Prezydent Komorowski jako Generalny Konserwator Wojskowych Układów Scalonych

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. 	PAP/EPA/STEPHANIE LECOCQ
fot. PAP/EPA/STEPHANIE LECOCQ

Być może nieodwracalne uwikłanie nastąpiło już wówczas, gdy wojskowe służby pomagały odzyskać duże pieniądze utopione przez Bronisława Komorowskiego w piramidzie finansowej.

To był rok 1991, niespełna czterdziestoletni wiceminister w MON „zainwestował” w hochsztaplerskim parabanku wraz z wysokimi oficerami, a pośredniczyli w tych „inwestycjach” tajni współpracownicy Wojskowych Służb Informacyjnych oraz Wojskowej Służby Wewnętrznej. A swoją drogą, wysoki urzędnik państwowy próbujący się wzbogacić poprzez przestępczą organizację finansową, to ewenement nawet w warunkach transformacji ustrojowej, nie wspominając już o kwalifikacji moralnej tego procederu. No i całkiem poręczny „hak”, jak na początek drogi młodego polityka.

Swoje dziwne upodobanie do postsowieckich funkcjonariuszy wiceminister Komorowski pokazał także podczas nadzoru nad reformą WSW. Jego opieszałość w tej kwestii tak raziła, że Sejm utworzył specjalną podkomisję, której konkluzja była dla wiceministra miażdżąca – nie dokonał żadnych istotnych zmian, wręcz zakonserwował komunistyczny układ w tych służbach. Niektórzy pułkownicy „zakonserwowani” wówczas przez wiceministra Komorowskiego pojawiają się w aferze marszałkowej, dotyczącej także Komorowskiego, lecz już marszałka Sejmu. Sprawdza się więc porzekadło, że stara miłość nie rdzewieje, nawet w polityce.

Dziesięć lat później Komorowski pełni funkcję ministra obrony narodowej i według własnego zastępcy Romualda Szeremietiewa, poszczuł na niego swoje ulubione wojsko, czyli WSI:

Bronisław Komorowski wysłał na mnie WSI. Wojskowe służby zaczęły inwigilowanie mnie, byłem śledzony i dziś wiem, że szukano na mnie haków. Na polecenie Komorowskiego. Bronisław Komorowski nie ma moralnego prawa, żeby kandydować na prezydenta.

Ale po co Komorowskiemu jakieś moralne prawa, skoro miał na swoje skinienie postkomunistyczne służby? Były szef WSI generał Marek Dukaczewski, szkolony przez sowieckie GRU, publicznie deklarował w 2010 roku, że „otworzy szampana” w wypadku zwycięstwa Komorowskiego w wyborach prezydenckich. Bardzo znamienna rekomendacja na stanowisko głowy państwa w kraju, który zapłacił wielką cenę, także krwi, za uwolnienie się spod sowieckiego jarzma.

Jednak powyższe przykłady zakrawają na przyczynkarstwo, gdy weźmiemy się pod lupę działalność WSI w kraju, na tzw. niwie gospodarczej i finansowej, jeśli przestępczy proceder można w ten figlarny sposób określić. Bowiem WSI już za PRL rozbite i wręcz zdziesiątkowane przez rozliczne ucieczki i zdrady wysokich oficerów, zinfiltrowane do spodu przez zachodnie kontrwywiady, nie miało co szukać za granicą. Merytoryczną nędzę tych służb, a właściwie ich groteskową nicość, przedstawił historyk Sławomir Cenckiewicz w pracy „Długie ramię Moskwy”.

Dzisiejszy generał Dukaczewski, a w 1982 roku dopiero kapitan-wywiadowca o imponującym pseudonimie „Speedy” (dlaczego nie dodał końcówki Gonzales?), trudził się wówczas pracą wywiadowczą w Waszyngtonie. Jak pisze Cenckiewicz, siłą rzeczy ograniczała się ona do oglądania telewizji, bo na więcej nie pozwalali im Amerykanie. „Speedy” Dukaczewski mógł co najwyżej napisać bryk z amerykańskiego dziennika i wysłać do kraju w kopercie z nadrukiem „Ściśle tajne. Spalić przed przeczytaniem”. Jaki wywiad taki wywiadowca. Na nic więcej po prostu nie było stać WSI na Zachodzie (o całkowitej podległości sowietom już nie ma co mówić), więc nie dziwota, że zajęli się szemranymi interesami w kraju.

Nieżyjący już Konstanty Miodowicz, były szef kontrwywiadu UOP, a potem poseł PO wystawił WSI następującą opinię:

Służby te są spenetrowane przez różnej maści obce wywiady. Profesjonalizm znacznej części kadry jest wątpliwy. Wszyscy oficerowie mają nawyki i mentalność z poprzedniej epoki, gdy wojskowe służby były kontyngentem pomocniczym dla radzieckiego GRU i III Zarządu KGB. Tacy ludzie jak generał Dukaczewski powinni straszyć w rezerwatach postkomunizmu.

To z takimi ludźmi trzyma do dziś sztamę prezydent Komorowski, darzy ich prawdziwym uwielbieniem, czemu dał dowód, głosując przeciwko likwidacji służb szkolonych w sowieckiej Rosji. Wielokrotnie także wychwalał ich profesjonalizm. Jeśli popatrzymy z dystansu na liczne przekręty sprokurowane przez WSI, choćby monstrualną aferę FOZZ, gdzie ukradziono dziesiątki miliardów, to już mniej więcej wiemy, z kim mamy do czynienia. Wie także prezydent Komorowski, zatem wiemy również, z kim mamy do czynienia w przypadku Komorowskiego. To logiczne aż do „bulu”. Powiedz mi z kim się zadajesz, a powiem ci kim jesteś. Nic dodać, nic ująć.

Dzisiaj mamy na tapecie kolejną aferę z oficerami byłych WSI w rolach głównych – z kasy SKOKU Wołomin wyciągnęli ponad dwa miliardy złotych. Jak się okazuje, to także byli znajomi prezydenta Komorowskiego. Przez ponad półtora roku od doniesienia o nieprawidłowościach w tej instytucji polskie państwo nadal pozwalało im kraść. Złodzieje z WSI mieli więc nad sobą potężny parasol ochronny. Czy ktoś może się dziwić, że wszystkie tropy w tej aferze prowadzą do Belwederu i jego obecnego lokatora?

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych