O co chodzi rolnikom? Ardanowski: Pieniądze dla polskiej wsi zostały przehandlowane za posadę Tuska w Brukseli. Rolnicy słusznie protestują! NASZ WYWIAD

PAP/Radek Pietruszka
PAP/Radek Pietruszka

wPolityce.pl: Protesty rolników wydają się z dnia na dzień coraz gwałtowniejsze. Czy uważa pan, że należy wesprzeć ich postulaty, że mają 100% racji? Ogólny przekaz ich manifestacji to odczucie, że mamy do czynienia z nieusprawiedliwioną roszczeniowością.

Jan Krzysztof Ardanowski, poseł PiS, doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego ds. wsi i rolnictwa: Postulaty rolnicze są nierównej rangi – to jest pomieszanie rzeczy bardzo ważnych i mniej istotnych, a to zaciemnia obraz tego, o co rolnikom chodzi. Przy okazji daje możliwość manipulacji i postawienia rolników jako roszczeniowych awanturników, którym ciągle mało i którzy wyciągają ręce po pieniądze.

Zatem o co im chodzi?

Przede wszystkim należy sprostować i wyjaśnić, że rolnicy nie oczekują żadnych przywilejów. Ciągle powtarzany jest przekaz, że chłopi mają przywileje i chcą dalszych – tak naprawdę nie jest. Jeżeli ktoś mówi o przywilejach rolniczych, to nie ma bladego pojęcia o polityce rolnej Unii Europejskiej. Rolnicy rozumują w następujący sposób: skoro jesteśmy w UE i ponosimy koszty oraz konsekwencje dotyczące wydatków weterynaryjnych, sanitarnych, np. nowowprowadzanej bioasekuracji, coraz bardziej skomplikowanej i rozdętej biurokracji etc., to oczekujemy, że będziemy traktowani podobnie jak rolnicy w całej UE.

Unijny mechanizm wsparcia dla rolnictwa zasadza się od dziesiątków lat na założeniu zapewnienia wysokiej produkcji rolniczej i utrzymania dochodów rolniczych na przyzwoitym poziomie, by żywność w Europie była tania.

I polscy rolnicy mają pretensje, że nie są traktowani tak jak ich odpowiednicy z Francji czy Niemiec. Słuszne pretensje?

Absolutnie tak. Słychać argumenty - na przykład ze strony PSL – że niektórzy w Unii, np. Łotysze czy Bułgarzy mają mniejsze dopłaty – ale tam niemal nie ma rolnictwa. Musimy porównywać się z Francuzami, Niemcami, Duńczykami czy Holendrami – krajami, które mają podobną skalę produkcji, a które mają większe dopłaty bezpośrednie i od wielu lat bardzo wysokie wsparcie rozwoju obszarów wiejskich. Polska popełniła strategiczny błąd w negocjacjach –  za mało aktywnie lobbowała na rzecz swoich rolników. Inna rzecz, że nie mam pewności, czy minister rolnictwa był w stanie wynegocjować więcej. Choćby był najbardziej genialny – a akurat tego nie jestem pewny- to bez wsparcia premiera i całego rządu, ciężko było podbić stawkę. Donaldowi Tuskowi zależało na ukłonach i stanowisku, a nie na walce o polskie interesy. Pieniądze dla polskiej wsi zostały przehandlowane za posadę Tuska w Brukseli.

Pozamiatane?

Będzie średniookresowy przegląd polityki rolnej w 2016 roku – pewne zmiany można dokonać, choć oczywiście będzie to trudne, bo Polska zgodziła się na perspektywę finansową 2014-2020. Rolnicy chcą mieć możliwość utrzymywania się z produkcji, a nie tylko ze wsparcia UE.

Mechanizm wsparcia dla rolnictwa dla rolników jest szczególny – to pewna logika polityki UE, że jak się chce mieć żywność, to trzeba pomóc rolnikom, bo nie są w stanie utrzymać konkurencji z krajami, które mają lepsze warunki klimatyczne, bądź znacznie większe areały. Prócz tego w Europie na rolników nakłada się szereg niewystępujących np. w Brazylii, Argentynie czy USA zobowiązań: weterynaryjnych, fitosanitarnych, związanych z ochroną przyrody, krajobrazu etc.

