A tak im było do śmiechu, gdy ostrzegano kilka lat temu... "Wyborcza" odkrywa Amerykę: "Za unijne pieniądze przestajemy doganiać Zachód!"

KPRM
KPRM

Za unijne pieniądze przestajemy doganiać Zachód

to tytuł i główna myśl rozmowy, jaką z z Markiem W. Kozakiem (profesorem w Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych Uniwersytetu Warszawskiego, członkiem Komitetu Przestrzennego Zagospodarowania Kraju PAN) przeprowadziła „Gazeta Wyborcza”.

Wywiad jest w gruncie rzeczy bardzo smutny, bo dowodzi, jak bardzo zmarnowaliśmy czas od roku 2007, jak bardzo wyrzuciliśmy pieniądze z Unii w błoto i drogie zabawki.

Pakujemy prawie wszystkie pieniądze w ścieżki, dróżki, budynki, odnawianie ratusza pod hasłem „turystyka”, jakby turysta chciał wchodzić do ratusza, a potem mamy kłopoty po każdej unijnej perspektywie budżetowej

— mówi Kozak.

To bardzo pouczająca rozmowa - choć ciężko oprzeć się stwierdzeniu: „A nie mówiliśmy?”. Gdy alarmowała o tym opozycja, krytyczne media i eksperci - oburzano się, że to zawiść i psucie państwa, bo przecież wywalczone pieniądze, budowane aquaparki, etc.

Tymczasem eksperci:

Jeśli prawie wszystko pakujemy w infrastrukturę, to potem musimy płacić za jej utrzymanie. Remontować drogi, ogrzewać te nowe budynki. Gdy strumień pieniędzy słabnie - a tak się dzieje między unijnymi budżetami - wpływ inwestycji na nasz PKB jest ujemny. Dopłacamy. Przychodzi nowa transza i znów zaczynamy budować jak szaleni

— ubolewa Kozak.

I dodaje, że zamiast efektu kuli śniegowej fundujemy sobie efekt kuli u nogi.

Z naszych ostatnich badań na UW wynika, że innowacyjność polskiej gospodarki po dekadzie w Unii zmalała, zamiast wzrosnąć. Trafiliśmy do grupy państw najmniej innowacyjnych razem z Rumunią i Bułgarią

— czytamy.

A ostrzeżeń o „pułapce średniego rozwoju i dochodu” nie słyszeliście, drodzy redaktorzy z Czerskiej? Gdy zachwycano się minister Bieńkowską, tortem unijnych pieniędzy od Tuska i nowymi fontannami w parkach?

W 2005 roku działania innowacyjne podejmowało około 23 procent przedsiębiorstw, w roku 2012 - już poniżej 20 procent

— punktuje dziś ekspert.

Co się dzieje? Ano znów - to, że stajemy się krajem lidlów i biedronek.

Polskim firmom opłaca się nie być innowacyjnymi. Łatwiej przyjąć zamówienie z Niemiec na produkcję jakiegoś podzespołu - to daje dobre pieniądze, nie trzeba tworzyć stałego miejsca pracy dla kogoś, kto coś nowego wymyśli i potem przetestuje. Inżynierowi trzeba porządnie zapłacić, raczej nie da się go trzymać na śmieciówce

— mówi Kozak.

I udowadnia, że po wydaniu 20 mld zł na innowacje, nasza innowacyjność w Polsce… spadła!

Interesuje nas jedno: żeby wydać. Na stronie internetowej Ministerstwa Infrastruktury pokazywany jest licznik wydanych pieniędzy. Cyfry dumnie biją. (…) Możemy pozostać krajem, który osiąga średnie dochody, jest poza rdzeniem europejskim, w zasadzie niewiele od niego zależy. Jako mniej innowacyjny dostosowuje się do warunków na europejskim rynku i skręca cudze śrubki

— czytamy.

Ważny to wywiad. Szkoda, że podany jako musztarda po obiedzie…

svl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.