Cyfryzacja miała być skokiem cywilizacyjnym. Skończyło się skokiem na pieniądze. Kto kryje się za infoaferą? Dokąd płynęły pieniądze? ANALIZA

Rys. A. Krauze
Rys. A. Krauze

„Plus Minus” wskazuje, że Andrzej M. „jeszcze kilka lat temu należał do najbardziej wpływowych osób w Polsce”. I rzeczywiście z artykułu wyłania się obraz skorumpowanego urzędnika, który uznawał, że nikt nic nie może mu niczego zrobić. **Z informacji, jakie docierają do portalu wPolityce.pl wynika, że M. miał powszechną opinię człowieka lubiącego gadżety i co rusz chwalącego się nowinkami technologicznymi. Dziś można sądzić, że te opinie Andrzej M. zawdzięcza praktykom korupcyjnym.

Tak zwana infoafera, czyli sprawa wielkiej korupcji przy rządowych zleceniach informatycznych, wybuchła pod koniec października 2011 r. Andrzej M. został wtedy zatrzymany przez CBA, zarzucono mu przyjęcie od wrocławskiej firmy informatycznej ponad 200 tys. zł łapówek. (…) Wpadł między innymi dlatego, że zaczął się obnosić z majątkiem, którego jako państwowy urzędnik i oficer policji nie miał prawa posiadać. Kilka miesięcy później okazało się, że skala łapówek, jakie miał przyjąć, jest gigantyczna: w ciągu dwóch lat ponad 4 mln zł, do czego zresztą w śledztwie się przyznał. (…) Lista korzyści, jakie miał przyjąć Andrzej M., jest długa: od pieniędzy przez sprzęt komputerowy najnowszej generacji, kino domowe, telewizory, iPady, kamery, motocykl po komplety mebli: ratanowych i ze skóry, a także luksusowe wyposażenie kuchni

— tłumaczyli dziennikarze „Plusa Minusa”.

I wskazywali, że M. miał działać ostentacyjnie i bez zahamowań.

Niedługo po tym, kiedy został dyrektorem, zaczęły krążyć na jego temat legendy. Na temat jego arogancji i braku zahamowań w kontaktach z firmami IT. Pojawiły się także donosy do służb, że bierze łapówki. M. się z tego śmiał. – Miał poczucie bezkarności, które wyniósł z policji – mówi nam jeden z ministerialnych urzędników

— czytamy w artykule.

M. zachowywał się tak, jakby był pewien, że nic mu nie grozi. Oczywistym staje się więc pytanie o polityczne umocowania eksperta od informatyzacji. Szczególnie, że sam M. chwalić się miał często znajomościami w PO.

Były pracownik MSWiA znający M. sugeruje, że szef CPI rzeczywiście miał poparcie kogoś znaczącego: – Znam przypadki dyrektorów wylatujących z pracy w publiku (administracja publiczna – przyp. aut.) za niezezłomowane komputery czy zepsutą łazienkę. A tu mamy taką sytuację, że żadna z licznych kontroli w Centrum Projektów Informatycznych niczego nigdy nie wykryła – mówi zdziwiony. Dodaje, że opowieści o zamordystycznym stylu zarządzania w CPI powtarzano w całej administracji, a nikt z MSWiA nawet nie zaniepokoił się, czy to czasem nie jest mobbing. M. był nie do ruszenia. Do dziś nie wiadomo dlaczego

— tłumaczy „Plus Minus”. I dodaje, że „prokuratura i CBA sprawdzały wiele tropów, które wskazywać mogły, że Andrzej M. był kryty przez kogoś z góry”, jednak bez żadnych efektów. Śledczy nie znaleźli dowodów, a sam Andrzej M. nie przyznał się, by współpracował z kimkolwiek. Koncerny medialne zamieszane w skandal również milczą w tej sprawie. Jednak pytania pozostają.

W tej sprawie bowiem polityczne wątki widać od początku. Sprawa infoafery miała swój partyjny wydźwięk. Jej ujawnienie uderzało w frakcję tzw. schetynowców w PO. Jednym z ważnych trybów infoarefy był Witold D., były wiceminister i współpracownik Grzegorza Schetyny, ówczesnego szefa MSWiA.

Rolą D. był nadzór nad rejestrami i ewidencjami państwowymi a także informatyzacja państwa. W tym celu zbudowano specjalną jednostkę administracji

— pisał „Dziennik Gazeta Prawna”, informując o zarzutach, jakie D. usłyszał. To właśnie D. miał nadzorować działalność CPI, którym kierował Andrzej M.

D. to bliski współpracownik Schetyny, który do resortu został ściągnięty właśnie przez Schetynę. D. jawi się jednak również jako kolejny łącznik. Media pisały o jego powiązaniach. Okazuje się, że Witold D. był nie tylko znajomym Schetyny, ale i ówczesnego szefa ABW, Krzysztofa Bondaryka oraz innych ludzi służb.

