Kaczyński ogłosił 28 maja plan, który politykom PO odebrał oddech, bo wydaje się pułapką bez wyjścia

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Jacek Turczyk
PAP/Jacek Turczyk

Jarosław Kaczyński najpierw przez kilka dni po wyborach złowrogo milczał. Dla PO i zaprzyjaźnionych mediów była to straszna tortura, bo nie wiedziały, co to nienawistne milczenie oznacza. I zaczęły spekulować, że Kaczyński wcale się nie cieszy, lecz bardzo irytuje. A nie mogąc tej irytacji ukryć, po prostu się chowa. Właśnie taką wymowę miały przez kilka dni materiały w „Faktach” TVN, powtarzane potem i uzupełniane w TVN 24.

Tymczasem 28 maja Jarosław Kaczyński pokazał się w telewizji Republika i spowodował, że nienawistne milczenie to był pikuś przy tym, co zaczęło wynikać z jego deklaracji. Te deklaracje musiały w PO wywołać niezły zamęt, a pewnie nawet konsternację.

Prezes PiS nie tylko przyznał, że cieszy się ze zwycięstwa Andrzeja Dudy, ale dodał, że wciąż je świętuje. Ale najważniejsze było uznanie przez niego nowego prezydenta za centralną postać w polskiej polityce. Tym bardziej centralną dla prawicy zjednoczonej wokół PiS. Z racji tej pozycji to prezydent Duda powinien wskazać po jesiennych wyborach parlamentarnych premiera, z którym będzie chciał współpracować. A sam Kaczyński „w żadnym razie nie musi być premierem”.

Charakterystyczne jest to, że niektórzy politycy PiS byli taką deklaracją równie zaskoczeni jak ci z PO i 29 maja powtarzali, że to prezes ich partii jest szefem i kandydatem na premiera. Kaczyński dodał, że wyobraża sobie, iż po wygranych ewentualnie wyborach nowy premier wskazany przez zjednoczoną wokół PiS prawicę złoży prezydentowi rezygnację in blanco, żeby ten mógł ją wyciągnąć z szuflady, jeśli współpraca nie będzie się układała. Taka dymisja in blanco dotyczyłaby też samego Jarosława Kaczyńskiego, gdyby to on został wskazany na premiera.

Przekaz prezesa PiS dla wyborców był taki, że najważniejsza jest zmiana, a nie to, kto (np. on sam) będzie ją wraz z prezydentem Dudą realizował. Wybór Andrzeja Dudy oraz świetny wynik Pawła Kukiza w pierwszej turze dowiodły, że Polacy chcą zmiany. Ale ten wybór to tylko pierwszy krok, który trzeba kontynuować powołując rząd zmian.

I Kaczyński oświadczył, że dla dobra procesu zmian on sam nie musi w nich uczestniczyć tworząc rząd. Najważniejsze, żeby zmiany były możliwe, a do tego potrzebne jest zwycięstwo w wyborach do Sejmu i Senatu. Słuchając tego politycy PO i ludzie z zaprzyjaźnionych mediów musieli popaść w niezłą panikę, bo usunięcie się prezesa PiS to koniec ich świata. Ich politykowanie i komentowanie miało sens, bo mieli superwroga, polski odpowiednik Emmanuela Goldsteina z „Roku 1984” George’a Orwella, czyli właśnie Jarosława Kaczyńskiego.

Od kilkunastu lat polityka PO skupiała się tylko na Kaczyńskim jako złym ludzie i strasznej alternatywie, dlatego na jego usunięcie się z pierwszej linii nikt w obozie obecnej władzy i jej medialnych pomagierów nie jest przygotowany. Tym bardziej że w komentarzach po wyborach prezydenckich politycy PO i media tej partii już zaczęli się ustawiać do kolejnej rozgrywki ze strasznym Kaczyńskim.

Dlatego chcieli go koniecznie wywołać i zmusić do przerwania nienawistnego milczenia. Na kampanię czy szerzej politykę bez Kaczyńskiego jako kandydata na premiera obóz władzy nie ma żadnej recepty. I oczywiście nawet przez największych desperatów obóz obecnej władzy nie jest utożsamiany ze zmianą czy przełomem w Polsce. To wszystko sprawia, że PO oraz jej media znalazły się w pułapce. Przecież nie mogą w kampanii powoływać się na to, do czego dotychczas się odwoływali, czyli do swoich osiągnięć, bo Polacy pamiętają, z jak wielu obietnic się nie wywiązali. Narracja Bronisława Komorowskiego, kreującego się na strażnika procesu dokończenia zmian, nie została kupiona. I podobnie będzie z narracją polityków PO jako tych, którzy muszą dokończyć rozpoczęte dzieło. Po prostu ugrupowanie Ewy Kopacz nie jest postrzegane jako partia zmian, a coraz więcej Polaków uważa, że Platforma jest po prostu hamulcowym zmian, dlatego należy ją odsunąć od władzy.

Jarosław Kaczyński nie krytykuje Pawła Kukiza i nie zniechęca jego zwolenników. Wie, że wyborcy uznali Kukiza i jego przyszłe ugrupowanie, które wystartuje w wyborach parlamentarnych, za symbol zmiany, jaka jest Polsce potrzebna. Kaczyński nie konfrontuje się z Kukizem, tylko pokojowo konkuruje.

Paweł Kukiz jest na fali, ale wielu Polaków nie wie, czego się po nim i po jego ewentualnej partii (ruchu) spodziewać. Dlatego prezes PiS uznaje, że także oni są nadzieją na zmiany. Jednocześnie wysyła komunikat, że dla sporej części wyborców bezpieczniejsze będą zmiany przeprowadzane przez prezydenta Dudę i wskazanego przezeń premiera, którym wcale nie musi być Jarosław Kaczyński, niż te, które zapowiada Paweł Kukiz.

Tym bardziej że nietraktowany wrogo Kukiz może być po wyborach naturalnym partnerem w parlamencie. To ustawia scenę polityczną w ten sposób, że po stronie zmian i odnowy sytuują się prezydent Duda, zjednoczona wokół PiS prawica, ale bez Kaczyńskiego w rządzie oraz Kukiz i jego ruch bądź partia. PO jest wyraźnie spychana na polityczny margines, a wręcz w niebyt, czego w przeszłości doświadczyły AWS i SLD.

Jeśli Jarosław Kaczyński zrealizuje zapowiedziany w Telewizji Republika scenariusz, PO nie ma na niego żadnej sensownej recepty. Nie dałoby się straszyć Kaczyńskim i nie dałoby się odgrywać roli akuszera zmian, więc PO stałaby się polityczną wydmuszką, która w wyborach parlamentarnych może doznać spektakularnej klęski.

Takimi posunięciami Kaczyński udowodniły, że na polityce zna się jak mało kto i potrafi tak zagrać, że przeciwnikom odbiera oddech i chęć walki. Inna sprawa, czy taki plan zostanie zrealizowany. Jednak samo jego istnienie, co Kaczyński ogłosił 28 maja, sprawia, że PO jest całkowicie w szachu i na razie kompletnie nie wie, co zrobić, żeby się koncepcji prezesa PiS przeciwstawić.


Ponadczasowy wywiad - rzeka z Jarosławem Kaczyńskim:„Czas na zmiany”. Książka do kupienia wSklepiku.pl. Polecamy!

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych