Wyborcy PiS zapominają, że głosowanie w I turze na innego kandydata niż Andrzej Duda także oddala zwycięstwo Bronisława Komorowskiego. Każdy głos poparcia nie oddany na urzędującą głowę państwa zwiększa szanse na II turę, a jeśli do niej dojdzie, to obok Komorowskiego pojawi się w niej i tak kandydat PiS. Więcej nawet: gdyby nie było JKM i Pawła Kukiza, większość ich wyborców nie zagłosowałaby w ogóle, a tym samym szansa na II turę zmalałaby, a nie zwiększyła się. Nie rozumiem więc pojawiających się tu i tam pomstowań na Janusza Korwin-Mikkego i Pawła Kukiza, że „rozbijają prawicę”. Kluczową kwestią dla Dudy jest natomiast zdobycie głosów wyborców obu tych kandydatów przed II turą.
Czy to jest możliwe? W jakimś stopniu na pewno. Oba elektoraty, które - według ostrożnych szacunków - mogą stanowić w sumie 10 procent wyborców, podzielą się na trzy części. Stawiam, że największa będzie część niegłosująca w II turze, chyba że ze strony byłego już kandydata przyszedłby wyraźny sygnał, by wesprzeć Andrzeja Dudę. Ale nawet wówczas nie dałbym głowy, czy wyborcy Korwina i Kukiza posłuchają. Nieco mniejsza będzie część, która swoje głosy przekazałaby każdemu nie-Komorowskiemu, a w tym wypadku będzie nim kandydat PiS. Wreszcie najmniejsza - zakładam, że bardzo niewielka - będzie część głosujących na Komorowskiego.
Warto jednak zauważyć, że choć często JKM i Kukiza stawia się obok siebie, a pomiędzy dwoma obozami faktycznie istnieją stosunkowo intensywne kontakty, to jednak traktowanie obu panów jako przedstawicieli tego samego nurtu, różniących się jedynie stylem, jest błędem. Podobnie jak błędem jest zakładanie, że identycznie zachowywać się będą ich elektoraty.
Korwin-Mikke tak naprawdę nie jest kandydatem spoza systemu. Jest jego uczestnikiem - choć pozostającym przez większość czasu na marginesie - od 1989 roku. Proponowane przez niego recepty na zmianę są w zdecydowanej większości zawieszone w próżni i całkowicie nierealistyczne. Pewnemu urealnieniu zostały poddane dopiero dzięki obecności obok „krula” Przemysława Wiplera. Środowisko wyborców Korwina ma w wielu przypadkach charakter sekciarski i nie jest skłonne do żadnych kompromisów, a za większego wroga uważa często etatystyczny i socjalny PiS niż bezpoglądową Platformę. Gdyby rzetelnie prześledzić polityczną karierę Janusza Korwin-Mikkego, trzeba by dojść do wniosku, że dziś - podobnie jak w wielu poprzednich przypadkach - nie zależy mu wcale na zmianie układu rządzącego Polską. Różnica między tymi wyborami a wszystkimi poprzednimi może polegać na tym, że dziś ma obok siebie młodego, nadzwyczaj ambitnego polityka, który jest znacznie większym realistą i naprawdę chciałby rządzić. A to wymaga innego nastawienia niż wierność doktrynie sekty.
Paweł Kukiz to inna bajka. I nie ukrywam, że na jego starania o przełamanie układu - prawda, że w ciągu ostatnich lat momentami dość chaotyczne i chwilami niekonsekwentne - patrzę ze sporą sympatią. Nie tylko dlatego, że Kukiz pozostaje wierny bliskiemu mi postulatowi wprowadzenia w wyborach do Sejmu okręgów jednomandatowych (konsekwentnie zwalczanemu przez PiS i PO), ale i dlatego, że jest to prawodpodobnie najważniejszy od lat test, czy przychodząc całkowicie spoza układu i nie mając grosza publicznych subwencji można przełamać zabetonowany system. Mam nadzieję, że odpowiedź będzie twierdząca.
Niektórzy komentatorzy narzekają, że program Kukiza - poza kwestią JOW-ów - jest mało klarowny. Być może, ale to sprawia, że sam Kukiz jest znacznie łatwiejszym potencjalnym partnerem niż JKM, a jego elektorat nie jest niewolniczo przywiązany do zestawu ortodoksyjnych twierdzeń, od których nie sposób się odchylić na krok. Wiele o byłym liderze „Piersi” mówi jego ostatni spot, ten wykorzystujący słowa Piłsudskiego. Głównym postulatem jest zmiana i praca dla Polski. To ogólniki, do których można dopasować najrozmaitsze propozycje, ale tak zdefiniowany plan daje pole wyjścia do rozmów z tym kandydatem, który oznacza zmianę w układzie władzy. W II turze będzie nim Andrzej Duda. Bronisław Komorowski nie zrobił żadnych ukłonów w stronę elektoratu obu kandydatów protestu, słusznie zakładając, że prawdopodobieństwo przeciągnięcia tej grupy wyborców na swoją stronę jest nikłe, a jego wiarygodność w ich oczach i tak jest niemal zerowa.
Warto też pamiętać, że to przede wszystkim Kukiz może być potencjalnym koalicjantem PiS, jeśli okazałoby się, że potrafi swoje poparcie z wyborów prezydenckich przenieść na wybory parlamentarne. To nie będzie łatwe. Wprawdzie teraz Kukizowi udało się zbudować sprawną maszynę obsługującą jego kandydaturę na bazie obywatelskiego ruchu Zmieleni.pl, ale co innego wybory prezydenckie, w których pracuje się na rzecz jednego kandydata, a co innego parlamentarne, w których trzeba znaleźć tysiące osób, aby obsadzić nimi listy w całym kraju. To może się okazać trudne do realizacji.
Część komentatorów wskazywała też na dylemat, przed którym stoi Kukiz: jego elektorat może mieć problem z zaakceptowaniem sformalizowania działalności, w szczególności zamiany ruchu w partię polityczną; z drugiej strony bez stworzenia partii nie da się skutecznie uczestniczyć w polskiej polityce. Na razie jednak Kukiz ma dużą osobistą wiarygodność, a tą walutą można opłacić ustępstwa elektoratu.
Warto więc widzieć w Pawle Kukizie sojusznika w bitwie o zmianę. Czy zaś okaże się jednym z ważnych i wartościowych aliantów w ewentualnej dłuższej wojnie o nowy kształt państwa - czas pokaże.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/242819-kukiz-to-sojusznik-w-bitwie-o-zmiane-nie-rozumiem-pomstowan-ze-rozbija-prawice