Dość tego dziadostwa! "Polska jest państwem na dorobku, ale, na Boga, nie jest ubogą wysepką na Pacyfiku handlującą kokosami!"

BBN
BBN

Państwo nie musi być ogromnie rozbudowane, żeby skutecznie działać. Nie ma nic złego w oglądaniu każdego publicznego grosza na cztery strony, zanim się go wyda. Ale szlag mnie trafia, kiedy widzę, że polskie państwo tam, gdzie nie trzeba, jest rozrzutne jak arabski sułtanat, a tam, gdzie nie powinno się pieniędzy żałować, jest zwyczajnie dziadowskie.

Przy okazji zmiany w Pałacu Prezydenckim dowiadujemy się (kolejny raz, bo to żadna nowość), że: status prezydenta elekta nie jest w żaden sposób uregulowany, przepisy nie przewidują dla niego miejsca do pracy ani ochrony BOR; pierwsza dama przez okres prezydentury męża nie tylko nie zarabia ani grosza, ale w dodatku jest wyłączona z okresu składkowego do emerytury; odprawa prezydenta wyniesie 60 tys. zł, prezydencka emerytura około 9 tys., zaś pensja to całe 12 tys. zł.

Polska jest państwem na dorobku, ale, na Boga, nie jest ubogą wysepką na Pacyfiku handlującą kokosami! Zacznę od sprawy ostatniej, bo dotyczy także Bronisława Komorowskiego. Oszczędzanie na prezydencie, obecnym czy byłym, to brak szacunku do własnego państwa. Dawno już pojawiały się opinie, że prezydent powinien po odejściu z urzędu dostawać wynagrodzenie w tej samej wysokości co podczas urzędowania. I tak z pewnością być powinno. Wytykanie dzisiaj Komorowskiemu, że podpisał ustawę, zwiększającą wynagrodzenie dla byłych prezydentów, jest zwyczajnie małostkowe.

Prezydenckie wynagrodzenie, wynoszące ok. 12 tys. złotych, jest żenująco niskie. Mówimy wszakże o głowie państwa, która jawi się jak parias w porównaniu nie tylko z prezesami banków czy wcale nie największych firm, ale także prezydentami wielu miast. To prezydent RP powinien wyznaczać najwyższy poziom wynagrodzeń w administracji, i niech to będzie nawet 50 tys. złotych miesięcznie. Na to Polskę stać. W zamian wprowadźmy ograniczenia dotyczące możliwości podejmowania przez prezydenta pracy po odejściu z urzędu, aby uniknąć dwuznaczności, potencjalnych konfliktów interesu i niezręczności – jak to miało miejsce choćby w przypadku Aleksandra Kwaśniewskiego.

Oczywiście proporcjonalnie powinny wzrosnąć pensje premiera, ministrów i innych wysokiej rangi urzędników – w zamian za podobne ograniczenia w podejmowaniu zatrudnienia po odejściu z urzędu oraz likwidację absurdalnie rozbudowanego systemu dodatków w postaci służbowych aut, sekretarek itd.

Niezrozumiały jest brak uregulowania sytuacji prezydenta elekta w okresie od potwierdzenia wyboru przez PKW do rozpoczęcia urzędowania. Naprawdę Polski nie stać na to, żeby przeznaczyć na mocy przepisu konkretną nieruchomość do dyspozycji prezydenta elekta i żeby z urzędu objąć go ochroną BOR? Naprawdę świeżo wybrany prezydent musi wysyłać swoich przedstawicieli po prośbie do poprzednika, negocjując jakieś miejsce do pracy? W 2005 roku Lech Kaczyński urzędował w pałacyku na Foksal dzięki uprzejmości Aleksandra Kwaśniewskiego. Wiele wskazuje, że tak samo zachowa się dziś kancelaria prezydenta Komorowskiego oraz MSZ kierowany przez Grzegorza Schetynę i bardzo możliwe, że Andrzej Duda tam właśnie znajdzie tymczasowe miejsce (pałacyk po formalnym powrocie do spadkobierców dawnych właścicieli jest od nich wynajmowany przez MSZ). Nie powinna to jednak być kwestia uprzejmości poprzednika, ale stałego przepisu.

Podobnie zadziwiająca jest sytuacja pierwszej damy. Od żony prezydenta oczekuje się - słusznie - że nie będzie prowadzić stałej działalności zawodowej, a w przypadku ewentualnych dorywczych zajęć nie może sobie pozwolić na konflikt interesów. Jednocześnie nie reguluje się jej statusu w żaden sposób. Jeżeli prezydenckie wynagrodzenie miałoby być znacząco podwyższone, żona prezydenta nie musiałaby w kancelarii głowy państwa zarabiać. Jednak jej status socjalny powinien być uregulowany. Agata Konrhauser-Duda znajdzie się teraz w sytuacji nie do pozazdroszczenia, ponieważ przez pięć lub dziesięć lat nie będzie odprowadzała składek emerytalnych.

Powie ktoś: to wszystko detale. Nie zgadzam się. To nie są detale, ale symptomy dziadostwa, podobnie jak symbolem dziadostwa jest fakt, że polscy politycy wciąż nie mają do swojej dyspozycji zestawu porządnych długodystansowych samolotów. (Tu od razu odpieram ewentualne ataki: obie polskie bulwarówki, wbrew twierdzeniom niektórych, nigdy nie sprzeciwiały się zakupowi nowych samolotów dla VIP-ów; przeciwnie - pisały wielokrotnie, że ich brak to kompromitacja państwa.)

Wiele razy i przy okazji różnych tematów wskazywałem, że jakość państwa najlepiej widać nie po wielkich wystąpieniach, buńczycznych lub płomiennych przemowach albo wielkich infrastrukturalnych przedsięwzięciach. O jakości państwa najdobitniej świadczą codzienne drobiazgi, sposób postępowania wobec obywateli przez służby i urzędników oraz właśnie takie dziedziny jak traktowanie obecnej, byłej czy świeżo wybranej głowy państwa. Ja mam tego dziadostwa dość i liczę, że da się to w końcu zmienić.

CZYTAJ TAKŻE: 60 tys. zł odprawy, 9 tys. zł miesięcznie do kieszeni i 12 tys. na biuro. Wesołe jest życie… Komorowskiego na emeryturze!


Prawdziwe oblicze Bronisława Komorowskiego w najnowszej książce Wojciecha Sumlińskiego „Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego”. Przeczytaj koniecznie!

Pozycja dostępna wSklepiku.pl.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.