Pakiet kompromitacji. W systemie leczenia i diagnostyki chorych na raka panuje niespotykany bałagan

Fot. pakietonkologiczny.gov.pl
Fot. pakietonkologiczny.gov.pl

Zniesienie limitów w leczeniu onkologicznym, skrócenie czasu oczekiwania na świadczenia oraz poprawienie jakości diagnozowania  i leczenia chorych na raka, są jak najbardziej potrzebne. Jak widać założenia pakietu onkologicznego, dzięki któremu minister zdrowia Bartosz Arłukowicz uratował stanowisko, są dobre.

Jednak teoria pozostała (jak zwykle) teorią, a praktyka - czyli brutalne zderzenie chorego z systemem – codziennością. Niedawno eksperci z fundacji Watch Health Care wyliczyli, że choremu z rakiem płus przejście wszystkich kolejnych etapów pakietu onkologicznego zajęłoby od 21 do 24 tygodni. Zamiast obiecywanych dziewięciu.

Resort zdrowia zastosował socjotechniczny chwyt, który miał wykazać, że pakiet onkologiczny skróci kolejki do leczenia dla chorych na raka. Dlatego, aby teoretycznie skrócić oczekiwanie na badanie, operację, naświetlanie bądź chemię, pacjentów przegrupowano z dwóch do trzech kolejek.

Do czasu wprowadzenia „pakietu onkologicznego imienia Bartosza Arłukowicza” obowiązywał podział na pacjentów priorytetowych (pilnych) i stabilnych. Teraz doszła trzecia, najbardziej uprzywilejowana kategoria – chorych z „zieloną kartą” (DiLO, czyli diagnostyki i leczenia onkologicznego). Mówiąc wprost – przyśpieszenie leczenia tych ostatnich odbywa się kosztem pierwszej grupy. DiLO to przepustka do omijania kolejek.

– Mam czasem wrażenie, że wbrew własnej woli muszę brać udział w jakiejś dziwnej selekcji – stwierdza gorzko lekarz z Centrum Onkologii w Gliwicach. W trakcie negocjacji ze szpitalami NFZ bardzo naciskał, by przystąpiły do pakietu onkologicznego. Niektóre z placówek w ogóle nie dostały kontraktu na pacjentów nieonkologicznych. Większość oddziałów hematologicznych w szpitalach, dostała często 75 proc. swoich kontraktów z przeznaczeniem na leczenie pacjentów z zieloną kartą. To za dużo.

Wystarczyłaby połowa tych pieniędzy z NFZ, bo pacjenci z białaczką czy chłoniakiem rzadko pojawiają się w szpitalach z zieloną karta wystawioną przez lekarza POZ. A bez takiej karty diagnoza ich choroby wydłuży się, bo nie będzie szybkiej ścieżki. Błędne koło.

Lekarze otwarcie mówią, iż „pakiet onkologiczny” to prawdopodobna furtka do transferu publicznych pieniędzy z NFZ. Błędem jest między innymi zrównanie stawek za pobyt chorego w szpitalu i hostelu, na przykład w trakcie radioterapii.

W obu przypadkach NFZ ma płacić ok. 150 zł za dobę. W hostelu nie potrzeba lekarza ani pielęgniarki na dyżurze. Pobyt chorego będzie dla właściciela hostelu tańszy, czyli więcej zarobi. Dyrektorzy szpitali podpisują umowy z właścicielami pensjonatów czy hoteli, niż zapewnić pobyt chorego na czas chemioterapii. Taka sytuacja jest np. na Podbeskidziu.

Według onkologów pakiet onkologiczny nie sprawdza się w leczeniu dzieci. Zgodnie z pakietem od momentu podejrzenia nowotworu do wdrożenia leczenia nie powinno minąć więcej niż 9 tygodni. Tyle że u chorych dzieci kilka tygodni to niemal wieczność. Bo tu działa się natychmiast, takie od wielu lat są standardy. Chemioterapia to podstawowa metoda w leczeniu dzieci. Radioterapia, o której mowa w pakiecie, jest stosowana w naprawdę sporadycznych przypadkach.

