Prof. Roszkowski: „W sytuacji międzynarodowej, jaka była wokół Katynia, a teraz jest wokół Smoleńska, pewne analogie bez wątpienia istnieją.” NASZ WYWIAD

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Są też duże różnice. Ówczesny rząd polski, emigracyjny, mocno zabiegał o zbadanie sprawy katyńskiej. I spotkał się z odmową. W kwietniu 2010 r. mamy inną sytuację, bo polski rząd nie chce gruntownie badać Smoleńska

— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl prof. Wojciech Roszkowski, politolog, historyk.

wPolityce.pl: Wielu Polakom obserwującym reakcje Zachodu, jego milczenie - katastrofa smoleńska kojarzy się z masakrą katyńską. Czy słusznie? To przecież dwie zupełnie różne sprawy, choć bliskie geograficznie.

Prof. Wojciech Roszkowski: To jest trudne pytanie. W czasach PRL sprawa Katynia była trudniejsza do oceny nawet przez przeciętnego obywatela PRL, który nie miał dostępu do wiedzy. Ci co wiedzieli o zbrodni byli zmuszeni do milczenia, bo to groziło poważnymi konsekwencjami. Owszem, działało Radio Wolna Europa, ale prawda materialna na temat Katynia była trudniej osiągalna ze względu na monopol informacyjny i cenzurę. Teraz sytuacja jest trochę inna. Informacji na temat katastrofy smoleńskiej jest więcej i jest ona łatwiej dostępna dla Polaków. Ale musimy powiedzieć, że nie ma jednego „statystycznego” Polaka. Część naszego społeczeństwa nurtuje to zdarzenie i wyszukuje na jego temat informacje, a części wystarcza oficjalna wersja, nawet rosyjska. Tak więc jeśli mówimy o zjawisku „kłamstwo smoleńskie”, to jest ono bardziej miękkie od „kłamstwa katyńskiego”; za głoszenie tezy o zamachu w Smoleńsku jeszcze nie grożą kary.

W niektórych kręgach grozi za to infamia środowiskowa.

Powiedzmy, że pewien nacisk środowiskowy. To znaczy – w pewnych towarzystwach nie należy się przyznawać do tego, że bierze się pod uwagę zamach jako przyczynę katastrofy, bo można spotkać się z ostrą reakcją. Kłamstwo katyńskie było oficjalnym kłamstwem państwowym. Było pójściem w zaparte. Ze Smoleńskiem tak jest, że wiele osób, nawet jeśli patrzy jak śledztwo przebiegało, jak obchodzono się z dowodami itd. zastanawia się nad przyczynami tego, ale boi się nawet myśleć szerzej. Nie dlatego, że ktoś im tak nakazał, ale dlatego, że sami tak chcą. Wypierają pewne myśli.

Nie bez przyczyny zapytałem o to porównanie tragedii smoleńskiej ze zbrodnią katyńską, bo oto dowiedzieliśmy się właśnie, że Brytyjczycy bardzo wcześnie wiedzieli, kto strzelał w Katyniu, ale ukrywali to przed nami, de facto swoimi sojusznikami. Amerykanie dopiero w 1952 r. zainteresowali się Katyniem i powołali senacką komisję śledczą.

CZYTAJ WIĘCEJ: Wielka Brytania wiedziała o Katyniu? MSZ publikuje dokumenty z brytyjskiego archiwum

Tak. W sytuacji międzynarodowej, jaka była wokół Katynia niegdyś, a teraz wokół Smoleńska, pewne analogie bez wątpienia istnieją. Sprawa katyńska ujrzała światło dzienne w 1943 r. I wtedy Polacy próbowali zainteresować świat tą kwestią. Ale nic z tego nie wyszło, chociaż w kręgach emigracji polskiej było jasne, że to zrobili Sowieci. Natomiast alianci, i szerzej świat zewnętrzny, nie chciał o tym słyszeć. Może poza wyjątkiem paru świadków ekshumacji – jeńców alianckich: Belga, Amerykanina, Norwega, wszyscy inni na Zachodzie, choć znali prawdę, to uznali, że nie można jej wyjawiać, bo Sowieci są ważnym sojusznikiem. Tak więc jest pewna analogia pomiędzy sytuacją Zachód-Rosja w roku 2010, a Zachód-Związek Sowiecki roku 1943. Są też duże różnice. Ówczesny rząd polski, emigracyjny, mocno zabiegał o zbadanie sprawy katyńskiej. I spotkał się z odmową. W kwietniu 2010 r. mamy inną sytuację, bo polski rząd nie chce gruntownie badać Smoleńska. Dla Zachodu okazało się to wygodne i nikt palcem nie ruszył. Bo po co, skoro Polska sama nie wychodzi z inicjatywą pomocy? Dziś jednak jest bardzo ciekawy moment i ja też jeszcze nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Mianowicie - jaką rolę odgrywa Jürgen Roth i bliski już termin publikacji jego sensacyjnej książki?

Państwo niemieckie, podobnie jak państwo rosyjskie skorzystało politycznie na katastrofie smoleńskiej.

A jakim sensie?

Katastrofa utrwaliła w Polsce rządy partii mocno proniemieckiej.

No tak, to prawda. Można powiedzieć, że z punktu widzenia Berlina Polska nie stanowi już żadnego problemu. Nie potrafię odpowiedzieć, czy coś się zmieniło, że z Niemiec wychodzi taki sygnał, jak publikacja Rotha. Oznacza to jakąś zmianę, ale chyba za wcześnie jest coś konkretnego powiedzieć, czy faktycznie taka zmiana nastąpi i w jakim kierunku.

Czy polski rząd podejmie jakąś akcję, aby zająć się to sprawą, jeśli okaże się, że w książce Rotha znajdą się przełomowe materiały, fotokopie itd?

Sądzę, że obecnemu rządowi polskiemu będzie to wyjątkowo nie na rękę. Będzie miał dylemat: czy sprawę przemilczeć? Bo to też jest jakieś wyjście, choć to byłaby głupia sytuacja. Czy też podjąć jakąś polemikę. Ale polemikę z wywiadem niemieckim? Nie wiem. Tak czy inaczej, piłka jest chyba po stronie Niemiec. Sam jestem ciekawy, dokąd to nas wszystko zaprowadzi.

Rozmawiał Sławomir Sieradzki

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.