Ostatnie dni przed drugą turą głosowania to prawdziwa „wścieklizna” obozu władzy i jej błaznów

Fot. PAP/Tytus Żmijewski
Fot. PAP/Tytus Żmijewski

Napięcia kampanii absolutnie nie wytrzymał Adam Michnik, ogłaszający w swojej gazecie tak żenujące teksty manifesty, że aż żal było tę grafomanię czytać, pamiętając o najlepszych dokonaniach autora.

Po 1989 r. nie było kampanii, w którą tak mocno zaangażowałyby się wszelkie instytucje i organy państwa. Wygląda to tak, jakby Polskę napadł jakiś zewnętrzny wróg, więc wszyscy i wszystko, kto i co ma związek z państwem, musiało się skupić wokół „naczelnego wodza” Bronisława Komorowskiego. Na pokład rzucono nie tylko wszystkie ręce, ale także inne części ciała oraz wszelkie możliwe przeszczepy, protezy i adaptery. W oddziałach i okopach Komorowskiego znaleźli się praktycznie wszyscy poza Leszkiem Millerem transformatorzy PRL w III RP, z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele ludzi władzy i Adamem Michnikiem przewodzącym ideologom III RP. Groteskowy list z poparciem Komorowskiego wystosowało pięciu byłych ministrów spraw zagranicznych, których do walki zagrzewał Radosław Sikorski. Gdy patrzyłem na Andrzeja Olechowskiego czytającego ten list i mającego za plecami (poza Sikorskim) Adama Rotfelda, Włodzimierza Cimoszewicza i Dariusza Rosatiego, przeżyłem déjà vu, miałem wrażenie cofnięcia się do przełomu lat 80. i 90., łącznie z jego siermiężnym anturażem.

Obóz władzy poparły szeroko „wykopaliska” i „skamieliny” PRL, w tym tak oryginalne jak członkowie Klubu Generałów Wojska Polskiego. Są w tym gronie bliscy współpracownicy Wojciecha Jaruzelskiego, zasłużeni budowniczowie i utrwalacze komunistycznego reżimu, tacy jak generałowie Józef Baryła, Józef Użycki, Franciszek Puchała, Józef Szewczyk czy Mieczysław Michalik. A całej tej ferajnie przewodzi jako senior gen. Teodor Kufel, przez lata jeden z filarów wojskowej bezpieki, mistrz i nauczyciel Czesława Kiszczaka, w czasach stalinowskich działający w komendzie głównej milicji.

Z zaangażowaniem często większym niż na scenie czy planie filmowym w szeregach gwardzistów Komorowskiego znaleźli się celebryci i weterani świata teatralno-filmowego, z Andrzejem Wajdą i Krystyną Zachwatowicz, z Agnieszką Holland, Krystyną Jandą, Magdaleną Zawadzką, Marianem Opanią, z Jerzym Skolimowskim czy Januszem Głowackim. Zaciągnęły się też emerytowane gwiazdy sportu, z Otylią Jędrzejczak, Jackiem Wszołą, Andrzejem Supronem, Szymonem Kołeckim czy Przemysławem Saletą. Ale oba te środowiska stwarzały wrażenie wypalenia, co było szczególnie widoczne w wystąpieniach Agnieszki Holland, tak bardzo poniżej jej możliwości, że było to aż zawstydzające. Utalentowana i mająca liczne osiągnięcia reżyserka wypowiadała się w sposób tak intelektualnie płaski i demagogiczny, że nie sposób było uwierzyć, iż to ona. Ale czego się nie robi dla sprawy.

Generalnie można było odnieść wrażenie, że mimo zaangażowania ogromnych sił i środków oraz demonstrowania pewności siebie, środowiska wspierające Komorowskiego wpadły w panikę i histerię. Szczególnie ostro było to widoczne w reżimowych mediach, które biły wszelkie rekordy służalczości z jednej strony (wobec Bronisława Komorowskiego) i agresji z drugiej (wobec Andrzeja Dudy). Napięcia absolutnie nie wytrzymał Adam Michnik, ogłaszający w swojej gazecie tak żenujące teksty manifesty, że aż żal było tę grafomanię czytać, pamiętając o najlepszych dokonaniach autora. W ślady Michnika poszedł Jerzy Baczyński z „Polityki”, zaś w ostatniej debacie Duda-Komorowski kompletnie popłynęła w odmęty Monika Olejnik, która przebiła wcześniejsze swoje osiągnięcia z programu „Kropka nad i”. Największe popisy histerii zmieszanej z depresją dał jednak Tomasz Lis z „Newsweeka”. Jego wyskok wobec Kingi Dudy w TVP 2, w towarzystwie aktora i członka sztabu Komorowskiego, Tomasza Karolaka, był już szeroko opisywany i jest czymś tak żałosnym, że nie warto się tym zajmować. Histeria i panika medialnych „generałów” udzieliła się kapralom i sierżantom, wśród których prym wiódł komsomolski przodownik Jakub Sobieniowski z „Faktów” TVN, dzielnie wspierany przez dziennikarzy lubujących się w odgrywaniu „obiektywnych” w rodzaju Katarzyny Kolendy-Zaleskiej czy Krzysztofa Skórzyńskiego. To znaczy te role odgrywają oni na Twitterze, gdzie publikują „prywatne opinie”, zaś w pracy są już zdyscyplinowani i zmobilizowani.

Obserwując niebywałą „wściekliznę” obozu władzy i kręgów jej błaznów można się zastanawiać, co się za tym wszystkim kryje. A kryje się rzecz niebłaha, bo ocalenie hybrydowego systemu panowania na wszelkimi możliwymi przywilejami i konfiturami. Hybrydowego, bo wiele w nim elementów z PRL wymieszanych z latynoamerykańskim kapitalizmem III RP. Ten system stworzył swe kręgi władzy pieniądza i władzy politycznej z tych pieniędzy korzystającej, i zmiana byłaby dla nich zabójcza. Bo najogólniej to wszystko opiera się na drenowaniu polskiego państwa przez ludzi pieniądza i odwdzięczaniu się przez nich politykom. Ten system stworzył też całkiem liczną warstwę pasożytniczą czy też własną klasę próżniaczą, która jest zasilana państwowymi pieniędzmi: poprzez reklamy, zlecenia, granty, dotacje, zamówienia itp. Ta klasa próżniacza jest tak uzależniona od obecnej władzy, że polityczna zmiana oznaczałaby koniec ich świata. To dlatego wiele znanych osób zniża się do żenującego poziomu w swych strzelistych aktach poparcia i w agitacji. Oni wszyscy walczą o życie, czyli o władzę, pieniądze, przywileje i status. A ponieważ najczęściej to wszystko mają prawem kaduka, czyli dzięki uczestniczeniu w układzie, gdy zmieni się władza, stracą wszystko albo bardzo dużo. Dlatego byt określa ich świadomość i stąd się bierze wścieklizna.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.