Prof. Dudek: Szanse Dudy w wyścigu z Komorowskim może zwiększyć spodziewana niska frekwencja. Potrzebny też będzie nokaut w debacie. NASZ WYWIAD

PAP/Radek Pietruszka/Jacek Turczyk
PAP/Radek Pietruszka/Jacek Turczyk

Komorowski jest uosobieniem kontynuacji, a Duda - zmiany. Każdy, kto chce zmian powinien zagłosować na kandydata PiS

— mówi portalowi wPolityce.pl prof. Antoni Dudek.

wPolityce.pl: Panie profesorze, do wyborów prezydenckich pozostały niespełna trzy miesiące. Byłby pan w stanie dziś zaryzykować postawienie tezy, czy dojdzie do drugiej tury i pojedynku Komorowski-Duda?

Prof. Antoni Dudek, historyk i politolog, IPN: To jest w tej chwili nieprzesądzone, szanse oceniłbym 50 na 50. Najnowsze badania wskazują, że będzie druga tura, ale moim zdaniem rozstrzygnie o tym ostatni miesiąc przed kampanią, czyli kwiecień. Nie budowałbym żadnych wniosków na podstawie jednego czy dwóch sondaży, ale pięciu czy siedmiu i stałej tendencji. Na razie widać, że Komorowski nie ma żadnych sześćdziesięciu kilku procent poparcia, ale balansuje na granicy 50 proc. Dlatego druga tura zostanie przesądzona kilkoma procentami głosów. Widać, że po konwencji Andrzeja Dudy prezydent i jego współpracownicy bardzo się zmobilizowali, prezydent wręcz codziennie pojawia się w TVP. Podejrzewam, że da to efekt, zobaczymy jak duży.

Mobilizacja sztabu Bronisława Komorowskiego to efekt kampanii Andrzeja Dudy?

Konwencja była niezwykle udana, natomiast cały czas podtrzymuję moje zastrzeżenie, że Duda nie zaproponował czegoś, co przyciągnie dotychczasowych wyborców Komorowskiego. Andrzej Duda skoncentrował wokół siebie elektorat PIS, czyli ok. 30 proc.

To akurat dosyć naturalne - Duda musiał najpierw zbudować swoją rozpoznawalność i doskoczyć do pułapu poparcia swojej partii.

Owszem, ale kandydat największej partii opozycyjnej musi wreszcie wyciągnąć zza pazuchy jakieś dodatkowe argumenty. Uważam jednak, że jego problemem będzie ten szklany sufit, jaki ma nad sobą cały PiS. Sprawą zasadniczą jest jednak druga tura. Jestem sceptyczny co do ewentualnego zwycięstwa Andrzeja Dudy, ale kandydat PiS ma szansę na bardzo dobry wynik.

47 procent Jarosława Kaczyńskiego z 2010 roku to realna perspektywa?

Tak. Dzisiaj stan nastrojów w Polsce jest taki, że większość Polaków nie odczuwa potrzeby zmian, a do tego dochodzą sondaże i układ sił w mediach. W takiej sytuacji Prawu i Sprawiedliwości trudno będzie to przezwyciężyć. Natomiast są to wybory i nie wiadomo, co wydarzy się w Polsce, co wydarzy się na Wschodzie… Wszystko to może spowodować, że może dojść do sytuacji, w której mniejszość niezadowolonych stanie się większością.

Myślę, że warto zauważyć przy tym prognozy dotyczące frekwencji. Na trzy miesiące przed wyborami w 2010 czy 2005 roku odsetek zdecydowanych na głosowanie był ponad dwukrotnie wyższy.

Tak, ma pan rację, znam te badania i zapoznałem się z nimi. Szczerze mówiąc, byłem zaskoczony, że tak mało osób deklaruje, że na pewno pójdzie zagłosować. Wybory prezydenckie, które do tej pory były najbardziej atrakcyjne i cieszyły się największą frekwencją, dziś już tak nie interesują Polaków. W tym upatrywałbym szansy dla Andrzeja Dudy - niższa frekwencja paradoksalnie sprzyja Dudzie. Jeśli tylko dwadzieścia kilka procent badanych deklaruje, że zagłosuje, to mamy do czynienia z fatalnym wynikiem. Trzeba jednak pamiętać, że emocje będą rosły z każdym tygodniem. Będzie dochodziło do polaryzacji, zapewne usłyszymy zarzuty i obelgi, a to będzie oddziaływało na ludzi i mobilizowało ich wzięcia udziału w wyborach.

Wybory prezydenckie przypominają trochę pojedynek bokserski, zwłaszcza w drugiej turze. Mamy tylko dwóch głównych kandydatów, a reszta się nie liczy i taki układ wykrystalizował się od samego początku w tych wyborach. Dwaj główni kandydaci różnią się między sobą. Choć obaj nie są zbyt charyzmatyczni, to dzieli ich wszystko: biografia, wiek, sposób mówienia. Różnią się w bardzo istotny sposób i to powoduje, że jest w czym wybierać. Komorowski jest uosobieniem kontynuacji, a Duda – zmiany. Każdy, kto chce zmiany, powinien zagłosować na kandydata PiS.

Pozostaje też pytanie o mobilizację elektoratów obu kandydatów.

To prawda, dlatego prezydent będzie podejmował dramatyczne kroki, aby doprowadzić do zwycięstwa w pierwszej turze. Brak mobilizacji elektoratu oznacza dla Komorowskiego brak osiągnięcia celu – zgarnięcia całej stawki w pierwszym starciu. Obawiam się jednak, że ci wyborcy zmobilizują się, gdy zauważą, że Duda ma szansę na zwycięstwo w drugiej turze.

Część środowisk na prawicy liczy, że przełomowym momentem będzie debata obu kandydatów. Adam Bielan kreśli dość obrazowo, że wówczas Duda może wypaść przy Komorowskim jak Kennedy przy Nixonie.

Dokładnie. Możemy mieć sytuację analogiczną do tej z 1995 roku, a taka dyskusja może okazać się punktem zwrotnym. Podejrzewam jednak, że jeśli do niej dojdzie, to będzie to jeden „mecz”, bo Komorowski nie zgodzi się na więcej takich medialnych starć.

W takiej sytuacji Duda musiałby jednak wygrać przez nokaut, a nie na punkty. Stać go na to?

W boksie wszystko jest możliwe. Duda na pewno nie jest politykiem nokautującym, a przynajmniej nie znaliśmy go od tej strony, bo pierwszy raz staje do takiej batalii politycznej. Z pewnością będzie się uczył. O wartości polityków przekonujemy się jednak wtedy, gdy rzucamy ich na głęboką wodę. Wiemy do czego zdolny jest Bronisław Komorowski, który więcej z siebie nie wykrzesa, natomiast postawa Andrzeja Dudy w takiej debacie jest zagadką. Może być naprawdę ciekawie.

Rozmawiał Marcin Fijołek

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.