Kiedy Witold D. obejmował funkcję wiceministra, opozycja przypomniała, że wywodzi się z ekipy Janusza Tomaszewskiego, wicepremiera rządu AWSUW, gdyż był asystentem i doradcą wiceministra Wojciecha Brochwicza, potem zaś wspólnie z Krzysztofem Bondarykiem przez kilka lat pracował w firmie informatycznej Ticons. Prezesem tej ostatniej spółki był Wiesław Paluszyński, prominentna osoba w biznesie informatycznym i były członek rządowej Rady Informatyzacji

— pisał „Nasz Dziennik”. Firma Ticons również była wymieniana wśród podmiotów zamieszanych w infoaferę.

Tomasz Szymborski uzupełnia o kolejne elementy układankę związaną z inforaferą.

Paluszyński od 2003 r. jest prezesem spółki Ticons. Firma ta realizowała lukratywne zlecenia m.in. dla MSWiA, ARiMR, Centralnego Zarządu Służby Więziennej, Kancelarii Sejmu, Ministerstwa Gospodarki, Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej, gminy miasta Sopot, PZU, Totalizatora Sportowego, Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej.

Jak ujawniła Gazeta Polska, Wiesław Paluszyński jest postrzegany jako człowiek blisko związany z prezydentem Bronisławem Komorowskim. Był m.in. w 2012 r. uczestnikiem debaty „Siećpospolita” organizowanej przez Kancelarię Prezydenta. Został odznaczony przez Komorowskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski „za wybitne zasługi w działalności na rzecz polskiego sektora technologii informatycznych i komunikacyjnych”. Paluszyński jako wiceprezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji zasiada w Kapitule Konkursu „Laur innowacyjności 2013”, który objął honorowym patronatem Bronisław Komorowski

pisał Szymboski na wPolityce.pl.

Pytania o polityczne powiązania w tej sprawie stają się naturalne i oczywiste. W tej sprawie chodzi o gigantyczny przestępczy przemysł, o przestępców powiązanych z najważniejszymi politykami w kraju oraz działaniami prowadzonymi pod okiem władz.

Na trop infoafery CBA wpadło jeszcze za czasów Mariusza Kamińskiego, w 2008 roku. **W tym samym roku powstało CPI, które okazało się siedliskiem korupcji na gigantyczną skalę. Skoro służby miały świadomość, że cyfryzacja może być miejscem żerowania przestępców, powstaje pytanie dlaczego państwo było ślepe? Jakie działania w tej sprawie przez lata, do 2011 roku, podejmowały służby? Co robiło CBA? Co robiła ABW(kierowana przez lata przez Bondaryka)? Jakie działania podejmował minister Jacek Cichocki, będący w tym czasie sekretarzem kolegium ds. służb? Jakie działania podejmował Donald Tusk, który nie powołując ministra-koordynatora przyjął na siebie obowiązek nadzorowania służb?

W sprawie infoafery mamy serię niewyjaśnionych wątków i pytań, na które nie ma odpowiedzi. Pytaniem podstawowym do dziś pozostaje, kwestia politycznego parasola ochronnego, który nad infoaferą był rozpostarty. Kto za nim może stać?

Pytanie o polityczne powiązania oraz mechanizm, który sprawił, że infoafera trwała, choć państwo powinno o niej wiedzieć, są nie tylko aktualne, ale i oczywiste. Widząc, w kręgu jakich osób działali ludzie odpowiedzialni za aferę, należałoby oczekiwać dogłębnego wyjaśnienia politycznych wątków skandalu oraz wyjaśnienia każdej niejasności. Nieoficjalne wiadomości wskazują, że w tej sprawie można spotkać również osoby związane z WSI. Niestety można jednak sądzić, że nikt Polakom odpowiedzi nie udzieli. Pytania pozostaną na papierze.

Organa ścigania oraz media mainstreamowe tłumaczą, że „największą aferę III RP” rozpętał jeden człowiek, który skorzystał z nieuwagi nadzorującego go urzędnika. Innych winnych i okoliczności Polacy mają nie poznać. Co ciekawe w ten sam sposób opinii publicznej III RP prezentuje i inne afery – Amber Gold, czy aferę podsłuchową. Okazuje się, że Polska kilkukrotnie dała się ograć „genialnym” przestępcom, którzy byli w stanie pod okiem służb i władz zbudować przemysł żerujący na Polsce i Polakach. Ośrodki dominujące w III RP chcą przekonać nas, że nikt za tymi mafijnymi praktykami nie stoi. Widząc, że po kilku latach śledztwa, po szeregu zatrzymań nie widać końca sprawy infoafery trudno to tłumaczenie traktować poważnie. Szczególnie, że amerykańskie śledztwo wykazało, że przestępczy proceder, który prowadziły amerykańskie koncerny komputerowe, miał znacznie większą skalę niż wynikałoby to z polskich ustaleń. Dokąd trafiały pieniądze, których polskiej prokuraturze nie udało się dotąd zlokalizować? Ile pięter przestępczego mechanizmu jest jeszcze do ustalenia?

Polska cyfryzacja miała być skokiem cywilizacyjnym. Skończyło się na aferze, kompromitacji państwa i służb oraz zawieszonym na lata pytaniu, czy stałym elementem III RP jest przyzwolenie na drenowanie finansów publicznych.

« poprzednia strona
12

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych