Więcej pana Bronisława! "Wysłuchałem wystąpienia pana Bronisława dwukrotnie i, dalibóg, nie mam nadal pojęcia, o co w nim chodzi"

Fot. PAP/Guz
Fot. PAP/Guz

Pierwsze dni maja to czas chyba najpiękniejszy. Wszystko budzi się do życia, świat wokół nas pięknieje i cieszy swoją urodą.

To nie tekst zapowiadacza ze stacji z prognozami pogody. To początek „orędzia” prezydenta Rzeczypospolitej. („Orędzia” w cudzysłowie, bo telewizyjne wystąpienie Bronisława Komorowskiego zostało tak zatytułowane błędnie. Zgodnie z art. 140 Konstytucji orędzie wygłasza prezydent jedynie do Sejmu, Senatu lub Zgromadzenia Narodowego. TVP powinna używać słów w ich właściwym znaczeniu.)

Wysłuchałem wystąpienia pana Bronisława dwukrotnie i, dalibóg, nie mam nadal pojęcia, o co w nim chodzi. Mam za to wrażenie, że to przeniesione do telewizji tłity z konta @Komorowski, które zapewne przejdą do legendy polskiego Twittera.

Puśćmy przez chwilę wodze fantazji, wyobraźmy sobie, że mamy w Polsce medialną równowagę, że publiczna telewizja nie jest zblatowana z Dużym Pałacem i nawet trzyma jako tako standard bezstronności, a sprzyjająca jednej i drugiej stronie sporu prasa jest podobnie wpływowa. Albo jeszcze inaczej: przenieśmy pana Bronisława z jego obecną kampanią do USA i wyobraźmy sobie, jak by ona wyglądała po pokrzykiwaniu o specjaliście od kur, po wy-grażaniu piąchą uczestnikom protestu w trakcie jednego ze spotkań (o jednym takim wiemy, a ile było takich, o których nie wiem?), po zamknięciu pana od krzesła na cztery tygodnie w psychiatryku, po tłicie o tym, jakie to „wielkie wrażenie” zrobiło na panu Bronisławie trzęsie-nie ziemi w Nepalu oraz że trzeba pomóc „nepalczykom” oraz wielu innych równie udanych wpisach, po wspomnianym majówkowym wystąpieniu w TV i całej reszcie innych świetnych kampanijnych posunięć. Otóż pana Bronisława już by nie było. Jego poparcie oscylowałoby w granicach 15 procent, a konkurenta w granicach 50, każdy telewizyjny i radiowy szołmen miałby uciechę od rana do wieczora, a w wystawiającej go partii trwałaby rzeź winnych wy-sunięcia takiej kandydatury. I to niezależnie od wszystkich innych zastrzeżeń, jakie można by do kandydata mieć. Z wizerunkowego punktu widzenia w normalnym otoczeniu medialnym kampania Komorowskiego i on sam byłyby porażką od A do Z.

My w normalnym otoczeniu medialnym nie funkcjonujemy i trudno – trzeba z tym żyć. Tymczasem rozmawiałem kilka dni temu z osobą bliską obozowi partii rządzącej (aczkolwiek pracującą w mediach), która wyraziła opinię, że przyznanie przez „Gazetę Wyborczą” tytułu człowieka roku panu prezydentowi może mu raczej zaszkodzić niż pomóc. Bo za dużo tego dobrego. I być może jednak coś w tym jest. Przeciętny wyborca w którymś momencie może mieć dość pana Bronisława, wyskakującego z każdej szafy, szafki, lodówki i włazu kanaliza-cyjnego, nawet jeśli nie będzie miał okazji usłyszeć jego błyskotliwych wystąpień o kurach, a jedynie te już przefiltrowane przez usłużne media. Może to zresztą nawet lepiej, bo zalew słodkości może skutkować odruchem wymiotnym. Może też zaowocować uśpieniem. Bo sko-ro pan prezydent teraz jest wszędzie, to po wyborach też na pewno będzie, po co się wysilać i iść do lokalu wyborczego?

Czy to tak zadziała – nie wiem. Zakładam, że może to być jedno ze źródeł rosnącego poparcia dla Pawła Kukiza (który, wbrew pojawiającym się po stronie zwolenników PiS komentarzom, zabiera głosy głównie Platformie, a nie PiS): „Wciąż nam podtykają tego Bronka, to my z przekory damy głos na Kukiza”. A pomyślmy, że jutro 3 maja i wystąpienie pana prezydenta, potem 4 maja i wystąpienie pana prezydenta na pogrzebie Władysława Bartoszewskiego, potem 7 maja i wystąpienie pana prezydenta na uroczystościach rocznicy zakończenia wojny… Może pora zakrzyknąć: więcej pana Bronisława!

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.