To agenda Ministerstwa Zdrowia, która koordynuje w Polsce wszystkie działania związane z przeszczepami. W tym również za dobór dawców szpiku dla chorych na białaczkę. Poltransplant, w przeciwieństwie do podobnych organizacji zagranicznych, pełni jedynie funkcję bazy danych. Wielokrotnie opisywałem dziwne przetargi i przedsięwzięcia, w których albo na pierwszym planie, albo w tle pojawia się ta instytucja.

Od 30 czerwca 2014 r. nie mogę dostać z Ministerstwa Zdrowia wyników kontroli przeprowadzonej w Poltransplancie. Stanowisko rzecznika MZ ewoluowało, ale zawsze sprowadzało się do stwierdzenia, że „trwa sporządzanie raportu pokontrolnego”. Trwa nadal.

„Szarą eminencją” Poltransplantu jest wicedyrektor Jolanta Żalikowska-Hołoweńko. Odpowiada za sprawy organizacyjno-finansowe. Żalikowska-Hołoweńko, która ma wykształcenie nie związane z medycyną, przewodniczyła wielu komisjom konkursowym, ale na swoim stanowisku znalazła się nie wiadomo, w jaki sposób. Konkurs, który powinna wygrać, by objąć to stanowisko, ogłoszono po artykule na portalu wpolityce.pl rok temu.

Jednak do tego czasu przez kilka lat pełniła swoją funkcję niezgodnie z przepisami. To za jej „dyrektorowania” w 2012 roku wybuchł skandal w związku z konkursem ogłoszonym przez Poltransplant na „udzielenie zamówienia na realizację świadczeń zdrowotnych w 2013 roku w zakresie Doboru Niespokrewnionych Dawców Szpiku”.

Konkurs ogłoszony przez Poltransplant musiał zostać powtórzony. Okazało się bowiem, że komisja konkursowa dopuściła do udziału Fundację na rzecz Chorych z Chorobami Krwi. Fundacja nie miała w czasie składania oferty niezbędnego pozwolenia Ministra Zdrowia na testowanie komórek, tkanek i narządów. Nie miała również zgodnie z polskim prawem zarejestrowanego laboratorium.

Teraz resort zdrowia i szef Poltransplantu postanowili naprawić niedopatrzenie i znowu ogłoszono „konkurs na stanowisko zastępcy dyrektora do spraw organizacyjno-finansowych w Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnym do spraw Transplantacji Poltransplant”.

Lektura warunków, jakie musi spełniać kandydat nie pozostawia wątpliwości, kto wygra konkurs. Tak bowiem trzeba interpretować warunek, że kandydat powinien „posiadać co najmniej sześcioletni staż pracy, w tym co najmniej trzyletni staż pracy na stanowisku kierowniczym w jednostkach sektora finansów publicznych”. Spełnia go doświadczona księgowa.

Kilkunastu profesorów, w tym prezesi największych towarzystw onkologicznych, zaapelowało o pilne zmiany w sztandarowej reformie ministra Bartosza Arłukowicza. Alarmują w liście wysłanym do premier Kopacz, że rozwiązania zawarte w pakiecie zwiększyły jedynie biurokrację i nie wpłynęły na jakość leczenia.

Onkolodzy domagają się między innymi zniesienia ryczałtów za badania w procesie diagnostyki onkologicznej. Specjaliści dowodzą, iż szpitale i przychodnie dopłacają do badań, bo NFZ płaci tyle samo, niezależnie czy pacjent musi mieć proste USG, czy bardzo drogie badania PET.

Autorzy apelu zwracają uwagę, że w systemie leczenia i diagnostyki chorych na raka panuje niespotykany bałagan, bo jak wynika z ankiet zbieranych przez Polskie Towarzystwo Onkologiczne przez wymogi pakietu chorzy jeżdżą po 100 km na naświetlania.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.