Co z tym prezydentem? Sądziłem, że takie rzeczy mogą się zdarzać wyłącznie w haremach władców orientalnych, a tu taki numer w III RP...

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Paweł Supernak
PAP/Paweł Supernak

Moim zdaniem funkcjonariusz medialny TVP Jarosław Kulczycki, który zasugerował, iż redaktor Łukasz Warzecha bierze pieniądze od sztabu kandydata PiS, nie popisał się profesjonalną dociekliwością. Zważywszy bowiem, że prezydentura Komorowskiego pod względem aktywności jako żywo przypomina peerelowską Radę Państwa pod przewodnictwem niezapomnianego Edwarda Ochaba, to można było śmiało zasugerować, iż za Warzechą stoi imperializm amerykański. Konkretnie kompleks militarno-przemysłowy Stanów Zjednoczonych. Albo nawet międzynarodowy syjonizm.

Wracając jednak  do prezydentury Bronisława Komorowskiego, to mną prawdziwie wstrząsnął jeden fakt. Nawet nie to, że on czytał z kartki swoje wystąpienie - w końcu nie każdy jest mówcą na miarę Jarosława Kaczyńskiego, tacy nie rodzą się na kamieniu ani w obornikach. Mną wstrząsnęło, że Komorowski z kartki przeczytał pozdrowienia dla swojej własnej żony. To jest po prostu niewiarygodne i stawia pod znakiem zapytania jego elementarne kwalifikacje do pełnienia urzędu. Ja rozumiem, że można nie ufać swojej pamięci, gdy chodzi o żonę cudzą, ale żeby nie pamiętać własnej, w dodatku jedynej?! Sądziłem, że takie zapomnienia mogą się zdarzać wyłącznie w haremach władców orientalnych, a tu taki numer w III RP, demokratycznym państwie prawa. Słusznie prawi stare porzekadło, że człowiek uczy się przez całe życie.

Jednak paradoksalnie ten przykry feler może dopomóc Komorowskiemu przeciąć wszystkie dywagacje na temat braku aktywności jego prezydentury. Czy ktokolwiek będzie miał teraz sumienie, żeby domagać się aktywności od Komorowskiego? Od człowieka, któremu trzeba na kartce zapisywać tekst pozdrowienia, a może nawet imię własnej żony? No, mógłby to zrobić Palikot, gdyby na serio brał swoje kandydowanie, lecz to przecież nie wchodzi w rachubę.

W każdym razie wynika z tego wszystkiego jeden wniosek – teraz zwolennicy Komorowskiego będą uważać za sukces każde publiczne wystąpienie, na którym ich faworyt nie przyśnie nagle w połowie frazy. Co prawda może być jeszcze gorzej, kiedy  na przekór adwersarzom zacznie udowadniać publicznie, że jest fajny, nowoczesny w każdym calu i aktywny niczym żywe srebro. To może być gwóźdź do trumny nie tylko jego kampanii wyborczej.

Ja przyznam nieskromnie, że podejrzewałem od początku kadencji, że coś jest nie tak z tym Komorowskim. Moje podejrzenia ugruntowała – o paradoksie! – redaktor Janina Paradowska, o której powiedzieć, że jest wierną akolitką prezydenta Komorowskiego, to jakby nic nie powiedzieć. Ona pierwsza zauważyła ów feblik prezydenta i już w marcu 2011 roku napisała na stronie internetowej Polityki: „Od czasu kampanii prezydenckiej wiadomo było, że ruszyło polowanie na wpadki prezydenta. Tym bardziej należało starannie wybrać szefa prezydenckiego protokołu, tym lepiej Bronisława Komorowskiego do wizyt przygotowywać, a w ich trakcie, nawet nadopiekuńczo, nim kierować”.

Niestety, nie dali rady  nim pokierować, ani nadopiekuńczo, ani normalnie,  a przynajmniej nie na tyle, żeby pobudzić go do aktywności, chociażby na miarę nadpobudliwego żółwia. Tymczasem przy nim nawet premier o przydomku „Siła Spokoju” wydawał się być aktywny. A skoro już wspomniałem o peerelowskiej Radzie Państwa, to nie mogę pominąć towarzysza Aleksandra Zawadzkiego, jednego z jej byłych przewodniczących. Genialnie scharakteryzował go jednym zdaniem Leopold Tyrmand: „Zasłużony ubek upozowany na poczciwego pediatrę”. Analogi narzuca się sama: admirator postsowieckich służb informacyjnych upozowany na rubasznego gajowego.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych