Większościowa ordynacja wyborcza to archaizm, który nie pasuje do wielopartyjnego krajobrazu politycznego, który tworzy się w Wielkiej Brytanii - powiedział w poniedziałek prof. Patrick Dunleavy. Ten system przestał jego zdaniem gwarantować silne rządy.
W. Brytania, jako jedno z nielicznych demokratycznych państw, w wyborach parlamentarnych podzielona jest na 650 okręgów wyborczych; w każdym z nich wybierany jest jeden członek Izby Gmin. Wniosek o referendum w sprawie wprowadzenia podobnego systemu w Polsce zapowiedział prezydent Bronisław Komorowski.
Prof. Dunleavy z London School of Economics (LSE) zwrócił uwagę, że zwolennicy większościowej ordynacji wyborczej bronią tego systemu podkreślając, że pomaga on tworzyć stabilne rządy jednopartyjne, bez konieczności wchodzenia w koalicje.
Obecnie (po wyborach z 7 maja) torysi mają małą przewagę w Izbie Gmin, jednak nie gwarantuje ona całkowitej pewności premierowi Davidowi Cameronowi, że będzie mógł spokojnie rządzić i realizować swój program. Ma do tego zbyt małą przewagę. Trzeba też przypomnieć, że w przeszłości dwie główne partie cieszyły się większym poparciem społecznym, które zmalało ostatnio w związku z pojawieniem się nowych sił politycznych. W związku z tym należy ocenić, że system wyborczy powoduje, że głosy około jednej trzeciej wyborców, którzy opowiedzieli się za innymi siłami, zostały całkowicie pominięte w podziale mandatów. Społeczeństwo nie jest odpowiednio reprezentowane
—podkreślił ekspert badający system wyborczy Zjednoczonego Królestwa. Prof. Dunleavy przypomniał, że brytyjska ordynacja wyborcza wywodzi się z czasów średniowiecznych i od wielu dziesięcioleci nie była reformowana. Z tego powodu - zdaniem eksperta - nadszedł czas na poważną dyskusję na temat ewentualnych zmian.
Ten system jednomandatowy ma poważną wadę związaną z wielopartyjnym krajobrazem politycznym w kraju. Generuje dziwne i nieprzewidywalne wyniki, czego przykładem była podczas ostatnich wyborów (parlamentarnych) Szkocja, gdzie Szkocka Partia Narodowa zdobyła około połowy głosów i prawie wszystkie mandaty w tym regionie. W Anglii natomiast Partia Konserwatywna otrzymała minimalnie większe poparcie od Partii Pracy, a mimo to mogła stworzyć rząd większościowy
—przypomniał ekspert. Analityk polityczny londyńskiego think tanku Open Europe Paweł Świdlicki zwraca uwagę, że jedną z podstawowych zalet brytyjskiego systemu wyborczego jest „to, że posłowie i posłanki są bardziej odpowiedzialni wobec własnego elektoratu. Między politykami i wyborcami tworzy się więź, przez co wielu z nich bardziej dba o interesy elektoratu, a nie o to, co mówią liderzy ich ugrupowań”.
Świdlicki dodał, że większościowy system powoduje także, że kandydaci do parlamentu są bardziej rozpoznawalni. Oraz przypomniał, że w przeszłości wielokrotnie dochodziło do sporów wewnątrz ugrupowań, ponieważ deputowani, chcąc realizować obietnice wyborcze, przeciwstawiali się linii programowej swych ugrupowań.
Wyborcy wiedzą także, że mogą zwracać się z problemami do swych przedstawicieli
—dodał Świdlicki. Podobnie jak prof. Dunleavy zwrócił jednak uwagę, że słabą stroną tej ordynacji jest fakt, że pomija ona w ostatecznych wynikach „miliony głosów”.
Szkoccy nacjonaliści zdobyli zaledwie w skali kraju 5 proc. głosów, a są trzecią największą siłą polityczna w kraju. UKIP dostał 13 proc. głosów i wprowadził do parlamentu jednego reprezentanta. Ten system nie przedstawia więc prawdziwych nastrojów społeczeństwa brytyjskiego
—uważa ekspert. Według niego większościowa ordynacja wyborcza faworyzuje duże partie. Jak pisze portal „wp.pl” Brytyjczycy, rozczarowani establishmentem i duopolem Partii Konserwatywnej i Partii Pracy, zaczęli jednak w większych liczbach popierać alternatywne partie.
Fenomen ten nie tylko zniwelował największą zaletę systemu (samodzielne rządy jednej partii), ale uwydatnił największą jego wadę - jego niesprawiedliwość. Według „wp.pl” nic nie obrazuje tego tak, jak los największego „antysystemowego” ugrupowania w Wielkiej Brytanii, Partii Niepodległości Wielkiej Brytanii (UKIP), która zdobyła w wyborach tylko jeden mandat mimo wysokiego poparcia.
Ta absurdalna sytuacja to bezpośredni wynik stosowanej w Wielkiej Brytanii ordynacji wyborczej, która promuje partie, które mają bardziej skoncentrowany geograficznie elektorat. Tymczasem poparcie dla partii Farage’a, choć wysokie, jest bardziej równomiernie rozłożone, niż w przypadku pozostałych partii, mogących liczyć na swoje tradycyjne bastiony poparcia.
Być może jeszcze mocniejszą ilustracją defektów JOW-ów jest kariera separatystycznej Szkockiej Partii Narodowej (SNP). W ostatnich latach SNP wyrosła na największą partię w Szkocji, zostawiając w tyle dwie partie tradycyjnego mainstreamu. Poparcie dla separatystów jest wysokie - sięga ponad 50 proc. - ale tylko w Szkocji. W skali całego państwa, przekłada się to na zaledwie ok. 4 proc. głosów. Jednak dzięki jednomandatowym okręgom wyborczym szkoccy nacjonaliści okazali się zdecydowanie największym zwycięzcą tych wyborów.
SNP zdobyła 56 z 59 szkockich mandatów, stając się w ten sposób trzecią największą partią w Izbie Gmin. Innymi słowy, o przyszłości Wielkiej Brytanii może zdecydować ugrupowanie, którego celem jest rozpad kraju i które nie dostała w wyborach więcej niż milion głosów.
Dlatego podczas gdy w Polsce powraca debata nad ustanowieniem jednomandatowych okręgów wyborczych, w Wielkiej Brytanii rośnie poparcie dla zmiany systemu i odejścia od tego systemu.
Według sondażu ORP dla dziennika „Independent”, reformy chce 60 proc. Brytyjczyków. W kraju działa obecnie co najmniej pięć organizacji pozarządowych, które dążą do reformy ordynacji. Ich zdaniem, obecny system jest niesprawiedliwy i niedemokratyczny, bo nie reprezentuje prawdziwych preferencji wyborczych obywateli i znacznie utrudnia możliwość jakiejkolwiek znaczącej zmiany w polityce.
Prowadzi także do rozczarowania wyborców, którzy - szczególnie jeśli mieszkają w okręgach będących „bastionami” jednej z partii - nie mają szans na reprezentację w parlamencie i w których głosy są w efekcie marnowane.
Ten system to trucizna, która może zabić jakąkolwiek wiarę w reprezentatywną demokrację
—podsumował w komentarzu James Kirkup, publicysta dziennika „Daily Telegraph”, tradycyjnie sprzyjającego konserwatystom.
Ryb, PAP, wp.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/244120-brytyjski-ekspert-o-jow-ach-to-archaizm-trucizna-ktora-moze-zabic-jakakolwiek-wiare-w-demokracje