Rolnicy w UE chcą pracować, produkować, żywić społeczeństwo. Jednak chcą mieć zapewnione warunki, które im to umożliwią. Podobnie chłopi w Polsce chcą inwestować w produkcję, a wielu rolników – po zapewnieniach rządu o zielonej wyspie i potędze rynku – wzięło kredyty, a by dostać wsparcie unijne, musieli się zadłużyć. Wszystko to było oparte o informacje kolejnych ministrów rolnictwa, że będzie stabilność rynku. Teraz wiemy, że to była tylko propaganda, socjotechnika. Wielu rolników zainwestowało ogromne pieniądze w produkcję mleka, część w produkcję trzody. Najlepsi rolnicy – obeznani technologicznie, przedsiębiorczy, etc. są dziś najbardziej narażeni na bankructwo. Dla zobrazowania problemu dochodów można podać przykład mleka. Jeżeli cena za litr mleka spadła ze 1,60 - 1,70 złotego za litr do poniżej złotówki, to jak mają się utrzymać?

Liberałowie gospodarczy powiedzą: nie ma ryzyka, nie ma zabawy. Ktoś, kto bierze kredyt na inwestycję, musi liczyć się z tym, że nie wypali.

W rolnictwie europejskim, ze względu na produkcję obarczoną ogromnym ryzykiem, np. pogodowym oraz uzależnionej od wielu innych czynników, na które rolnik nie ma żadnego wpływu, nie ma klasycznie rozumianego wolnego rynku. To podobny sposób myślenia, co rozumowanie, że jeśli nie opłaca się w Polsce hodować kurczaków, to sprowadzimy je taniej z Brazylii. Bzdura – nie sprowadzimy żywności na taką skalę. Możemy „łatać” dziury, ale nie sprowadzać całość. Rolnicy nie są już w stanie bardziej zmniejszyć kosztów – w wielu gospodarstwach to już jest na granicy opłacalności. Obietnica stabilnego rynku po prostu upadła. Część producentów mleka liczyła, że skoro z końcem marca 2015 roku kończy się kwotowanie produkcji, to trzeba szybciej zwiększać stado. Dokupili jałówek i krów, a dziś będą płacić duże kary – za rok kwotowy 2014/2015 te kary mogą wynieść nawet 800-900 mln złotych! W przypadku rolnika będzie to kara za przekroczenie limitu ok. 90 groszy za litr, czyli więcej niż on dostanie w mleczarni. A gdzie koszty produkcji?

Problemy to nie tylko mleko - sprzedaż wieprzowiny to była polska specjalność od wielu lat – mamy w tym spore osiągnięcia. Nagle się okazuje, że polski rynek wieprzowiny jest zalewany towarem z Danii i Niemiec. Dla nich ważne jest też opanowanie polskiego rynku konsumentów – Polacy sprzedali Duńczykom największe zakłady mięsne – w Sokołowie, sponsora wielu imprez i wydarzeń. Nagle się okazuje, że właścicielami tych zakładów są duńscy rolnicy. Przecież nie zrobili tego, by sprzedawać polskie mięso, tylko sprowadzać je z Danii.

Z pana przedstawienia problemu wyłania się mechanizm naczyń połączonych - jeśli rząd odpuszcza sprawę rolnictwa w jednym wątku, pożar rozprzestrzenia się na kolejne.

Rolnicy zaczynają dostrzegać naturalne związki między poszczególnymi produkcjami rolniczymi, kiedyś nazywanych branżami . Do niedawna było tak, że gdy spadały ceny mleka, to producenci mięsa wzruszali ramionami. A gdy problemy dotykały rynek wieprzowiny, to np. uprawiający buraki cukrowe pytali, co ich to obchodzi. Zaczyna się to zmieniać, chłopi przestali być naiwni i widzą, że jest to system naczyń połączonych; całość, która albo jest opłacalna, albo sypie się wszystko.

Ale czy minister Sawicki może konkretną decyzją zlikwidować te problemy?

