała podobno nauczyć Michalskiego podstawowych zasad hejtingu. Tak narodził się nowy Michalski, który pisze o, pardon, „dupczeniu” i zamiłowaniu do „bycia dupczonym” przez PiS, polskich prawicowych publicystów obwinia o zbrodnie Breivika, a Lech Kaczyński dla niego „usiłował się zabić trzykrotnie”, co wreszcie, zdaniem Michalskiego, udało mu się w Smoleńsku. Idiota? Niestety – nie. Wie, co mówi, po co i dlaczego. Ludzie na mieście twierdzą, że to wynik kompleksów i poczucia, że po swojej światopoglądowej i religijnej wolcie nigdzie nie może się już czuć, jak u siebie. Ci już mu nie ufają, tamci już nie zaufają.

Wojciech Maziarski – biedak, uzależniony od alkoholu, jak sam wspominał. „Pewnie i ja robiłem po pijaku rzeczy, które wyparłem z pamięci” – pisał kiedyś. Trudno zgadnąć, czy zalicza do nich okładki z małym modelem tupolewa na krzyżu. „Smoleński szatan ma twarz Donalda Tuska, a Lech Kaczyński dostał miejsce Chrystusa. A smoleński Chrystus? Został zdradzony o świcie. Ukrzyżowan umarł i pogrzebion we wraku tupolewa zstąpił do piekieł”. Tak pisze człowiek wypierający z pamięci własne słowa. O twarzy nie wspominając, bo tę stracił już tyle razy, że nawet wulgarne ataki na… twórców rekonstrukcji historycznych budziły tylko politowanie nawet w jego czerskiej redakcji. Cóż – hejt nie zawsze jest udany.

Tomasz Lis – i wszystko jasne. Obraził już elektorat opozycji tyle razy i tyle razy udowodnił, że na służbie u platformianych panów jest gotów rzucić przed wieprze każde kłamstwo, że szkoda się rozpisywać. Kłamał, gdy podczas wywiadu z Kaczyńskim wmawiał mu, że ten nie wie, kto będzie z list PiS-u startował, kłamał, gdy cytował fałszywe konto córki Andrzeja Dudy. A jednocześnie od czasu do czasu mamrocze we wstępniakach o „fajnych Polakach”. „Fajni” to ci, którzy go czytają, ale nie przeszkadza im fakt, że okładki serwowane przez ich idola wypełnione są czystą jak kolumbijska heroina nienawiścią. Macierewicz jako bin Laden, Kaczyński jako zamachowiec psychopata – było tego mnóstwo. Kiedy na Twitterze zapytałem po aferze z Kingą Dudą – czy Lis jest idiotą, który nie potrafił ustalić autentyczności jej twitterowego konta, czy szują, który doskonale wiedział, co robi, większość skłaniała się do odpowiedzi: jednym i drugim. Osobiście stawiam na szuję.

Zbigniew Hołdys – kiedyś idol młodzieży, dziś bożek betonu. Nie byłoby go w tym zestawieniu, gdyby nie fakt, że posunął siebie samego do tego, by nazwać szefa znienawidzonej przez siebie partii „ch…”. Nie wyleczył się z tego, o czym świadczy jego krótki (na szczęście) występ po II turze wyborów prezydenckich, w której klęskę poniósł jego kandydat. Niezgadzającemu się z nim Krystianowi Legierskiemu natychmiast zarzucił… paranoję. Na Twitterze także należy do najmocniej plujących żółcią znanych postaci. Jakby coś takiego, jak wstyd, dla niego nie istniało. Kapelutek widocznie ważniejszy.

Andrzej Saramonowicz – reżyser jednego zabawnego filmu („Testosteron”) postanowił zaangażować się w politykę całym sobą, raz z brodą, raz bez, raz w pozie protagorejskiego filozofa, kiedy indziej jako niedopity żulik spod dworca. To drugie wcielenie kazało mu, podobne jak Hołdysowi, nazwać Kaczyńskiego „ch…”, a potem – tak dla żartu – dochodzić, czy „może to brat kazał zabić brata?”. Żywy dowód na to, że artystą się bywa, a chamem się jest.

Janusz Palikot – legenda hejtingu, choć jeszcze kilkanaście miesięcy temu trzeba by napisać krócej: cham i kłamca. Kłamał wielokrotnie w służbie nienawiści, jak choćby wtedy, gdy twierdził, że „wszyscy na pokładzie tupolewa był pijani”. Rzucał po 10 kwietnia 2010 roku „dowcipami” o kaczce po smoleńsku czy zamianie ciał, nie prezentując sobą niczego prócz drogich garniturów i sztucznego jak inteligencja uśmiechu. Ciekawe, że właśnie ktoś tak przeżarty nienawiścią, niewstrzymujący języka przed żadnych grubym słowem, niedysponujący żadną wrażliwością (o empatii nie wspominając) - stał się postacią tak ukochaną przez mainstream. Wywiady, autografy, wizyty w fabrykach medialnego szlamu – wszystko to sprawiło, że przez chwilę antypolski establishment uznał go za księcia z bajki. A to był tylko świniopas.

Stefan Niesiołowski – gdyby go nie było, trzeba by go wymyślić. Wielki talent, jaki otrzymał od pogańskich bożków, pozwala mu pluć, zionąć chamstwem i wydalać słowa na litery „p” i „o” jednocześnie. Podły, pisowski, pismaki, Pawłowicz, plugastwo, obrzydliwość, ohyda, oszołomy… i tak dalej. Chodzą słuchy, że dlatego właśnie zapisał się do PO. Zważywszy jednak, że wcześniej Platformę także opluwał, prawdziwsza wydaje się teoria, iż zrobił to z nienawiści do samego siebie. Są i tacy, co twierdzą, że jest po prostu chory. Odrzucam tę teorię, hejting to nie choroba, tylko profesja. Jak prostytutka czy hycel.

Ryszard Cyba – hejter numer jeden, były członek Platformy Obywatelskiej, wykreślony z niej wyłącznie w związku z nieopłacaniem składek. Chciał zabić Kaczyńskiego, ale miał „za małą broń”. Według wicemistrza Niesiołowskiego miał być u niego w biurze w dniu morderstwa dokonanego na śp. Pawle Rosiaku, asystencie Janusza Wojciechowskiego z PiS. Wersję tę miała potwierdzać pani z biura Niesiołowskiego, ale nie potwierdziła. Poseł mamrotał zaś o ośmiu kulach, które „mogłyby go przeszyć” w przypadku rzeczywistej wizyty mordercy. Tego drugiego biegli orzekli poczytalnym w chwili zbrodni, tego pierwszego nadal chroni immunitet.


TOM 2 BESTSELLEROWEJ KSIĄŻKI 2014 ROKU.

Nieznane fakty z życia ludzi służb - Spadkobierców PRL:„Resortowe dzieci. Służby”.

Prawie 1000 stron fascynujących historii, nazwisk, dat, liczb i dokumentów. Twarde dane o dynastiach w służbach specjalnych Peerelu i III RP. Pozycja dostępna wSklepiku.pl. Polecamy!

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych