Wassermann ujawnia: Dostawałam sygnały, że lepiej, byśmy jako rodziny odpuściły, bo stanie nam się krzywda

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Pierwszy e-mail przyszedł na moją skrzynkę na początku wakacji 2010 roku. Potem były jeszcze trzy. Wszystkie w języku polskim. Ich autor podpisywał się jako „były oficer rosyjskich służb specjalnych”

— ujawnia Małgorzata Wassermann w książce „Zamach na prawdę” – rozmowie rzece z Bogdanem Rymanowskim.

Anonim pisał, że ma ważne informacje o Smoleńsku i że był to zamach. Chciałby się ze mną spotkać i przekazać całą wiedzę, jaką posiada. Twierdził, że próbował się podzielić tajnymi informacjami z polskimi służbami, lecz one nie wykazały żadnego zainteresowania. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Podejrzewałam, że to jakaś prowokacja. Ktoś poradził mi, żebym zgłosiła się do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego

— dodaje córka śp. Zbigniewa Wassermanna.

*

Poniżej fragment książki:

Jak zareagowali w ABW?

Nie mogę mówić o szczegółach. Powiem tylko, że funkcjonariusze zasugerowali mi, bym nie odpowiadała na e-maile, i obiecali, że zajmą się sprawą. Tak zrobiłam. Maile już się nie powtórzyły. Nie było też żadnej informacji zwrotnej od ABW. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie był to ruch naszych służb, by pod pretekstem ochrony uzyskać dostęp do mojej skrzynki e-mailowej i by polskie służby mogły inwigilować moje rozmowy telefoniczne.

Rozmawiała pani o tym z Donaldem Tuskiem.

Tak, w przerwie pierwszego spotkania z rodzinami podeszłam do niego. „Czy mogę zapytać o jedną rzecz?” „Proszę, ale musi mnie pani odprowadzić, bo muszę wykonać ważny telefon”. Powiedziałam mu, że mam podstawy sądzić, iż jestem podsłuchiwana. Tusk przystanął i stwierdził: „Odpowiedź dostanie pani w poniedziałek. Chyba że Bondaryk mnie okłamie”.

To była ironia?

Nie. Wyczułam w jego głosie pełną powagę.

Był miły?

Na sali wobec rodzin bardzo się starał. Gdy podeszłam do niego później, nie wyczułam wielkiej życzliwości. Nie był to ten sam premier, którego widziałam w telewizji.

Kiedy nadeszła oficjalna odpowiedź w sprawie podsłuchu?

W ogóle jej nie dostałam. Od tamtej pory nikt mnie o niczym nie informował ani nie przekazał żadnej odpowiedzi.

Czuje się pani inwigilowana?

Dzisiaj już o tym nie myślę. Przy obecnych technologiach żaden człowiek nie jest w stanie obronić się przed podsłuchem. Na temat Smoleńska publicznie mówię to samo, co przez telefon.

Grożono pani?

Raczej dostawałam sygnały, że lepiej, byśmy jako rodziny odpuściły, bo stanie nam się krzywda.

Od kogo?

Nie mogę na razie o tym mówić. Wiem, że Rosjanie śledzą moje wystąpienia w sprawie Smoleńska. Jeden z polskich urzędników opowiadał mi, że podczas rozmowy w Moskwie pokazali mu, że mają na mnie całą teczkę. Wysypali na biurko wycinki prasowe z moimi wywiadami. Nie mam złudzeń – wszyscy, którzy szukają prawdy o 10 kwietnia, są pod stałą obserwacją rosyjską, a każda wypowiedź jest archiwizowana i dokładnie analizowana.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych