Rulewski o „chodź Szogunie”: Widocznie Japonia rozkłada. Byłem tam, klimat rozkłada mózgi... NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl/ansa
Fot. wPolityce.pl/ansa

wPolityce.pl: Szerokim echem w mediach odbiła się pana rozmowa dla portalu wp.pl, w której krytykował Pan kampanię prezydencką Bronisława Komorowskiego. Co Pan w niej punktuje?

Jan Rulewski, senator PO: Chodziło mi głównie o to, że nie rozstrzygnięto sprawy istoty komitetu wyborczego prezydenta Komorowskiego. Z założenia on ma być obywatelski, ten drugi człon nazwy Platformy ma być ważny, „obywatelski”. Partia jednak, co nie jest jej wadą, chciałaby, żeby działania komitetu hołdowały jednak pierwszej części nazwy partii, by były „platformerskie”. W rezultacie sytuacja wygląda tak, że Bronisław Komorowski nie ma rozwiniętych struktur komitetu wyborczego w terenie. W tej roli należałoby wykorzystać osoby, wchodzące w skład Komitetu Honorowego. Prezydent RP nie ma urlopu i nie może mieć, ale jego kampanię ktoś musi prowadzić. Bronisław Komorowski ma dobry komitet honorowy, który mógłby tę lukę wypełnić. Na tle mobilnej debaty i kampanii pana Dudy kampania Bronisława Komorowskiego wydaje się blada.

Bronisław Komorowski oddaje zatem pola innym?

To ma jednak i swoje dobre strony. Widać, że w tych bojach o akredytację wyborczą gubią się kandydaci. Pani Magdalena Ogórek wygłosiła jakieś przemówienia, ale ja pamiętam jedynie dwa jej zwroty: „trzeba rozmawiać” i „trzeba zmienić prawo”. Andrzej Duda stał się sympatyczny, ale jego program ma wciąż charakter walki z Platformą, a nie charakter walki o wyborców w Polsce. Z kolei kampania Bronisława Komorowskiego to będzie kampania dla dynamicznej prezydentury.

Widząc, co się w niej dzieje, brzmi to dość groteskowo

Znam Bronisława Komorowskiego. On będzie zmierzał do tego, by druga kampania, będąca wstępem do zwieńczenia jego dorobku politycznego, wykazała jego przewodnictwo w kraju. Dał on temu wyraz, czego nikt nie zauważył, podczas orędzia w Sejmie, w swoim przemówieniu dot. 25-lecia wyborów z czerwca 1989 roku.

Po pierwszej kadencji wielu Polakom prezydent Komorowski bynajmniej nie kojarzy się z przewodniczeniem czy aktywną prezydenturą. Wiele osób wskazuje, że Bronisław Komorowski jest zbyt mało aktywny. Co Pan na to?

To jest stały zarzut przeciwników, stały przekaz tych, którzy mówią, że jak przyjdą to będą aktywni, będą na topie. Jednak pamiętajmy, że konstytucja daje niewielkie uprawnienia głowie państwa. Co więcej, prezydent Komorowski miał przecież przychylny wobec siebie rząd i parlament. Czy wykorzystał to? Sądzę, że nie do końca. Sądzę, że zezowanie w stronę prezydentury obywatelskiej, a nie partyjnej mogło być przeszkodą ku temu.

Hitem ostatnich dni są filmy i memy związane z wizytą w japońskim parlamencie. Co Pan czuł, gdy zobaczył prezydenta depczącego fotel japońskiego spikera czy krzyczącego „chodź Szogunie” do szefa BBN?

Widocznie Japonia rozkłada… Byłem tam, ten klimat widocznie rozkłada nasze mózgi. Po ośmiu godzinach lotu człowiek przez dwa, trzy dni dochodzi do siebie. Tak było i w moim przypadku.

Kolejne bonmoty obecnego prezydenta mogą działać na korzyść Andrzeja Dudy, którego notowania wciąż rosną. Czy przeraża Pana wizja, że to on właśnie może być następnym prezydentem?

To pytanie dotyczy tego, czy zwycięstwo kogokolwiek w wyborach demokratycznych można nazwać tragedią. Nie, oczywiście, że nie. Mnie wizja wygranej Andrzeja Dudy nie przeraża. Mamy ustabilizowane normy zachowań i uprawnień prezydenta. Prezydent wygrywając wybory, nawet znacząco, jest tylko strażnikiem konstytucji. Nie jest w stanie zmienić kształtu demokracji w Polsce.

Forum Kobiet Polskich apeluje m.in. do Pana w liście otwartym, by Pan i inne „legendy Solidarności” sprzeciwił się ratyfikacji tzw. Konwencji antyprzemocowej. Senat zajmuje się właśnie ustawą dopuszczającą ratyfikację tego dokumentu. Wie Pan, jak będzie w tej sprawie głosował?

Mówiłem już o tym w czasie prac senackich komisji. Będę głosował za inną procedurą ratyfikacji tego dokumentu. W mojej ocenie należy najpierw wdrożyć postanowienia konwencji, uruchomić infrastrukturę, wyjaśnić wszelkie wątpliwości prawne i aksjologiczne. Dopiero po tym, w 2016 roku, należy przystąpić do podpisania tego dokumentu. Stosowna poprawka w tej sprawie zostanie zgłoszona.

Wiele osób i środowisk wskazywało na ideologiczne zapisy tego dokumentu. Co Pan sądzi o tych głosach?

Konwencja jest przeżarta pesymizmem niektórych grup na Zachodzie. One nie dostrzegają, że małżeństwo, rodzina jest związkiem ludzi. Tych ludzi łączą nie tylko zagadnienia prawne, ale przede wszystkim szacunek, miłość. A tego żadna konstytucja, jak również ta konwencja nie opisuje. Obecnie mówi się, że działania ideologów feminizmu mają na celu walkę z przemocą, ale to wszystko może doprowadzić do sytuacji, w której reguluje się nawet to, kto gdzie ma siedzieć przy stole w domu. Feministki i feminiści przyjmują, że małżeństwo to nie jest nowa jakość, że to jest spółka ludzi, którzy chcą w życiu sobie pomóc, ale tylko wtedy, gdy spółka ma zyski, gdy wszystko gra. A jak są problemy to spółka się likwiduje, ludzie rozwodzą i po kłopocie. Takie działanie jest działaniem na rzecz dezintegracji społecznej. Małżeństwo, o którym zresztą Konwencja nie wspomina, jest komórką stabilizującą społeczeństwo i zabezpieczającą przeciwko przemocy. Miliony Polaków żyją w dobrych związkach.

Może w takim razie ta Konwencja nie jest nam potrzebna i należy ją odrzucić, a nie przekładać jej ratyfikacje?

Ta Konwencja jest potrzebna dla tych, którzy naruszają prawo. Jednak zaznaczam, że przepisy są w wielu miejscach niejasne i potrzebują doprecyzowania w ustawach. Choćby sprawa płci społeczno-kulturowej czy zapisów dotyczących norm. Co to ma oznaczać? Jest również wiele kwestii, których w tej Konwencji nie ma. Wspomnę jedynie o sprawie przemocy ekonomicznej w związku z uchylaniem się od płacenia alimentów. Reasumując, uważam, że nie musimy być liderem we wprowadzaniu tej Konwencji, bądźmy zwycięzcami na mecie, gdy wdrożymy jej korzystne zapisy. Niedawno uchwalaliśmy sprawę Konwencji o osobach niepełnosprawnych. Byliśmy inicjatorami tej Konwencji, ale ratyfikowaliśmy ją jako jedni z ostatnich. Przyjęliśmy bowiem właśnie zasadę zwycięstwa na mecie. Konwencje wdrożyliśmy, gdy byliśmy gotowi, gdy ona właściwie stała się faktem.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych