Fidesz obchodzi swe urodziny. Władze Węgier i Polski kierują się odmienną logiką

Fot. European People's Party/flickr.com/CC/Wikimedia Commons
Fot. European People's Party/flickr.com/CC/Wikimedia Commons

30 marca węgierska partia Fidesz obchodziła 27. rocznicę swego istnienia. Gdy w latach 1988-1990 w Europie Środkowej zaczęły powstawać opozycyjne ugrupowania antykomunistyczne, nikt nie przypuszczał, że największą karierę spośród nich zrobi właśnie węgierska młodzieżówka, założona przez studentów, absolwentów i doktorantów budapeszteńskich uczelni.

Fidesz jest absolutnym fenomenem w naszym regionie. Jako jedna z niewielu formacji założonych w tamtym okresie przetrwał do czasów dzisiejszych. Od 1988 roku na jego czele nieprzerwanie stoi jeden człowiek – Viktor Orban. W tym czasie partia zdołała trzy razy wygrać wybory parlamentarne, dwukrotnie zdobywając konstytucyjną większość.

Chociaż zarówno Fidesz, jak i PO (oraz PSL) należą do tej samej chadeckiej międzynarodówki – Europejskiej Partii Ludowej, to jednak różnią się diametralnie filozofią polityczną, jaką prezentują. Widać to wyraźnie zwłaszcza w wypowiedziach przywódców obu ugrupowań. Porównajmy choćby dwie ich wypowiedzi.

W raporcie podsumowującym rok 2014 na Węgrzech Viktor Orban powiedział:

Uważam, że obowiązkiem rządu jest przygotowanie Węgier nie tylko na jutro, lecz także na pojutrze.

Z kolei Donald Tusk we wrześniu 2013 roku mówił:

Czujemy się odpowiedzialni za ludzi, za Polaków, którzy żyją tu i teraz, a nie w dalekiej przyszłości.

To dwie zupełnie odmienne deklaracje, które padły w podobnym kontekście – wyzwań związanych z polityką klimatyczną i energetyczną. Logika, jaka kryje się za tymi słowami, znajduje swe odzwierciedlenie także w praktyce.

W tym samym raporcie Viktor Orban cieszył się, że:

po wielu dekadach, a może nawet pierwszy raz od stu lat węgierska gospodarka wzrasta nie z zadłużenia, nie z branych za granicą kredytów.

Węgierski premier mówi wprost, że nadmierne zadłużanie kraju jest zbrodnią wobec przyszłych pokoleń, którym przyjdzie płacić własną nędzą i utratą podmiotowości za kredyty zaciągane przez dzisiejsze pokolenia polityków.

Odmienna koncepcja kryje się za polityką finansową PO. Za rządów Donalda Tuska zadłużenie kraju wzrosło do poziomu, przy którym kredyty zaciągnięte przez Edwarda Gierka wydają się drobnostką. Nawet Leszek Balcerowicz jest przerażony skalą polskiego zadłużenia, które będzie praktycznie nie do spłacenia dla kolejnych generacji. Pozostaje to jednak całkowicie zgodne z logiką życia na kredyt “tu i teraz”.

Odmienna jest też polityka gospodarcza Fideszu i PO. O ile pod rządami Donalda Tuska obserwowaliśmy “wygaszanie przemysłu” i likwidację kolejnych branż, np. przemysłu stoczniowego, o tyle Viktor Orban za swój priorytet uznał reindustrializację kraju. Z jednej strony nakłada więc podatki na zagraniczne banki czy hipermarkety, a z drugiej oferuje korzystne warunki i ulgi dla koncernów nie tylko tworzących nowe miejsca pracy, ale także odtwarzających przemysł na Węgrzech. Na szczególne przywileje mogą liczyć zwłaszcza firmy, które nie tylko otwierają na Węgrzech montownie, ale inwestują w bazę naukowo-techniczną przemysłu. Orban uznał, że kołem zamachowym gospodarki powinien być szczególnie przemysł motoryzacyjny i farmaceutyczny. Dlatego do kraju bratanków ściągają takie marki, jak Opel czy Merecedes, które otwierają tam również centra technologiczne.

Zupełnie inna logika kieruje też obecnymi władzami w Budapeszcie i w Warszawie w kwestii kredytów zaciągniętych przez Węgrów i Polaków w walutach zagranicznych. Orban powiedział wprost, że chce swych rodaków:

wyzwolić ze współczesnego niewolnictwa bankowego, do którego doprowadziły go kredyty dewizowe.

Dlatego przełamał opór banków i przeforintował kredyty dewizowe, dzięki czemu uchroniono pół miliona węgierskich rodzin przed nowymi należnościami kredytowymi na łączną sumę 700 miliardów forintów.

Mało tego, Sąd Najwyższy Węgier zwrócił się do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości o zakazanie toksycznych kredytów walutowych. Wspiera go w tym aktywnie rząd Viktora Orbana, który mówi wprost, że to nie są normalne pożyczki, lecz narzędzia spekulacyjne, służące zniewalaniu obywateli.

W tej sprawie czynny jest również rząd Ewy Kopacz, który przesłał do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości swoje stanowisko broniące kredytów walutowych. Ich unieważnienie – jak alarmuje gabinet PO-PSL:

mogłoby spowodować daleko idące negatywne konsekwencje dla rynku finansowego. Przykładowo, w przypadku Polski, przewalutowanie kredytów walutowych według kursu dnia ich udzielenia mogłoby się wiązać z obniżeniem wyceny większości takich kredytów o około 30-40 proc. i mogłaby wygenerować po stronie banków straty w wysokości nawet kilkudziesięciu miliardów złotych.

Z pisma polskich władz wynika więc, że w wypadku przewalutowania kredytów obywatele III RP musieliby zapłacić bankom o 30-40 proc. mniejsze sumy – i dlatego właśnie rząd w Warszawie sprzeciwia się takim rozwiązaniom.

I w Polsce, i na Węgrzech mamy więc ten sam spór o toksyczne kredyty walutowe. Z jednej strony są interesy banków, z drugiej zaś obywateli. O ile dla rządu Viktora Orbana ważniejsze są interesy obywateli, o tyle dla gabinetu Ewy Kopacz ważniejsze pozostają (co widać czarno na białym w rządowym piśmie) interesy banków.

Z aktualnych sondaży wynika, że Polacy wybiorą dalsze rządy Platformy Obywatelskiej (wraz z koalicjantami), zaś Węgrzy dalsze rządy Fideszu. Być może wynika to z faktu, że oba społeczeństwa po prostu inaczej postrzegają swój interes narodowy.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.