Słaba i faktycznie nierządzona obecnie przez nikogo Polska zachęca Putina do licytowania coraz wyżej. Bo mało ryzykuje, przynajmniej ze strony bezrządu i antyprezydenta w Warszawie.
Donalda Tuska nie ma w Brukseli, a Ewy Kopacz nie ma w Warszawie. „Prezydent” Europy nie istnieje w stolicy tejże Europy, podobnie jak jego następczyni na stanowisku premiera nie istnieje we własnym kraju. Zważywszy na bezobjawowe dla obywateli, jeśli chodzi o jakiekolwiek pożytki, urzędowanie Bronisława Komorowskiego (za kulisami i na szkodę tych obywateli w dużym pałacu robota aż się pali), mamy trzy słupy na najważniejszych stanowiskach w kraju i formalnie najważniejszej posadzie w Unii Europejskiej. To pokazuje prawdziwą klasę i format tych ludzi oraz to, jak są postrzegani. A wedle piłkarskiej klasyfikacji obowiązującej w Polsce, to jest C klasa, czyli dziewiąta liga.
Nieobecność „prezydenta” Tuska to wynik tego, że zanim objął on stanowisko, przehandlował obniżenie rangi własnej oraz swojego kraju do klasy C. Tuska wybrano dlatego, że w ciągu ostatnich kilku lat zrezygnował (razem z Sikorskim, który też ubiegał się o ciepłą posadkę) z prowadzenia przez Polskę suwerennej polityki zagranicznej. Staliśmy się popychadłem możnych w Unii Europejskiej i papugą Berlina, byleby Tusk (albo Sikorski, choć były premier od początku zamierzał swego szefa MSZ wykiwać) dostał upragnioną fuchę. To chyba najtaniej sprzedana suwerenność w historii Polski, bo Tusk będzie zarabiał około 350 tys. euro rocznie (300 tys. pensji plus około 50 tys. z tytułu różnych dodatków). I żeby się do tych pieniędzy dorwać (oraz sowitej odprawy i świetnej emerytury) rząd kierowany przez obecnego „prezydenta” Europy przez kilka lat roztrwonił cały dorobek III RP w polityce zagranicznej. W efekcie zostaliśmy bez prawdziwych przyjaciół i sojuszników, szczególnie pośród sąsiadów. Berlin, gdzie Tusk i Sikorski składali hołdy lenne, zostawi nas na pastwę losu, czyli Putina przy pierwszej lepszej okazji. Obok tego Tusk przehandlował jeszcze gospodarczy status Polski, więc w efekcie staliśmy się tanim zapleczem niemieckiej gospodarki i kolonią zachodniego przemysłu oraz polem ekspansji zagranicznych sieci hipermarketów, które podatków płacą tyle, co kot napłakał.
O tym, na jakich warunkach Tusk dorwał się do stanowiska i 350 tys. euro rocznie wie oczywiście każde polityczne dziecko w Unii. I wie też, że przez ostatnie lata nie było bardziej uległego szefa państwa członkowskiego UE niż Tusk właśnie. Jeśli porównać to, co w Brukseli robi i znaczy na przykład prezydent 3-milionowej Litwy Dalia Grybauskaite, Tusk, w końcu przez siedem lat szef rządu 38-milionowego, szóstego pod względem potencjału i znaczenia państwa UE, jawi się jak karzełek i popychadło. I właśnie dlatego go wybrano. Żeby opowiadał głodne, europejskie kawałki bez znaczenia i żeby absolutnie nie trzeba było się liczyć z jego zdaniem, a pośrednio i ze zdaniem Polski. Tuska wybrano zresztą także po to, żeby jego następczyni na stanowisku szefa rządu nie miała w Brukseli nic do gadania. Nie tylko dlatego, że w wypadku Ewy Kopacz to nawet lepiej, ale również z tego powodu, iż jest tam przecież całkowicie impotentny „prezydent” Tusk.
Tusk znaczy w Brukseli tylko tyle, że jest do dyspozycji na każdy telefon kanclerz Merkel czy prezydenta Hollande’a. Realnie Tusk nie ma żadnej pozycji i znaczenia, dlatego swobodnie można go pominąć przy rozmowach o losie Ukrainy po napaści Rosji na ten kraj. To załatwiają z Putinem Merkel oraz Hollande. I o ile o wynikach rokowań i swoich planach informują szefów rządów Wielkiej Brytanii, Włoch, Hiszpanii, Holandii czy Szwecji, nie mają ani ochoty, ani potrzeby informowania o tym Donalda Tuska oraz Ewy Kopacz. W efekcie w Warszawie mamy panią premier, z którą nikt z europejskich możnych się nie liczy, zaś w Brukseli Tuska, który służy za kukiełkę i słup. Gdyby Tusk miał jakąkolwiek rangę, a Ewę Kopacz ktokolwiek poważał, żadne rozmowy w sprawie Ukrainy nie mogłyby się odbyć bez udziału Polski oraz bez pośrednictwa w nich i wpływu na nie Donalda Tuska jako przewodniczącego Rady Europejskiej.
To, że Tusk w Brukseli jest tylko słupem ma bez porównania mniejsze znaczenie od tego, iż w Polsce właściwie nikt nie rządzi. Bo słabiutka pozycja Ewy Kopacz w UE nie bierze się znikąd. Jest ona także wypadkową jej bezrządu w kraju. Od objęcia przez Kopacz stanowiska premiera nic ważnego się w Polsce i z udziałem Polski nie dzieje. Nie realizuje się żadnych planów, np. w sferze energetyki, własności strategicznych spółek z udziałem skarbu państwa czy szerzej gospodarki oraz na polu wojskowym, które by nas zabezpieczały przed agresją ze strony Rosji Putina. Oczywiście nic w tej sprawie nie robi też Bronisław Komorowski, może poza opowieściami dziwnej treści samego prezydenta i szefa BBN Stanisława Kozieja. W najniebezpieczniejszym momencie w historii III RP mamy sytuację, gdy nikt realnie nie rządzi państwem i nie podejmuje decyzji o strategicznym znaczeniu nie tylko dla bezpieczeństwa Polski, ale i dla suwerenności oraz przetrwania narodu i państwa.
Nie powinniśmy mieć złudzeń, że bezrząd w Polsce dostrzega Władimir Putin oraz jego generałowie. I agresywne, a wręcz bandyckie plany Rosji wobec Ukrainy, a w przyszłości wobec państw bałtyckich i Polski biorą ten czynnik bezrządu nad Wisłą mocno pod uwagę. Słaba i faktycznie nierządzona przez nikogo Polska zachęca Putina do licytowania coraz wyżej, bo przecież mało ryzykuje. Przynajmniej ze strony bezrządu i antyprezydenta w Warszawie. I to jest dla Polski śmiertelnie groźna sytuacja.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/233431-bezpieczenstwo-i-suwerennosc-polski-sprzedano-za-platna-350-tys-euro-rocznie-posade-tuska