To już prawie koniec. Koniec kampanii, która rozpoczęła się raczej niemrawo, potem jak w dobrym trillerze - zmieniła kierunek akcji o 180 proc., a na koniec doprowadziła napięcie do zenitu. I chyba początek czegoś nowego…
Finału - jeszcze nie znamy. Ale sadząc po minach czołowych dziennikarzy mainstreamu, po agresji sztabowców PO - Michała Kamińskiego, Jakuba Rutnickiego, Roberta Tyszkiewicza, Adama Szejnfelda - zmiana jest bliżej niżby jeszcze dwa tygodnie temu ktokolwiek sobie wyobrażał. Zresztą wystarczyło porównać obrazki z finałowych spotkań kandydatów.
Grodzisk Mazowiecki - z całym szacunkiem do tego miasta - nie tryskał wiarą w zwycięstwo. Wbrew rytualnym słowom, które padły z estrady. Bronisław Komorowski wyglądał jakby miał już dość. Jakby obraził się na własny naród. Jakby już tylko marzył, żeby zaszyć się w swoje Budzie Ruskiej…
Za to Kraków! Andrzej Duda porywał. Mimo 24 godzinnego rajdu po Polsce - emanował energią, optymizmem, wiarą.
Pewne rzeczy czuje się przez skórę. To była ciężka i brutalna kampania. W której władza zmobilizowała wszystkie siły, by obronić status quo. W której nie cofnięto się przed kłamstwem, oszczerstwem, manipulacją, prowokacją. Ale mimo to - coś w ludziach pękło.
Po prostu nie chce mi się wierzyć, żeby obudzona w Polakach energia mogła pójść na marne.
To jeszcze tylko kilkadziesiąt godzin. Tylko trzeba pójść do urn!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/245571-cos-sie-konczy-cos-sie-zaczyna-nie-chce-mi-sie-wierzyc-zeby-obudzona-w-polakach-wiara-i-energia-mogla-pojsc-na-marne