Te wybory są o tym, czy w zabetonowanym układzie III RP uda się zrobić wyrwę. A Andrzej Duda już dokonał w tej kampanii niemożliwego

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Profil Andrzeja Dudy na FB
Fot. Profil Andrzeja Dudy na FB

Ostatnie dwadzieścia cztery godziny spędziłem na pokładzie Dudabusu. Z bliska obserwowałem, jak niezmordowany Andrzej Duda ściska kolejne ręce swoich potencjalnych wyborców: w nocy był na Mazowszu - w piekarni i szpitalu, nad ranem na Śląsku - przed kopalnią i na dworcu, a dalej Wielkopolska, Opolszczyzna i Bełchatów, gdzie na wiecu czekało na niego kilka tysięcy osób. Kampanię zakończy późnym wieczorem na krakowskim rynku.

Czy on, k…, w ogóle nie śpi?!

— pytał mnie dziś zupełnie szczerze znajomy, któremu nie po drodze ani z prawicą, ani z PiS, ani z Andrzejem Dudą.

I ma rację - bo to było mordercze tempo, nie tylko w ostatnich 24 godzin, gdzie podkręcono je do granic wytrzymałości. Duda do każdego się dziś uśmiechał, ale wystarczył brak kamer, a widać było, jak schodzi z niego powietrze, jak coraz bardziej jest zmęczony. Gdy zagadałem dziś do niego podczas przerwy na stacji benzynowej, odparł, że jest po prostu wyczerpany, by dosłownie za kilka godzin wejść na scenę w Bełchatowie. I znów porwać tłumy.

Nie wiem, czy europoseł PiS wygra te wybory. Ale wykręcił w tej kampanii 120% normy, by tak się stało. Powtórzę się sprzed I tury, ale Duda - wraz ze swoim sztabem - przeprowadził rzecz na prawicy niespotykaną od lat, profesjonalną kampanię. Postawiono na bezpośrednie spotkania z ludźmi, ale nie odpuszczono mediów centralnych. Mrugano do wyborców entuzjazmem i codziennymi uściskami dłoni, ale nie zapomniano o „amerykańskich” spotach i wielkich konwencjach, które budowały morale otoczenia Dudy. Wreszcie nie zbagatelizowano internetu i mediów społecznościowych. To sztab kandydata PiS w lwiej części tej kampanii nadawał jej ton, narzucał tematy, szarpał, gryzł trawę. Były i słabsze momenty, ale i z nich potrafiono się otrząsnąć, co znów nie jest naokołopisowskiej prawicy takie oczywiste. Kampanii nie zeżarły wzajemne pretensje i wewnętrzne konflikty, co też się zdarzało. Obyło się bez wielkich wpadek. Otworzono się na inne środowiska, otrząśnięto z powszechnie odczuwanej przaśności.

Pozycję budował naprawdę niemal od zera. To jasne, pomogły pieniądze przeznaczone na kampanię z budżetu PiS, ale zdałyby się one na nic, gdyby nie ciężka praca. Dzisiaj Duda z uśmiechem opowiada, że jeszcze w styczniu i w lutym na spotkania z nim przychodziło po kilkanaście-kilkadziesiąt osób. Dziś - jak w Bełchatowie - to kilka tysięcy osób. Ale wtedy nie było do śmiechu. Pamiętam jego nerwową reakcję na lotnisku w Londynie, gdy skrytykowałem przygotowania i całą wizytę polityka w Wielkiej Brytanii. Miał naprawdę pod górkę. Dał radę - dziś żartuje z tamtych dni.

Nawet jeśli Duda przegra te wybory, co nie jest przecież wykluczone, to będzie mógł w niedzielny wieczór powiedzieć, że zrobił, co mógł. Od zera do milionera - jak żartowano z niego w skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju.

Rację ma dr Błażej Poboży, który od dobrych kilku miesięcy przekonuje, że jest (a w zasadzie już była…) to najciekawsza kampania od lat. Mało znany polityk z Krakowa rzucił wyzwanie nie tylko Bronisławowi Komorowskiemu. Rzucił wyzwanie całej III RP, co trafnie ujął w swoim wpisie na Twitterze Krzysztof Skórzyński, reporter „Faktów TVN”. Tak, tych „Faktów”.

Duda stanął naprzeciwko partyjnej maszyny Platformy Obywatelskiej i niewiele mniej silnej ekipie z Pałacu Prezydenckiego. Stopniowo, im bardziej system poczuł się zagrożony, do koalicji wymierzonej w kandydata PiS dołączały kolejne państwowe instytucje, zlepione z układem rządowym media, usłużne autorytety, aktorzy, celebryci, tzw. eksperci. Użyto wszystkiego - prowokowano go, kłamano, uderzano w jego rodzinę, suflowano, że jest nieautentyczny, niesamodzielny, plastikowy. Wytrzymał. Co jeszcze nie znaczy, że na pewno zwycięży.

Ale po tej niespełna półrocznej kampanii wiemy na pewno, że niedzielne wybory są przede wszystkim o tym, czy zdołamy w tym systemie, zabetonowanym układzie III RP uczynić wyrwę i otworzyć okno. Polska po ewentualnym zwycięstwie Dudy nie zacznie od poniedziałku być krainą mlekiem i miodem płynącą. Ale złapie oddech, wyrównają się siły, a, wydawać by się mogło, wszechmocni stojący na straży tej władzy będą musieli się przesunąć. To bardzo dużo.

Czy spełni się wymarzony dla niego scenariusz i w niedzielę uniesie ręce w geście triumfu? To pytanie zadaje sobie cała polityczna Polska. Ma ku temu naprawdę duże możliwości i jeszcze większe szanse. Zadecydują niuanse, mobilizacja elektoratów, frekwencja, etc. Na to wpływ jako kandydat będzie miał ograniczony.

Ale on już tę kampanię wygrał. I bardzo możliwe, że wygra także wybory.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych