Co Andrzej Duda powie o wolnościach obywatelskich?

Fot. PAP/Zborowski
Fot. PAP/Zborowski

Pamiętam, jak w roku 2005, przed wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi, Jarosław Kaczyński występował w Fundacji Batorego, przedstawiając swoją wizję państwa. Przysłuchiwałem się uważnie temu wykładowi i jedna rzecz zwróciła moją szczególną uwagę: Kaczyński mówił wiele o tym, jak państwo będzie kontrolować nieprawidłowości, jak będzie ścigać korupcję, jakimi instrumentami będzie się przy tym posługiwać - nie powiedział natomiast ani słowa o tym, jakie gwarancje własnej wolności będą mieć obywatele, co było szczególnie uderzające w zestawieniu z zapowiedziami ostrego kursu walki z nieprawidłowościami. A takie działania zawsze odbywają się kosztem obywatelskich praw i wolności lub przynajmniej stanowią dla nich zagrożenie. Dlatego jeśli są planowane, od razu powinno się myśleć o wzmocnieniu wolnościowych gwarancji.

Nie wiem, dlaczego Kaczyński wówczas o tej dziedzinie nie wspominał. Obserwując jego polityczną drogę, dochodzę do wniosku, że nie uważa jej za istotną. Prezes PiS nigdy nie był czempionem obywatelskich swobód. Nie znaczy to, aby chciał je specjalnie krępować albo planował na nie zamach. Nigdy natomiast nie uznawał, żeby były jakąś szczególną wartością, której trzeba twardo bronić. Jego stosunek do nich jest wybitnie ambiwalentny.

PiS rządził, jak wiadomo, dwa lata i w tym czasie nie odczuliśmy szczególnego pogorszenia w tej właśnie sferze. Fatalnie wypada za to podsumowanie ośmiu lat rządów Platformy Obywatelskiej, która okazała się partią zacięcie antyobywatelską. Postępowanie tej władzy stało w rażącym kontraście z banialukami Donalda Tuska, który w pierwszym expose wiele mówił o tym, że państwo musi mieć do obywatela zaufanie i nie może go nadmiernie krępować.

Dziś mamy wiceministra finansów, który poucza urzędników fiskusa, że ich kontrole muszą się kończyć „pozytywnie”, czyli że trzeba za wszelką cenę znaleźć u podatnika powód do nałożenia kary. Mamy zerową odpowiedzialność urzędników za ich błędy mimo istnienia ustawy, która pociągnięcie do odpowiedzialności umożliwia. Mamy narzucony przez państwo siłą eksperyment z sześciolatkami w szkole, który stanowi pogwałcenie prawa rodziców do decydowania o sposobie wychowywania dzieci. Mamy wreszcie cały zestaw rozmaitych regulacji, w coraz wymyślniejszy sposób krępujących swobodę ludzi, od ustawy śmieciowej, narzucającej absurdalny i niedziałający reżim segregacji odpadów, po pomysły takie jak administracyjna procedura nakładania mandatów z fotoradarów na właściciela pojazdu, a nie sprawcę wykroczenia, co w praktyce uniemożliwia odwołanie się od kary. Dorzućmy do tego samowolę służb - od czasu, gdy przed kilku laty ukazał się raport, pokazujący gigantyczną liczbę wniosków tychże do operatorów o informacje o połączeniach abonentów, nie zmieniło się absolutnie nic w nieszczelnej i skandalicznej procedurze wydawania zgody na uzyskanie takiej informacji lub założenie podsłuchu. Dodajmy budzące ogromne wątpliwości działania policji, by wspomnieć tylko jej zachowanie przy okazji Marszów Niepodległości czy nielegalne zatrzymanie dziennikarzy podczas okupacji siedziby PKW.

Nasza wolność jest dziś znacznie bardziej ograniczona niż osiem lat temu. Jej gwarancje są słabsze, a rządy PO zepchnęły nas w tej dziedzinie do defensywy. Do tego dochodzi jeszcze jedno niebezpieczne zjawisko: nawet osoby niemal pod każdym względem krytyczne wobec obecnej władzy często są gotowe godzić się na wprowadzane przez nią kolejne ograniczenia wolności, o ile są one uzasadniane naszym własnym dobrem. Przykładem niech będzie absurdalna regulacja, dotycząca zakazu sprzedaży „śmieciowego jedzenia” w szkolnych sklepikach - najbardziej klasyczny przykład szkodliwego paternalizmu państwa, wtrącającego się w dziedzinę, która nic nie powinna go obchodzić, gdyby obowiązywał u nas rozsądny subsydiaryzm. Tego typu reguły można ewentualnie uchwalać na poziomie szkoły z inicjatywy rodziców, a nie na poziomie parlamentu.

Piszę o tym, ponieważ tu tkwi jedno z moich największych oczekiwań wobec polityków, którzy chcą tę szkodliwą władzę wysadzić z siodła. Są wśród nich tacy, którzy kwestie wolnościowe doprowadzili do absurdu, jakby chcieli je specjalnie skompromitować - jak Janusz Korwin-Mikke. Są tacy, których poglądy w tej dziedzinie są ciekawe i godne poważnego traktowania, ale którzy z innych powodów nie mają szans w prezydenckim wyścigu, jak Paweł Kukiz.

Mnie natomiast interesuje, co dla obrony mojej wolności chce uczynić Andrzej Duda. W jaki sposób jako prezydent zamierza kontrolować odkrawanie kolejnych kawałeczków tejże? Jak chce temu zapobiegać? A przede wszystkim - czy w ogóle dostrzega taką potrzebę? Na to pytanie kandydat PiS na razie nie odpowiedział, zwracając się wciąż w większości do twardego elektoratu swojej partii, który nie jest specjalnie uczulony na punkcie obywatelskich swobód i nie ma zwykle nic przeciwko zacieśnianiu kontroli państwa nad różnymi dziedzinami życia. Duda musi jednak sterować już ku drugiej turze, w której będzie zmuszony wyjść poza ten krąg.

Więc jak będzie? Czy kandydat największej opozycyjnej partii dostrzega problem krępowania naszej wolności?

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.