Nie pytać, nie mówić, nie pisać, nie dyskutować, nie podważać… A czy chociaż zagłosować wolno?

PAP/Lech Muszyński
PAP/Lech Muszyński

Tomasz Nałęcz chodzi po mediach i powtarza swój nowy przebój, który można roboczo zatytułować: „Oj, bo pójdziemy do sądu”. Tekst jest prosty: każdy, kto ośmiela się pytać prezydenta Bronisława Komorowskiego o rzeczy i sprawy dla niego niewygodne, jest nienawistnym oszołomem. Bo w pytaniach tych – słusznie zauważa Nałęcz – zawarte są pewne sugestie dla prezydenta niedobre. Więc żeby je przeciąć, on – prezydencki doradca do spraw historycznych – wzywa: przestańcie pytać, tylko powiedzcie wprost – prezydent zrobił to, siamto i owamto, a wtedy – tu uśmiech udawanego triumfalizmu pojawia się na twarzy Nałęcza - spotkamy się… w sądzie! Gdzie – to już możemy sobie dośpiewać – sprawę przejmie odpowiednio rozgrzany sędzia, który wie, co robić.

Szerzy się oszczerstwa na temat prezydenta, ale umiejętnie, tak aby się nie narazić na proces. Stosuje się ulubiony chwyt oszczerców, który wprowadził już Andrzej Lepper, zadaje się pytania. Niech Zbigniew Ziobro przestanie zadawać pytania, niech on i jemu podobni powiedzą, czy coś wiedzą, wtedy rzecz rozstrzygnie sąd

— mówi Tomasz Nałęcz.

Wszystko pięknie i ładnie, problem w tym, że żyjemy w państwie oficjalnie demokratycznym, więc – przynajmniej teoretycznie – prezydencki doradca, jedna z głównych twarzy prezydenckiej kampanii wyborczej, powinien tę samą miarę przykładać do polityków innych opcji, co swojej. Bo w przeciwnym razie wystawia na szwank, jak lubią za tej kadencji podkreślać dziennikarze mainstreamu, majestat urzędu.

Przedstawianie zadawania pytań jako „ulubionego chwytu oszczerców” w przypadku grupy trzymającej żyrandol, jak nazwać można środowisko polityczno-medialno-biznesowe pracujące formalnie lub nieformalnie na rzecz drugiej kadencji Bronisława Komorowskiego – to już nie tylko strzał w stopę czy kolano. To atak samobójczy, w którym polec może przede wszystkim sama Platforma Obywatelska. Niczym bowiem innym partia ta się ostatnio nie zajmuje, tylko zadawaniem pytań właśnie Andrzejowi Dudzie. Pytań pełnych insynuacji i komentarzy wyjątkowo obrzydliwych, ale podanych mediom tak, by wciąż brzmiały jak pytanie – zwłaszcza w opinii rozgrzanego sądu.

Rafał Grupiński, PO:

Kto tak naprawdę napisał wniosek do Trybunału Konstytucyjnego? W jakim celu Andrzej Duda przyjmował ludzi odpowiedzialnych za Krajową Kasę SKOK? Czy przedmiotem rozmów było także finansowanie środowiska politycznego Andrzeja Dudy? Czy wiedział, że Grzegorz Bierecki potrzebował czasu na to, by stworzyć spółkę w Luksemburgu i wyprowadzić pieniądze do swojej firmy?

— i tak w kółko.

Adam Szejnfeld, PO:

Kto zlecał dokumentację? Kto płacił za ekspertyzy, na podstawie których ustawę o SKOK skierowano do Trybunału Konstytucyjnego?

— i tak dalej.

Co zaś się tyczy słusznego oburzenia Tomasza Nałęcza postępującą brutalnością polskiej polityki, która dziś uderza odłamkami w jego pracodawcę z Pałacu Prezydenckiego, warto byłoby ponownie zacząć od rachunku sumienia.

Ponownie – bo kiedyś już Nałęcza było stać, by stwierdzić (broń Boże – przeprosić), że powiedział o kilka zdań za dużo – po śmierci śp. Jadwigi Kaczyńskiej. Tyle że przecież człowiek tak panujący nad językiem doskonale wie, że nie był to w jego przypadku żaden „wypadek przy pracy”.

Kiedy prezes zaczął mówić do tej młodzieży, że Polska jest Titanikiem, to dla mnie było to jakieś polityczne molestowanie, coś na kształt politycznej pedofilii

— mówił np. w 2011 roku.

Dziś to Bronisław Komorowski co chwilę pokazuje się już nie z młodzieżą, a z dziećmi zaganianymi na jego wyborcze przez miejscowych nauczycieli – jakby nie o wybory w demokratycznym kraju chodziło, ale wizytę Gogolowskiego „Rewizora” co najmniej.

Czy to także podpada pod „polityczną pedofilię”? Moim zdaniem – nie. Ale ja nie miotam tak obraźliwych oskarżeń, mnie nie wolno, bo jestem dziennikarzem. Teraz okazuje się, że nikomu nie wolno już niczego. Jak próbują nas przekonać wszyscy ludzie prezydenta – nie wolno nawet zadawać pytań o kontakty głowy państwa.

Drugiej zaś stronie wolno wszystko – insynuować Dudzie wpływ na tragedię Barbary Blidy, która na widok ABW odebrała sobie życie, lustrować rodzinę Kaczyńskiego, lustrować rodzinę Dudy, wykorzystywać dziennikarzy jak panienki na telefon, wyłączać mikrofon opozycji, kłamać i unikać odpowiedzialności karnej (vide: Tomasz Arabski).

Opcje są dwie – albo ktoś tu jeszcze tkwi mentalnie w komunie i naprawdę wierzy, że na rozkaz wszystkie krytyczne głosy, trudne sprawy i oczywiste powiązania znikną, albo tąpnięcia wyborczych sondaży powodują już tak poważne pęknięcia na statku z napisem „Zgoda i bezpieczeństwo”, że na pokładzie wybuchła panika.

Do wyborów jeszcze półtora miesiąca, ale jeśli dynamika przedwyborcza wciąż będzie polegać na traceniu punktów przez prezydenta i zyskiwaniu ich przez jedynego liczącego się kontrkandydata, nawet Tusk na białym koniu może już nie zagonić Polaków do postawienia krzyżyka „przy” – zamiast „na” Bronisławie Komorowskim.

CZYTAJ WIĘCEJ: TYLKO U NAS: Komorowski pozywa Hofmana w trybie wyborczym za… zadanie pytania! Czy to próba zablokowania KAŻDEGO kto nie z prezydentem?

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.