Piotr Maciążek: Putin w każdej chwili może rozpocząć wojnę hybrydową w Wilnie. I wykorzystać do tego mniejszość polską na Litwie... NASZ WYWIAD

PAP/EPA
PAP/EPA

wPolityce.pl: W swojej analizie w serwisie defence24 postawił pan tezę, że Rosjanie mogą - prędzej czy później - wywołać wojnę hybrydową na Litwie. Jak mogłoby to wyglądać?

Piotr Maciążek, ekspert Defence24.pl: Zarysowałem pewien problem i scenariusz, który zapewne co do litery się nie sprawdzi, ale w jakiejś formie działania Kremla z pewnością pójdą w tym kierunku. Jestem przekonany, że po kolejnej turze porozumień mińskich, które niemal od razu zostały złamane, dojdzie do momentu, w którym Putin będzie chciał przetestować NATO. Skoro Zachód jest gotowy na tak daleko idące kompromisy geopolityczne, to na Kremlu z pewnością analizowane są pomysły dotyczące jakiejś formy prowokacji wobec krajów bałtyckich. Jeżeli coś wyjdzie z takich prowokacji, to zysk Putina będzie oczywisty, ale nawet jeżeli spotka się z twardą reakcją NATO, to rosyjski prezydent jest pewien, że uda się to załagodzić na drodze dialogu, do którego tak aktywnie dążą członkowie NATO. Prowokacja jest możliwa, a Kreml jest przekonany, że w razie czego stoi za nim arsenał atomowy i Zachód będzie dążył za wszelką cenę do rozmów i dyplomatycznego załagodzenia sporu.

O pewnych prowokacjach słychać od jakiegoś czasu. W internecie działają dziwne stwory w postaci stron „Wileńskiej Republiki Ludowej”, a pod ambasadą dochodzi do chuligańskich wybryków. Wszystko to jednak jest marginesem - wyobraża pan sobie bardziej drastyczny scenariusz?

Jak najbardziej. Może nie od razu będzie to związane z przerzucaniem nieoznakowanych oddziałów z obwodu kaliningradzkiego na Litwę, ale już na przykład zmasowane ataki cybernetyczne, które uderzyłyby w sieć bankomatów i innych automatów, są możliwe. Do tego dochodzi aktywna rosyjska propaganda, która w postaci, powiedzmy, rozsiewanych plotek o zatruciu wody w wodociągach może dołożyć swoje. Wszystko po to, by wywołać chaos - a gdy to się uda, to Litwinów będzie można odciąć od energii, gotówki. Wówczas może przyjść czas na „zielonych ludzików”. To niestety nie jest już scenariusz science fiction.

Zwraca pan też uwagę na rolę polskiej mniejszości na Litwie przy okazji ewentualnej prowokacji Rosji. A przecież jak do tej pory AWPL miała w Polsce dobrą prasę. Traktowaliśmy ich przychylnie, kibicowaliśmy w tym, by mieli wpływ na działania litewskiego rządu.

Narzędzia oddziaływania na AWPL są niewielkie - nie dotujemy ich w żaden sposób, a obraz tego środowiska jest w polskich mediach wyidealizowany. Niestety, to w większości osoby, które są pod wpływem rosyjskiego postrzegania świata; siła polskiej kultury, telewizji i środków przekazów na Litwie jest niemal zerowa. Ciężko mówić o tym, że TVP Polonia posiada rząd dusz. Podobnie jest niestety z mediami litewskimi.

To niestety sprzyja rosyjskiej propagandzie - wystarczy przeanalizować oficjalne wypowiedzi przedstawicieli tej partii, jak na przykład Zbigniewa Jedzińskiego, który wezwał NATO do bombardowania Kijowa. Takich niejasnych powiązań jest więcej.

Co ma pan na myśli?

Jeżeli lider AWPL otacza się ludźmi pokroju Wiktora Bałakina, eks-majora KGB, to polskim władzom powinna zapalić się czerwona lampka. Po tym etapie, gdy Bałukin był asystentem Waldemara Tomaszewskiego (lidera AWPL - dop. wP) w Brukseli, kolejną postacią w jego otoczeniu jest kobieta będąca twarzą proklemowskiego kanału Pierwogo Baltijsko Kanała. O ile wypowiedzi samego Tomaszewskiego można tłumaczyć próbą osiągnięcia sukcesów politycznych i dogadania się politycznego z mniejszością, to wybory personalne muszą budzić polski niepokój. Świadomie lub nie, ludzie w otoczeniu AWPL mogą być przydatni Rosji i jej propagandzie.

Jaka miałaby być ich rola w scenariuszu rosyjskiej prowokacji?

Najprostszy ze scenariuszy, który przychodzi mi do głowy to inspiracja osób z środowiska AWPL do wypowiedzi autonomicznych plus apele do instytucji międzynarodowych ze skargą, że na Litwie dzieje im się krzywda. Hasła autonomiczne przydają się już w scenariuszu na Ukrainie - a jeżeli dodamy rosyjską propagandę z hasłami „uciemiężenia mniejszości” i blokadę bankomatów, paraliż informacyjny i chaos, to i zielone ludziki stają się realne w kolejnym kroku.

Mówi pan o Litwie, ale czy Łotwa lub Estonia mogą czuć się bardziej bezpieczne? Łotewski premier już mówi o czymś na kształt wojny hybrydowej w jego kraju, na granicy z Estonią co jakiś czas dochodzi do incydentów…

To poważny i złożony problem - ciężko dziś przewidzieć, który z tych krajów stanie się areną rosyjskiej prowokacji i testowania NATO. Na niekorzyść Łotwy czy Estonii przemawia bardzo duży odsetek mniejszości rosyjskiej, którzy nie mają paszportów. Na Litwie jest to mniejszy problem. Z drugiej strony dla takiej operacji na Litwie byłaby lepszy podkład propagandowy, by wspomnieć Bunt Żeligowskiego.

Czy polski rząd ma świadomość tego niepokoju?

Nie jestem pewny - powiem szczerze, że minister Radosław Sikorski, gdy był szefem MSZ, stawiał na ostrzu noża relacje z Litwą i sprawę Polaków tam mieszkających. Może to niepopularne, ale moim zdaniem te żądania związane z mniejszością Polski przynajmniej na rok-dwa powinniśmy wyciszyć, bo rykoszetem. mogą uderzyć właśnie w nas. Jeśli dojdzie do takiej prowokacji w krajach NATO, a reakcja Sojuszu nie będzie wystarczająco jednoznaczna, to sytuacja może się kompletnie wymknąć spod kontroli. O ile bowiem na Ukrainie wojsko stawia realny opór, o tyle na Białorusi ten scenariusz byłby zrealizowany błyskawicznie. Jeszcze dwa-trzy lata temu takie tezy byłyby traktowane jako szalone, ale dziś musimy je poważnie analizować.

Rozmawiał Marcin Fijołek

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.