Nie jest tak, że minister nie wie, co się dzieje w rolnictwie. Marek Sawicki zna problemy, ale to zaniedbania wielu lat – prawie 8 lat rządów tej koalicji. Jeśli pewne rzeczy były zaniedbane przez długi czas, to wszystko się kumuluje i, oczywiście, nie da rady tego rozwiązać jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Podam konkretny przykład – zagro9żenie związane z afrykańskim pomorem świń. Zgłaszaliśmy ten problem, gdy sprawa była jeszcze daleka. Kiedy pytaliśmy, czy państwo jest przygotowane, czy są podjęte odpowiednie kroki na wypadek nieszczęścia, czy wojewodowie i samorządy wiedzą co robić, czy są zabezpieczone środki, to słyszeliśmy, że jesteśmy silni, zwarci i gotowi. Pojawił się pomór – i nie wiemy co robić. Tak jest w wielu sprawach. Na przykład problem koniecznego odstrzału części dzików, które mogą przenosić chorobę. Okazuje się, że koła łowieckie nie będą wybijały, bo im się to nie opłaca, nie ma chłodni, gdzie tusze tych dzików można by przetrzymać do czasu otrzymania wyników badań przechować. Słowem, państwo jest bezradne..

Na sytuację na wsi mają wpływ inni ministrowie: gospodarki, zdrowia, polityki społecznej… Sawicki przerzuca więc odpowiedzialność na innych ministrów. Ale mamy przecież odpowiedzialność rządu – Ewa Kopacz to kontynuacja tego, co robił Donald Tusk wraz ze swoją ekipą. Przerzucanie gorącego kartofla jest śmieszne – jeśli ministrowie sobie nie radzą, to trzeba zmienić ministrów, albo pomóc im w rozwiązaniu przerastających ich umocowanie problemów. Niektóre sprawy muszą zostać podniesione przez premiera – tak jak podczas negocjacji na szczycie UE ws. rolnictwa, o których mówiliśmy na początku rozmowy. Zabrakło koordynacji, współpracy, wizji, przekonania, że można, że się da.

Problem wygląda na złożony. Jeśli dojdzie do zmiany władzy, będziecie musieli zmierzyć się z tym problemem.

Tak. I nie usłyszy pan ode mnie odpowiedzi, że wystarczy zastosować kilka prostych rozwiązań i problem zniknie. Kilkuletnie zaniedbania rządu spowodowały, że potrzeba nam trudnych i złożonych decyzji, które z pewnością podejmiemy po objęciu władzy. Przede wszystkim nie można oglądać się tylko na wspólną politykę rolną UE, której nie wszystkie regulacje prawne są dla nas korzystne. Musimy mieć równoległą narodową politykę rolną – tak jak się to dzieje w innych krajach. U nas opowiada się bzdury, że za wszystkim stoi Bruksela.

Co dalej z protestującymi i nastawieniem rządu do manifestacji?

Rząd ich, mówiąc kolokwialnie, zostawił i olał – nie mają z kim rozmawiać. Oczywiście wśród protestów pojawiają się dziwni ludzie, osoby, które chcą coś ugrać dla siebie, ale to nie może być główny motyw do krytykowania protestów, bo pojawił się Izdebski, przedstawiciele Samoobrony czy ktoś inny. Jestem człowiekiem ruchu „Solidarności”. Pamiętam końcówkę lat 70. i lata 80., gdy o protestujących komunistyczna władza mówiła, że to warchoły i podpalacze – dokładnie to samo, co dziś mówi Stefan Niesiołowski. Stosuje się tę samą metodę dezawuowania organizatorów strajków, a nie skupia się na tym, o co chodzi rolnikom.

Dobrze – nie wszystkie postulaty są precyzyjne, dobrze sformułowane i celne. Wiele organizacji rolniczych dało się też w ciągu tych kilku lat kupić ministrowi rolnictwa i PSL-owi. Dziś niektórzy działacze związkowi boją się wystąpić przeciwko Sawickiemu, bo są członkami tzw. „partii chłopskiej” lub przez lata korzystali z rozlicznych korzyści ze współpracy z władzą, zatracając wiarygodność wobec rolników. A PSL działa tak, że tam, gdzie są stołki w administracji, to partia ta potrafi błyskawicznie reagować, zawłaszczając kolejne urzędy i posady dla „swoich”. Ale gdy pojawia się odpowiedzialność, to ich nie ma i przerzucają odpowiedzialność na koalicjanta. To jest wyjątkowo trwała forma cynizmu, który ludowcy stosowali i wobec PZPR, i potem wobec SLD, a dziś wobec Platformy. Ale czas rozliczeń nadchodzi i polscy chłopi zaczynają wystawiać rachunki.

not. Marcin Fijołek

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.