Pora pakować walizki. Mój suplement do debaty o rzekomych sukcesach prezydenta Komorowskiego w polityce zagranicznej

Fot. PAP/Jacek Turczyk
Fot. PAP/Jacek Turczyk

Nie wiem, czy największy obłudnik III RP Michał Kamiński, ostatnio na usługach pałacu, witał wracającego z debaty prezydenta Komorowskiego przyśpiewką: „Broneczku, nic się nie stało!”, i czy posłyszał z jego ust w odpowiedzi: „spadaj!”… Ale miło to sobie wyobrazić. Po pierwsze, dlatego, że obłudników jest w tym przypadku dwóch, a po drugie, że - jeśli spadną - to razem i być może nie będą ostatnimi spadającymi…

Wygląda na to, że nie pomogły wezwania: „wszystkie ręce na pokład!” i powszechna mobilizacja dostępnych sił i środków na rzec obrony „strażnika żyrandola”. Jest głęboka symbolika w nieprzytomnym (bo z pewnością nie celowym) zdjęciu z widoku proporca Platformy rzekomo Obywatelskiej przez Monikę Olejnik i odstawieniu na ziemię. Nie pomógł rozpaczliwy list pięciu eksministrów spraw zagranicznych, wzywających wyborców do poparcia starającego się o reelekcję prezydenta. Nie pomoże zaklinanie rzeczywistości przez dyżurnych komentatorów, Komorowski wypadł w debacie w studiu TVN trupio blado…

W kwestii formalnej, popierający, byli ministrowie to: Andrzej Olechowski, Dariusz Rosati, Włodzimierz Cimoszewicz, Adam Rotfeld i Radosław Sikorski. Wszyscy stronnicy PO i apologeci polskiej - jak to trafnie ujął w ostatnim wydaniu „W Sieci” kolega Bronisław Wildstein - „mikromanii”. Panowie stwierdzili m.in., że:

Polityka zagraniczna Polski musi opierać się na wiedzy i doświadczeniu”, oraz „być przewidywalna i wiarygodna.

Czyli, mówiąc bez ogródek, taka, jak do tej pory, zgodnie z zasadą: jaka wiedza i doświadczenie, np. wyniesione ze współpracy niektórych sygnatariuszy tego listu z komunistyczną bezpieką (pardon, „wywiadem” PRL), taka przewidywalność i wiarygodność…

Muszę przyznać, że sporą wielkoduszność wykazał kandydat na prezydenta Andrzej Duda wobec Komorowskiego, podkreślającego z uporem godnym lepszej sprawy, jak to przyczynił się do wzrostu znaczenia Polski na arenie międzynarodowej. Jak nie jestem tak wielkoduszny i dołączam krótki suplement dotyczący naszych rzekomych osiągnięć w polityce zagranicznej - dwa proste pytania i odpowiedź zawartą w jednym słowie:

Jakież to sukcesy mamy do odnotowania w pogłębianiu współpracy i podejmowaniu wspólnych inicjatyw w ramach Grupy Wyszehradzkiej, do której prócz naszego kraju należą Czechy, Słowacja i Węgry?

Jakież to sukcesy mamy dzięki istnieniu francusko-niemiecko-polskiego Trójkąta Weimarskiego?

Odpowiedź brzmi: żadne.

Nie ma ani jednego istotnego uzgodnienia tych gremiów, ani jednego wspólnie powziętego postanowienia, ani jednego ważnego dokumentu dotyczącego żywotnych spraw w polityce międzynarodowej.

Współpraca z krajami środkowo-wschodniej Europy nam się nie klei, nasza i ich postawa zarówno wobec Rosji jak i w różnorakich, unijnych kwestiach jest często rozbieżna, a Polska aspirująca do roli lidera w regionie zamiast zyskiwać na znaczeniu, z roku na rok coraz bardziej je traci. To samo dotyczy figury płaskiej, Trójkąta Weimarskiego. Jego współtwórca, były szef niemieckiego MSZ Hans Dietrich Genscher ubolewał w jednej z naszych rozmów, że nigdy nie udało się wypełnić treścią tej idei. Trójkąt nie funkcjonuje ani na płaszczyźnie wewnątrzunijnej, ani w jej polityce zagranicznej. Dobitnym tego wyrazem było np. storpedowanie przez Niemcy i Francję bez wiedzy Polski traktatu nicejskiego i osłabienie głosu naszego kraju w UE, czy niedawne wypchnięcie Polski przez Niemcy i Francję z negocjacji z Rosją w sprawie Ukrainy. Argumenty prezydenta Komorowskiego i członków rządu, że w sumie dobrze się stało, bo nie musimy świecić twarzą za brak postępów w rozwiązaniu konfliktu u naszych granic nie brzmią już nawet jak machiawelizm, lecz wręcz przejaw debilizmu salonowego.

