Reżimowe gwiazdunie w mediach panikują. Ze strachu przed zwycięstwem Dudy

Rys. Andrzej Krauze
Rys. Andrzej Krauze

Przez lata sadzili się na baronów, hrabiów i książątka, najczęściej na zasadzie „zastaw się, a postaw się” i stając przed władzunią na łapkach. Teraz mają kredyty na pałacyki mające przykryć ich kulturowe czworaki, ale z ich korytami może się stać to, co z Mostem Łazienkowskim w Warszawie.

Nagle dopadła ich wizja pozostania z rękami w nocnych naczyniach. A wszystko wskutek zmiany władzy, poczynając od zwycięstwa Andrzeja Dudy. A to wprawia bohaterów rządowego agitpropu w drgawki i wywołuje wściekliznę. Całkiem realna wizja sprowadzenia do właściwego poziomu ich kupionych na bazarku tytułów hrabiowskich odbiera rozum i wywołuje szał. I prorządowe gwiazdunie oraz reżimowe wycierusy w mediach i środowiskach kultury oraz nauki najzwyczajniej na świecie panikują. Swoją drogą wiele to mówi o aktualnej władzy, jakie sobie wybiera hrabiątka i książątka do ozdabiania orszaku.

Jedni tak realnie poczuli swoje uzależnienie od rządowej łaski, że w publicystycznym młociarstwie mogliby śmiało konkurować ze stalinówką Wandą Odolską z „Fali 49” czy „gwiazdami” stanu wojennego Markiem Barańskim i Jerzym Małczyńskim. Prymitywne to, żałosne i dziecinne, ale przecież jakoś tam zrozumiałe, bo to walka o byt.

Powinniśmy się więc przyzwyczaić do rytualnych wzmożeń wszelkiej maści paździerzy i buraków sądzących, że jak będą stroić stosownie „mądre” miny i zawieszać głos, to im od tego przybędzie czegoś pod beretką. Nie mam wątpliwości, że to Andrzej Duda, a konkretnie perspektywa jego zwycięstwa miesza pod berecikami podstarzałym dziewczynkom i chłopcom z agitpropu.

Bo wbrew pozorom urząd prezydenta RP to realna władza i całkiem rzeczywista perspektywa ulżenia nowym hrabiątkom i książątkom, mocno nadwerężającym w ostatnich latach swoje sterane rozumki. I, mówiąc językiem ministra transportu z „Kariery Nikodema Dyzmy, co wtedy? „Tak wszystkich przyjaciółków na bruczek?”.

Te nowe baroniątka i hrabiątka łatwo poznać po czymś, co górnolotnie i współcześnie nazywa się kompetencją kulturową, a po staroświecku wiedzą, ogładą i kindersztubą. Wystarczą dwie scenki z męskimi telewizyjnymi gwiazduniami ostatnich kilkunastu lat. W relacjach z podwładnymi te gwiazdunie nie są w stanie rozmawiać bez wiązanek, w których słowa k…, ch…, je…, pi… itp. stanowią jakieś 80 proc. treści.

To oni mówią o swoich widzach, słuchaczach i czytelnikach, że to „debile”, „głupki” i „hołota”. Wystarczy tylko to, żeby poznać chama, prostaka i bazarowe hrabiątko. Bo człowiek z klasą, inteligentny, dobrze wychowany i dysponujący wiedzą nigdy nie zejdzie do tego poziomu. Bo ten rynsztokowy poziom jest w istocie dowodem intelektualnej i emocjonalnej bezradności oraz kulturowej luki, która czasem bywa głęboka niczym Rów Mariański.

Cham i prostak musi upokarzać, żeby pokazać swoją domniemaną wyższość. Musi się wyżywać i ranić ludzi, żeby uwierzyli, iż jest kimś, a właściwie, żeby to wymusić. Tyle że w ten sposób wyłącznie potwierdza, iż jest stuprocentowym burakiem. Tak, tak, panie wielki redaktorze mówiący: „Nie wku…j mnie, dobrze! Od dwóch dni jest tak upier…y stół tutaj, że tylko dlatego, że zlikwidowaliśmy ten jeb…y przerywnik, który jedzie z góry, to jeszcze się to jakoś, ku…, uchowało”.

Tak, panie inny wielki redaktorze, przemawiający do podwładnych słowami: „Skąd ci biedni ludzie, ku…, mają to zrozumieć, bo ja z tego nic nie rozumiem. Wypier…y tę planszę, nie ma ku… tej planszy”.

Buraki czują, że zbliża się sezon wykopków, więc te czerwone puszczają sok ze strachu, a te pastewne udają, że są cukrowe i stworzone do wyższych celów niż wykopki. Przekłada się to na prymitywne i prostackie wzmożenie z jednej strony oraz dziwne uwikłania z drugiej.

Części buraczanego środowiska nie wystarcza to, co mają, więc dodatkowo pompują się wspomagaczami oraz prowadzą życie będące fuzją stylu mafijnego i tego charakterystycznego dla cyganerii z przełomu XIX i XX wieku. Tak sobie przynajmniej wyobrażają, że powinni się zachowywać jako nadludzie, a właściwie nadburaki.

I dopóki ich pozycja jest niezagrożona, dopóty ich mafijni wierzyciele nie zgłaszają się po długi i inne zobowiązania. Ale kiedy ci wierzyciele wietrzą padlinę, przestają mieć jakiekolwiek skrupuły. Jeśli nie chcą zastosować klasycznych mafijnych metod, bo ich dłużnicy są zbyt znani, mogą ich wsypać albo chcieć skompromitować. Nie wiem, czy tak się obecnie dzieje, ale to znany mechanizm, stosowany w III RP wobec różnych baroniątek i hrabiątek, którym przewróciło się w głowach i zapomnieli o cichych przyjaciołach z mafii.

Zarówno jedna metoda wypadania z roli hrabiątka czy tracenia książęcego fasonu z powodu bezgranicznego strachu przed odsunięciem od koryta (chamstwo i prymityw), jak i druga (brak umiaru skutkujący uzależnieniami, długami i uwikłaniami) pokazują, kim są ludzie będący propagandowym zapleczem obecnej władzy.

W kategoriach socjologicznych to lumpeninteligenci, zaś wedle kryteriów kulturowych - zwykła żulia. Dlaczego akurat oni tak wiernie i z takim oddaniem służą tej władzy? Po prostu trafił swój na swego.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.