Cena (nie)wiedzy. Czy polscy badacze podchodzą dostatecznie blisko do tego, co ważne?

Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Wiosna roku 1993. Pierwsza wiosna po obaleniu rządu Jana Olszewskiego w czerwcu 1992 r. Uzupełniam materiały do książki „W uścisku tajnych służb. Upadek komunizmu i układ postnomenklaturowy”. Próbuję w niej określić (bardzo zgrubnie — z powodu ograniczonego dostępu do informacji) rolę, jaką tajne służby PRL oraz Związku Sowieckiego odegrały w procesie wychodzenia z komunizmu. Rozmaitej publicystyki na ten temat jest w Polsce całkiem sporo. Naukowych publikacji niemal nie ma.

Podpułkownik

Kolega, którego znałem z okresu działalności podziemnej, kontaktuje mnie z ppł. F. (podaję inicjał, bo już nie żyje). W PRL przez wiele lat F. służył w kontrwywiadzie Wojskowej Służby Wewnętrznej. Rozmawiamy wiele razy. Jak twierdzi, czuje się niesprawiedliwie potraktowany przez swoich kolegów ze służby, którzy szybko się przepoczwarzyli na potrzeby nowej gry, i chce przedstawić mi swoje widzenie spraw.

Z dzisiejszej pespektywy widzę, że F. nader oszczędnie (zgodnie z nawykami swej profesji) dzielił się informacjami. Wtedy jednak wiele z tego, co odsłaniał, było dla mnie nowe i cenne. Umożliwiało np. konfrontowanie informacji od moich innych rozmówców ze służb PRL.

Dość szybko się okazało, że F. jako człowiek to raczej nieciekawa postać. O niektórych operacjach służby, w której pracował, mówił w sposób budzący moralną odrazę; przynajmniej wtedy tak to odczuwałem. Ale jako badacz nie spotykałem się przecież z F. po to, by go oceniać, by demonstrować moralne obrzydzenie czy choćby dystans wobec tego, co opowiada i w czym brał udział.

Powstrzymać naturalne odruchy

Podczas rozmów uświadomiłem sobie dylemat. Albo okażę naturalne ludzkie odruchy moralnego sprzeciwu, a wtedy spotkania, więc i unikalny dla mnie dostęp do wiedzy o praktyce służb z pierwszej ręki się skończy, albo też „przełączę” się na neutralne (czysto techniczne) przyswajanie informacji. Zawieszę etyczne i estetyczne odruchy i wejdę, nazwijmy to tak, w tryb czysto poznawczy. I w każdym przypadku zapłacę pewną cenę. W tamtych okolicznościach instynkt badacza wygrał z naturalnym ludzkim nastawieniem moralnym.

To przykład sytuacji, w której neutralność, dystans wobec informatora oraz przedmiotu badania zaowocowały zwiększeniem wiedzy. Ale bywa też odwrotnie. Są sytuacje, w których neutralność jako postawa staje się zaporą oddzielającą badacza od wiedzy. I to dotyczącej istotnych fragmentów rzeczywistości społecznej.

Zagłębić się w emocje

Wspomnijmy to, co latem 2010 r. wydarzyło się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. W powieści „Ukryty” artystycznie ujął to Bronisław Wildstein (pisałem o tej książce na tych łamach), a w eseju opublikowanym w „Teologii Politycznej” niemniej przejmująco uchwycili Marek A. Cichocki i Dariusz Karłowicz.

Ale czasem zastanawiam się, ilu badaczy społecznych naprawdę starało się zrozumieć obrońców krzyża, ilu próbowało się wczuć w te emocje, które silnie targały częścią naszych rodaków?

Czy socjolog bardzo zdystansowany wobec katolickiej tradycji Polski, dla którego krzyż to tylko jeden z wielu symboli opisywanych przez antropologów, jest w ogóle w stanie zrozumieć, a potem adekwatnie opisać, co naprawdę się działo pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu? Przecież to, co najważniejsze, nie rozgrywało się w planie zachowań uchwyconych w ważnym filmie Ewy Stankiewicz „Krzyż”, ale tam, gdzie kamera z trudem sięga: w umysłach i sercach uczestników zdarzeń.

Co i komu miałby zrelacjonować uczony, któremu zupełnie obce są emocje uczestników tamtej sytuacji: poczucie opuszczenia przez własne państwo i niemniej bolesne poczucie opuszczenia przez część hierarchów Kościoła?

Kiedy (nie)patrzeć przez szybę?

Oto dwie pułapki, w których obliczu stoi badacz społeczny, zwłaszcza taki, którego pasją jest jego kraj. Czy polscy uczeni potrafią zachować neutralność wtedy, gdy to niezbędne, a tam, gdzie trzeba, odczuć jakiś proces, nie pozostając za szybą, która chroni przed wysoką temperaturą i odgłosami niepokoju? Czy polscy badacze podchodzą dostatecznie blisko do tego, co ważne?

Jaka odpowiedź nasuwa mi się na te pytania, skoro mam wrażenie, że spora część badaczy społecznych nie do końca rozumie, co jest stawką w tych i innych wyborach?

Felieton opublikowany w tygodniku wSieci nr 17/2015

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.