W kontekście żądań byłego już szefa polskiej dyplomacji Sikorskiego, który apelował w Berlinie do Niemców o objęcie przywództwa w Europie, można podsumować: masz czego chciałeś Grzegorzu Dyndało. Nasza polityka zagraniczna skarlała. Nie ma też żadnej doktryny na przyszłość. Sam prezydent Komorowski (że o byłym premierze Donaldzie Tusku, obecnym marszałku Sikorskim i całej rządowej menażerii PO-PSL nie wspomnę), wrócili do punktu wyjścia: wczorajsi zacietrzewieni krytykanci wyszydzający politykę Lecha Kaczyńskiego weszli w jego buty, ze śmiertelną powagą straszą dziś Polaków Rosją i Władimirem Putinem, usiłują naprędce wrócić do zablokowanej przez nich samych budowy tarczy antyrakietowej i szczycą się ściągnięciem do Polski grupki amerykańskich żołnierzy…

Z koncepcji wzmocnienia bloku państw środkowo-wschodniej Europy, konsekwentnie realizowanej przez tragicznie zmarłego poprzednika Komorowskiego, co de facto uchroniło Gruzję od utraty niepodległości, zostały nici. Ani prezydent, ani rząd nie kiwnęli również palcem w sprawie włączenia naszego kraju do grupy G-20, do czego w opiniach wielu europejskich i amerykańskich komentatorów oraz polityków Polska ma pełne prawo.

Awanturnictwo, kompleksy i konflikty powodują alienację i stawiają nas na przegranej pozycji, czego Polska doświadczyła w latach 2005-2007. Pamiętajmy o tym w obliczu zagrożenia, które nadciągnęło ze Wschodu

— napisali eksministrowie, dla których obrona interesów kraju, jak to czynią Wielka Brytania, Francja, Niemcy i inni, to „awanturnictwo”. Najlepiej siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. Jeśli ktoś cierpi na kompleks karła i popada w skrajności, to właśnie sygnatariusze tego kuriozalnego listu, który zapewne odbije się jeszcze echem poza granicami.

Panom ministrom-kauzyperdom jednej ekipy dla przypomnienia: twarda obrona własnych interesów nie jest w UE niczym dziwnym ani sporadycznym. Gdy Tony Blair walczył o utrzymanie rabatu uzyskanego dla Wielkiej Brytanii jeszcze za premier Margaret Thatcher, gdy wyspiarze odrzucili układ z Schengen i eurowalutę, gdy torpedowali powołanie prezydenta i ministra spraw zagranicznych UE oraz odrzucili Kartę Praw Podstawowych, w Niemczech i Francji mówiło się o ich „silnej tożsamości”, a nie o… „awanturnictwie”. Nikt też nie podważał europejskości Francuzów, gdy wbrew Niemcom upierali się przy dopłatach dla rolników, ani Hiszpanów za walkę o zachowanie dodatku przyznanego im przy wprowadzeniu euro.

W przypadku Polski każdy głos w narodowym interesie poczytywany był przez platformiany obóz za pieniactwo. To fakt, polityczna poprawność była obca Prawu i Sprawiedliwości oraz Lechowi Kaczyńskiemu, i prawda, że następcy Aleksandra Kwaśniewskiego nie zależało na poklepywaniu po ramionach za uległość, lecz na szacunku wobec Polski.

Zmiany w postrzeganiu naszego kraju za granicą, acz powolne, następowały. Po szczycie UE i Rosji w Lahti, dziennik „Libération” wezwał do „zapamiętania nazwiska Kaczyńskiego”, który „uratował honor Europy wobec władcy Kremla Władimira Putina”. Prezydent jako wówczas jedyny polityk miał odwagę przeciwstawić się uległej postawie członków wspólnoty wobec naszego wschodniego sąsiada. Putin ani myślał wówczas podpisywać Karty Energetycznej z UE i udostępniać jej złóż surowcowych w swym kraju. Po odcięciu rosyjskich dostaw gazu dla Ukrainy w stolicach Europy po raz pierwszy zakwitła świadomość, czym grozi monopol Moskwy. Przy okazji polskiego weta „Wiesbadener Kurier” skomentował odkrywczo, że w unii to najczęściej Niemcy mówią „nein”; zgodnie z przytoczonymi danymi Fundacji Nauki i Polityki (SWP) w Berlinie, w ciągu dekady rząd RFN sprzeciwił się woli większości w UE aż 69 razy. Jak wyłuszczał Robin Lautenbach w telewizji ARD, „nazywanie Kaczyńskiego antyniemieckim nacjonalistą i populistą to nadużycie”, zaś raczej nieprzychylny braciom Kaczyńskim tygodnik „Der Spiegel” objaśniał zaistniały wówczas konflikt na tle lustracji i IPN, że „polskie rozliczenie ze spuścizną komunizmu znajduje się na takim etapie jak w RFN z początku lat dziewięćdziesiątych”…

W dużej mierze właśnie z powodu niezrealizowanej dekomunizacji mamy taką dziś sytuację w naszym życiu politycznym, jaką mamy: elitę władzy i jej kotylionowe satelity w życiu publicznym, bazujących na kłamstwach, szerzeniu strachu i niewiedzy. Nie wiem, czy największy obłudnik III RP Michał Kamiński powitał wracającego z debaty prezydenta przyśpiewką: „Broneczku, nic się nie stało!”…, - stało się, the game is over, pora pakować walizki…

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.